IV. "Zaufaj mi, Julie"

11.9K 357 34
                                    


Nie zastanawiam się dłużej, tylko szybkim krokiem ruszam w stronę drzwi. Czuję, że obleciał mnie strach. W mojej głowie myśli przelatują jedne za drugimi, wywołując we mnie lęk, panikę i przerażenie. Staram się jednak zachowywać zimną krew. Inaczej na pewno nie uda mi się stąd uciec.

Chcę śmiało przemierzyć kolejne metry, jednak zostaję zatrzymana przez silne dłonie chłopaka, którego pierwszy raz widziałam pod sklepem. Wydał mi się wtedy taki... delikatny. Zupełnie nie pasował do świata gangu i przestępczości.

Choć z drugiej strony, może właśnie dlatego do niego należał. Bo był taki niepozorny. Może ci wszyscy ludzie, których mijam codziennie na ulicy też należą do różnych mafii. Za dnia żyją jak gdyby nigdy nic, a pod osłoną nocy napadają na sklepy jubilerskie, banki i inne instytucje, porywają dzieci dla okupu, gwałcą kobiety i bóg wie co jeszcze.

A może po prostu zaczynam popadać w paranoję.

-Nie wolno ci się spóźniać- ostrzega mnie blondyn.

Nie mam bladego pojęcia jak zareagować, więc jedyne na co się silę, to spuszczenie głowy.

-Posłuchaj mnie- próbuje skupić moją uwagę na swoich słowach- nie zachowuj się tak, jakbyś była jakąś buntowniczką. To nie sposób na zwrócenie sobie wolności.

Dalej milczę i patrzę się w swoje buty. Niech on mi nie pierdoli takich farmazonów. 

Słyszę jego gorzki śmiech. 

Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że takim zachowaniem sprowokuję go do działania. Chwyta dłonią mój podbródek i podniósł na wysokość swojej twarzy.

Teraz mogę mu się dokładnie przyjrzeć. Dębieję, kiedy dostrzegam jego młode, ostre rysy twarzy. Ma nie więcej jak dziewiętnaście lat. Jego ciemnozielone oczy świdrują mnie na każdy możliwy sposób. Przenikliwie wpatruje się w moje oczy, tocząc jakąś chorą grę.

Ja jednak wzrokiem jestem gdzie indziej. Czuję się taka... nieobecna.

-Mówię do ciebie- napomina.

Nie warczy, nie krzyczy, ale jakby... karci? Tak jak rodzic beszta dziecko, tak on usiłuje mnie strofować.

Syczę z bólu. Nie dlatego, że mnie uderzył, ale dlatego, że moje ciało jest już wyczerpane. Każde z uderzeń Aarona jakby ożywa na moim tułowiu. Nie mogę utrzymać się na nogach. Czuję jak moje wiotkie ciało osuwa się powoli.

-Co jest kurwa?!- panikuje zielonooki.

W ostatnim momencie łapie mnie w pasie i sadza na łóżku.

-Kurwa mać- klnie.

Widzę jak łapie się za głowę i wznosi oczy ku górze.

-Matko boska, poczekaj chwilę.

Wychodzi za drzwi i zostawia mnie samą w malutkiej kabinie. Nie straciłam przytomności, ale w zupełności utraciłam kontrolę nad swoim organizmem.

Kiedy tak leżałam i patrzyłam się w sufit, poczułam przypływ smutku. Straciłam wolność i nic nie wskazywało na to, że ją odzyskam. Mało tego, miałam zostać dziwką i prywatną zabawką Aarona. On miał mnie zgwałcić. Na tę myśl wodospad łez popłynął po moich policzkach. Nie potrafiłam przetrawić tych myśli. Nie spodziewałam się nigdy, że będę miała lekko w życiu, ale za jakie grzechy miałam cierpieć takie męczarnie? Dlaczego miałam zostać tak upokorzona?

Chwilę później, a może całe wieki, blondyn wrócił z czymś w ręce.

-Wypij to- rozkazał.

Nie zamierzałam tego nawet dotykać. Mógł chcieć mnie tym zabić.

-Przestanie cię boleć- wyjaśnił, widząc moją minę.

Jeżeli to faktycznie miałoby mnie zabić, to uniknęłabym bycia prywatną zabawką Aarona. A jeśli było lekarstwem, to przynajmniej przestałoby mnie boleć. Chcąc, nie chcąc, duszkiem połknęłam obrzydliwe lekarstwo, które miałam ochotę zwrócić.

-Grzeczna dziewczynka- mówi.

Patrzę na niego spod byka. Nienawidzę pokazywać komuś, że ma nade mną kontrolę. Podciągam się do pozycji siedzącej.

-Jak się nazywasz?- zdobywam się odwagę, by zadać mu to pytanie, które nurtuje mnie odkąd tu wszedł.

Krzywię się na dźwięk własnego głosu. Jest taki... obcy.

Widzę jego zdziwienie na to, że się odezwałam. Właśnie do mnie dociera, że zrobiłam to po raz pierwszy od rozpoczęcia naszej rozmowy.

Chłopak nonszalancko opiera się o framugę drzwi i przenika mnie spojrzeniem.

-Calum- odpowiada po chwili. Robi to w taki sposób, jakby był licealnym bad boyem. 

W myślach prycham na jego zachowanie.

Głośno nie reaguję na to, tylko gapię się w sufit.

-Wejdź na pokład- rozkazuje.

W tym jego rozkazie nie ma stanowczości. Mówi tak, jakby dawał mi wybór.

Podciągam się na rękach po to, aby ostatecznie wstać i podchodzę do drzwi. Po raz kolejny zostaję zatrzymana.

-Rób to, co każe ci Aaron. Nie odmawiaj mu niczego, nie kłóć się z nim, a obiecuję ci, że wyjdziesz z tego bez szwanku. Zaufaj mi, Julie- szepcze, a ja czuję paraliż, gdy zwraca się do mnie moim drugim imieniem. 

~*~

Kochani Moi,

obiecałam wstawić dziś coś, co będzie rozdziałem, więc oto jest. Nie jestem zbytnio z tego zadowolona, wybaczcie mi, że rozdział nie jest doskonały...

No i proszę Was bardzo, piszcie! Czy ja mam jeszcze dla kogo pisać?

Pamiętajcie- GWIAZDKUJESZ= MOTYWUJESZ!

Całuję :*

Secuestro. PorwanaWhere stories live. Discover now