25.2

463 30 20
                                    

Po przeczytaniu stosu listów postanowiłam się przejść. Sama ze swoimi myślami.
- Zaraz wrócę. - Oznajmiłam mężczyźnie. On tylko przytaknął, nie odrywając wzroku od kartki.

Powiedz mi, mój drogi, tylko jedno słowo,
A będę cię bodaj wielbić na nowo.

Zapach unosił mi się do nozdrzy. Jakby spalenizna mego serca płonącego błagająca o ugaszenie. Słońce grzało, lecz lekki wiaterek powiewał i dawał wrażenie chłodu połączonego ze skwarem.
- Po co tu przyjechałam? - Usiadłam na trawie. Niebo, jakby obnażone odkrywało swój błękit. Chmury rozproszyły się.
- Meggie... - Odwróciłam się w stronę Francisco. - Wszystko w porządku?
- T-ak, tak. Chcesz usiąść? - Poklepałam miejsce koło siebie.
- Przepraszam cię za to, że na ciebie nawrzeszczałem.
- Nic się nie stało. Pewnie miałeś powód.
- Tak... - Spuścił głowę. - Nigdy nie sądziłem, że ten list ktoś przeczyta poza mną. - Wyciągnął z kieszeni fotografię, którą mi podał. Dziewczyna o ciemno-blond włosach, wpatrująca się w fotografującego z miłością, która była inna, niż dotąd. Było to widać na pierwszy rzut oka, nawet nie znając osoby. Szmaragd jej oczu zdumiewał.

Twoja miłość, niczym ulotny ptak,
Ukiekła wraz z przylotem moich uczuć.

- Jej imię nieistotne dla ciebie jest zapisane z tyłu. - Nie obracałam jednak zdjęcia. - Poznałem ją, mając zaledwie sześć lat. Od razu wiedziałem, że odciśnie piętno swego życia na moim, tylko, że nie spodziewałem się, że w ten sposób. Miłość. Nawet nie wiem, co oznacza miłość pomiędzy dwojgiem ludźmi. - Gładziłam kciukiem kartkę, nie spoglądając na księdza. - Ale ona pokazała mi. Dorastaliśmy razem, dosłownie wszystko razem robiliśmy. Tyle, że ja byłem egoistą. Zabierałem ją w miejsca, w których ja czułem się dobrze, jak zauważyłaś w liście. A dokładnie w jedno. Ona nigdy się nie sprzeciwiała, nie narzekała, słuchała w kółko tego samego. Ciągle gadałem, jak najęty. Nie wiem dlaczego. Później stało się coś. Wypadek. Ja wyszedłem bez szwanku, ona... - Tu głos mu się załamał, a on rozpłakał się, jak dziecko. Przytuliłam go, bo wiedziałam, że tylko to mogę mu dać. Nie znaliśmy się. Tylko te dwie godziny, a nasze dusze, niczym winorośla splątały się w epicentrum problemów - miłość bowiem przez miliony lat stanowi problem społeczeństwa, czasami bardziej dotkliwy, niż choroba.
- Zmarła. Zgon na miejscu. Obwiniałem się, bo tylko to mi pozostało. Poczucie winy i to zdjęcie. Na końcu napisałem, że kazałem jej odejść. To prawda. Chciałem zostać księdzem, czego jej nie potrafiłem powiedzieć i prosiłem, żeby stało się, coś co pomoże mi jej to wyznać. Uznałem, że to ja ją uśmierciłem. Nie wiem, dlaczego ci to mówię, ale czuję, że jesteś pogrążona w tym samym wirze, co ja. Nie zginąłem wtedy, ona tego nie chciała.
- Nie myśl, że to ty doprowadziłeś do jej śmierci. To nieprawda.
- Z czasem pogodziłem się z tym, ale zamknąłem się w sobie.

Zamknięty w klatce życia,
Uciekam się do pragnień bycia.

- Nie wiem, co ci powiedzieć.
- Dziękuję, że mnie wysłuchałaś. Myślę, że przed obcym łatwiej się otworzyć.
- Też tak myślę.
- Meghann, co z tobą? Czeka ktoś na ciebie w Nowym Jorku?
- Nie.
- Czyli nie masz nikogo?
- Miałam. Mój narzeczony zginął w Afganistanie, a mój narzeczony numer dwa zostawił mnie dla innej, która obecnie jest w ciąży.
- Był żołnierzem?
- Eric? Tak. Natomiast Jamie jest nauczycielem.
- Gdzie się poznałaś z Jamie'm?
-  W szkole. Był moim nauczycielem. Nie pytaj, nie oceniaj. Tak, popełniłam jakiś błąd, ale go nie żałuję, jeżeli chcesz wiedzieć.
- Nie oceniam cię. Mam nadzieję, że ty także nie oceniasz mnie.
- Nie. Oczywiście, że nie. Przepraszam, że zmieniam temat, ale gdzie poszedł Patrick?
- Jeszcze nie umiem, tak świetnie mówić po angielsku, ale u was to chyba się nazywa wezwaniem.
- Wezwanie do czego?
- Do biskupa. Nie przejmuj się tym. To rutynowe spotkania. - Wstał i podał mi rękę. - Ponieważ nie mam, co już dziś robić, bo Patrick przejmuje Mszę, możemy się wybrać do pobliskiego miasta do restauracji, jeżeli masz ochotę. Wiem, że jest już prawie wieczór. - Spojrzał na zegarek. - Jest po szóstej, ale tak tu się toczy życie. W Stanach podobnie.
- O tak! W USA życie zaczyna się nocą.

W pustą noc,
Za drzewami,
Schowani przed poszlakami,
Ukrywają swe sekrety,
Milczące wysyłając gesty.

Tak, wiem. Nigdy mi się nie rymuje, ale lubię moje wierszyki.
- Mi się podoba. To jak? Jedziemy?
- No jasne. Mam coś zabrać?
- Zostaw telefon. Ja powiadomię twojego brata, gdzie będziemy.
Pobiegłam do mojego tymczasowego lokum. Zostawiłam telefon, wedle rozkazu. Rozczesałam szybko włosy. Poprawiłam lekki makijaż, przebrałam buty, sukienkę zmieniłam na szorty i t-shirt. Zbiegłam ponownie na dół. Francisco też się przebrał w luźne rzeczy.
- Czym jedziemy?
- Biciclette. - Pokazał na oparte o mur rowery. Wsiadłam szybko uradowana i ruszyłam za moim towarzyszem. Dogoniłam go, gdy przyśpieszył.
- Dokąd tak śpieszysz?
- Lubię rywalizację.
- Chcesz się wyścigować? No to proszę, panie bufonie. - Zaczęłam szybko pedałować. Kątem oka dostrzegałam go za moimi plecami, ale się nie odwracałam, wiedząc, że gdybym to zrobiła, on by mnie dogonił. Dojeżdżaliśmy już do hucznego miasteczka, gdzie melodię dało się słyszeć z dużej odległości. Czuć było radość. Niekończące się szczęście, korzystanie z uroków bytowania na Ziemi.
Gdybym mogła to dzielić z ukochaną osobą.
Zahamowałam i zsiadłam z roweru. On wykonał to samo.
- Wygrałam.
- Nie zaprzeczę. Gratuluję. - Podał mi dłoń i schylił się ku ucałwaniu jej. - Winszuję.
- Cóż za nagroda.
- Chodźmy do kawiarenki na rogu. To nasz znajomy - mój i twego brata, a zarazem mąż Edvige, naszej gospodyni.
- Wiem, poznałam tą zacną kobietę. - Prowadziliśmy nasze rowerki. Postawiliśmy je koło restauracji i weszliśmy do środka. Gromada ludzi skupiona w małym, rodzinnym pomieszczeniu.
- Questa è la vita. - Powiedział do mnie. Jakieś kobiety rzuciły się na szyję memu nowemu przyjacielowi, ja zajęłam ostatni wolny stolik. - Meggie è la sorella di padre Patrick. - Staruszki spojrzały uradowane na mnie i przeniosły swe pocałunki i uściski na mnie. Mówiły coś do mnie, ale przez nieznajomość języka nie potrafiłam im podziękować, ani odpowiedzieć.
- Mówią, że jesteś piękna i że powinnaś z nami zostać.
- Podziękuj im w moim imieniu.
- Mówią też, żebyś uważała na siebie, bo taka piękna kobieta nie ujdzie tutaj płazem. - Uśmiechnęłam się do nich serdecznie. One zaczęły łączyć stoły. Zawołały kogoś. Starszy mężczyzna z siwą brodą, przypominał św. Mikołaja.
- Meggie è la sorella di padre Patrick. - Poinformowała go jedna z kobiet. Facet, jak jego poprzedniczki ucałował mnie serdecznie.
- Meggie, Meggie! - Pociągnął mnie za rękę i zaprowadził do kuchni. Jego włoski akcent idealnie pasował do mojego imienia. - Nauczysz się robić pastę. - Powiedział lekko nieudolnie, lecz bez błędów po angielsku. - Patrick, nasz proboszcz, to twój brat?
- Tak.
- Edvige to moja żona. Gospodyni.
- Słyszałam. Cudowna kobieta. Bardzo serdeczna.
- O tak! Mamma mia! - Wykrzyknął, widząc kipiącą zupę, wyciekającą z garnka. Zakręcił gaz. Potem podał mi ciasto na makaron. - Rozwałkuj go, a ja wstawię wodę.
Wykonałam pośpiesznie jego polecania, czując się, jakbym u niego pracowała.
- Czy już dobrze, proszę pana?
- Mów do mnie Gino (Dżino), moje dziecko. Idealne. Teraz poucinaj takie paseczki. - Pokazał mi nożem. To również wykonałam. - Teraz to już mogę cię zatrudnić. Masz prawdziwy talent! - Uściskał mnie radośnie. Dawno nie czułam takiej euforii, przebywając z ludźmi, których nie znam. Po przygotowaniu reszty składników do dania, kazał mi wziąć kilka talerzy na raz, ułożywszy je przedtem na moich rękach. Niosąc bałam się, że wypadną. Wszyscy patrzyli w moją stronę i mi klaskali. Francisco szeroko się uśmiechał, kiwając przy tym głową, na znak, że dobrze mi idzie.
- Proszę bardzo! Mistrz kuchni serwuje danie, którego nawet nie zna.-Ostatni talerz powędrował do mego przyjaciela.
- Dziękuję bardzo, szefowo.
Zasiedliśmy i zaczęliśmy konsumować. Ponieważ to były Włochy nie obeszło się bez gadaniny i innych szczegółych pytań skierowanych w moją stronę. Odpowiadałam na każde, Francisco tłumaczył je na język włoski. To były chwile, które mnie uszczęśliwiały, sprawiały, że żyłam dawnym życiem.

Gdzieś w północnych Włoszech, pośród ludzi o wielkich sercach i szerokich uśmiechach, data nieistotna. Wpis nr.9

Jak to się robi, kiedy zrozumiesz, że nie ma powrotu? W sercu robi się pustka, ale zapełnia ją nadzieja, która nie chce odbierać wątków starego życia, chce nowe, dobre, dające szczęście.

- Meggie, obudź się! Kochanie! - Spojrzałam na mężczyznę stojącym nade mną.
- Jamie?

...
Powiem wam szczerze, że pisząc wypowiedź Francisco płakałam.

Niczego nie żałuję (Nauczyciel) I, II, III ✔️Where stories live. Discover now