Janek siedział u niego cały dzień, chociaż u niego to raczej wyolbrzymienie. Chłopak naprawdę wziął się do roboty i ciężko pracował. Wyglądało też na to, w co Jurek trochę nie dowierzał, że znał się na rzeczy. Poszedł dopiero koło osiemnastej, ale wpierw wszystko uprzątnął i jeszcze pozamiatał cały kurz oraz zbutwiałe drewno, pozostawiając je w małym stosie w rogu klatki. Jurek widząc to, poczuł coś na kształt zadowolenia, bo sprzątanie przecież nie należało do zadań Janka, a jednak chłopak to zrobił.
Pewnie liczył na dodatkowe profity. A może po prostu był porządny.
Jurek sam już nie wiedział. Nie chciał się nad tym długo zastanawiać. Miał na głowie ważniejsze sprawy, wszakże jutro był czwartek. Dzień, w którym Łukasz z Marcinem się z nimi umówili. A raczej z „nimi". Jurek bowiem wyraźnie został wykluczony z tego spotkania. Czuł, że powinien na nie pójść, że może w ten sposób odzyskałby jakąś kontrolę, zapanowałby nad czymś, może udałoby mu się to wszystko nawet jakoś odkręcić, ale...
Ale lepiej było, żeby się tam nie pojawiał. Żeby niczego nie spartaczył.
Lepiej było oddać własną przyszłość w łapy ojca i pozwolić, by ten wszystkim się zajął, dokładnie tak, jak robił to dotychczas. Po co miał się wtrącać? I tak czuł, że wszystko, co do tej pory miał sypie mu się przez palce, więc może faktycznie powinien odpuścić?
Dochodząc do takich wniosków, Jerzy chwycił za butelkę wódki i nie rozstał się z nią aż do późnej nocy.
Ranek okazał się dla niego okrutny i to nie tylko ze względu na ogromnego kaca. Owszem, na początku tak właśnie pomyślał; ma kaca, więc boli go głowa, boli go brzuch i boli go nawet gardło. Potem jednak zaczął kasłać, a z nosa ciekło mu strumieniami, co wykluczało, przynajmniej częściowo, zatrucie alkoholowe. Dosłownie kilka minut zajęło mu zorientowanie się, że był chory. Było mu zimno, nawet kiedy ubrał się w najcieplejsze ciuchy i do tego okrył kocem. Nie chciał jeść. Ledwo mógł się napić herbaty. Nie czuł smaku, miał zatkany nos i uszy.
Na szczęście, w razie takich nagłych przypadków, posiadał w jednej z szafek cały kosz leków. Nałykał się więc tabletek, licząc na cud. Ten jednak się nie wydarzył. Jerzy zdychał do południa w łóżku, przeklinając siebie za głupotę. Iść dla Janka po parasolkę, też coś! Najgłupsza decyzja w jego życiu! No, może jedna z głupszych. Zachciało mu się być, kurna, miłym. Jeden raz mógł się pochwalić jakimś bezinteresownym uczynkiem i jeszcze będzie musiał to odchorować. Szlag by to wszystko trafił!
Na tym nie kończyły się problemy spowodowane tym przeklętym studenciakiem, Janek bowiem szybko mu się o sobie przypomniał, dokładnie w chwili, w której zadzwonił dzwonkiem, a Jerzy musiał zwlec się z łóżka, by mu otworzyć. A to samo w sobie przy obecnym stanie mężczyzny stwarzało problemem. Późniejsze czekanie w przedpokoju, kiedy czuł po kostkach zaciągający spod drzwi chłód, również nie należało do najprzyjemniejszych doznań, zwłaszcza kiedy uświadomił sobie, że chłopak najwyraźniej nie miał w planach przychodzić tu do niego od razu – Jerzy słyszał jak ten tłucze się po klatce, by dokończyć zdejmowanie desek.
Wrócił więc do łóżka i zasnął.
Budząc się, miał wrażenie, że dalej śpi. Leżał przykryty kołdrą i czuł się otępiały do tego stopnia, że przez dłuższą chwilę nawet nie zarejestrował, że patrzył na Janka.
– Jurek... – Dopiero jego głos wyrwał go z tego okropnego, surrealistycznego stanu. – Boże, Jurek, ale wyglądasz...
Wyglądasz gównianie.
– Kurde, tak mi głupio. To przeze mnie. Ja jestem zdrów jak ryba, a ty...
– Nie stój tak nade mną – mruknął, podnosząc się do siadu. Chłopak zaraz się odsunął. – Skąd ty się tu w ogóle wziąłeś – dodał chrapliwie, przecierając dłonią oczy. W głowie mu huczało.
CZYTASZ
Zostań o poranku | bxb |
RomanceJerzy nie spodziewał się, że w wieku trzydziestu siedmiu lat jego życie zmieni się o sto osiemdziesiąt stopni, a jednak tak się stało. Nie był w stanie tego przewidzieć, ani tym bardziej temu zapobiec. Nie potrafił uchronić się przed skutkami własne...