Ep1~ Rozdział 3

12 0 0
                                    


  Było już późne popołudnie. Słońce powoli zachodziło i rozpoczynała się najczarowniejsza (przynajmniej według Louisa) godzina dnia - godzina między purpurowym słońcem a cieniami zmierzchu. Odkąd pamiętał kochał zachody słońca. Bo kiedy jest się bardzo, bardzo smutnym... albo tęsknym, po prostu zaczyna się je lubić. To był jego stały rytuał dnia - wejść na mur przed kolacją, wpatrywać się w amarantowe smugi i purpurę nad horyzontem, aż w końcu zrobi się zupełnie ciemno. Omar nigdy nie mógł zrozumieć jego zamiłowania do zachodów.

- Głupie, romantyczne bzdety - mówił gniewnie, siekając paprykę - Mówię mu, żeby obrał kartofle, a on, że nie, bo musi zobaczyć, jak słońce zachodzi... Wielka mi frajda, oglądać codziennie to samo!

- Omarze, przyjacielu, to nie jest codziennie to samo - zaprotestował Louis - Każdy zachód słońca jest inny...

- Tak raz jest fioletowy, raz różowy - mruknął Omar i powtórzył uparcie - Głupie, romantyczne bzdety...

Ale w gruncie rzeczy lubił Louisa. Nigdy nie zapomni, ile zrobił dla niego, Omara... Zresztą Louis był świetnym kompanem i przyjacielem, ale Omar jako człowiek praktyczny i prosty zupełnie nie potrafił go zrozumieć...

Był jednak ktoś, kto potrafił. Ktoś o spojrzeniu tak miękkim i delikatnym jak poranna mgła. O dłoniach tak białych, że niemal przeźroczystych... O ustach... - ale Louis nie był w stanie dokończyć tej myśli. Zadrżał i podciągnął sobie kolana pod brodę. Gdyby tutaj była...

- Louis?

Podskoczył i spojrzał szeroko otwartymi oczami na stojącą nad nim Clementine.

- Wybacz, nie chciałam cię przestraszyć... Mogę się przysiąść? Chyba, że będę ci przeszkadzać...

Louis od razu się rozchmurzył i przestał snuć smętne myśli.

- Hm, powiedziałbym coś, ale z racji, że widziałem, jak walczysz z zombiakami... - zaczął, a Clem roześmiała się.

- Masz rację, lepiej będzie da ciebie, jeśli nic nie powiesz - powiedziała i usiadła obok niego.

- Więc... - zaczął Louis po chwili ciszy - Lubisz zachody słońca?

Clem uśmiechnęła się nostalgicznie, zapatrzone w obłoki nad lasem.

- Pewnie, że tak... Przypominają mi stare, dobre czasy, zanim wszystko się zjebało. Mój tata często zabierał mnie na wzgórze obok naszego domu. Tak zwyczajnie i bez celu. Po prostu żeby popatrzeć...

- Tak - uśmiechnął Louis - Nie ma nic lepszego od robienia bezcelowych rzeczy. Takich zwyczajnych, po prostu dla zabawy...

- Zabawa - parsknęła Clem - Nie bawiłam się chyba od wieków.

Louis spojrzał nań zdumiony, ale nie zdążył nawet czegokolwiek powiedzieć, kiedy rozległ się krzyk Omara:

- LOUIS, PÓŁGŁÓWKU, KOLACJA!

Spojrzeli na siebie i roześmiali się.

- Zawsze tak cię woła? .

- Prawie zawsze. Czasami "półgłówka" zastępuje "cierpiącym Werterem" albo "Louisem-idiotą".

I dołączyli do innych, śmiejąc się. A Louis po raz pierwszy nie myślał o Sophie, schodząc z tego muru.

- Clem! - zawołał AJ, podbiegając do nich - Marlon powiedział, że zasłużyliśmy na kolację! Chodź szybko! - i pociągnął ją do stołu.

- Uau, pomidorowa! - zawołał Louis, siadając i zwrócił się do Clem - Macie szczęście, bo to specjalność naszego szefa kuchni Omara.

Specjalność, nie specjalność oboje byli tak głodni, że zjedliby nawet przysłowiowego "konia z kopytami". Toteż nie minęła długa chwila, kiedy AJ zjadł, a raczej pochłonął swoją porcję i spojrzał na Clem błagalnie.

- Przykro mi, mały. Jestem pewna, że dali nam tyle, ile mogli...

Wtedy w Louisie coś drgnęło. Przecież podczas gdy oni objadali się codziennie kuchnią Omara, ten mały mógł co najwyżej marzyć o jedzeniu!

- Trzymaj, AJ - podsunął mu swoją miskę - Ja już nie jestem głodny.

I jakby na potwierdzenie tych słów beknął solidnie. Ruby spojrzała na niego z przerażeniem.

- Louis!! - wykrzyknęła.

Wtedy AJ zachichotał i w przypływie poczucia prawdziwej męskiej solidarności i on odbeknął. Gdyby Ruby mogła zblednąć, z pewnością by to uczyniła. Spojrzała na Clem, ale ta powabna, figlarna dziewczyna w odpowiedzi beknęła także. Cała ich trójka się roześmiała.

- Nieźle, Clem! - zawołał Louis - Masz pięćdziesiąt punktów do respect!

- Och, proszę was! - wykrzyknął nagle Marlon - A gdzie wasze maniery?

Przestali się śmiać, a Ruby spojrzała na niego z wdzięcznością. Wtedy on odwrócił się, popatrzył chwilę na nią i wydał z siebie, głośny, obrzydliwy bek. Prosto z żołądka.

- Och!! Jesteście obrzydliwi!!! - krzyknęła Ruby i wstała od stołu.

Minęła długa chwila, zanim przestali się śmiać.

- Co o niej myślisz? - spytał Marlon tego samego wieczora, kiedy położyli się już do łóżek.

Do ich małego pokoju, który dzielili niegdyś z dwoma innymi chłopakami przez niezasłonięte okno wpadało srebrzyste światło księżyca i tańczyło na starych deskach podłogowych. Louis leżał na plecach z otwartymi oczami, lecz tym razem nie liczył plam na suficie jak zwykle, kiedy nie mógł zasnąć.

- Ona... hm... Ma ładną cerę.

Zapanowała cisza, która trwała dłuższą chwilę. Aż w końcu Marlon się odezwał:

- Brody też ma ładną cerę.

- Brody? - zdziwił się Louis - Nigdy o tym nie myślałem... No, ale może rzeczywiście ma...

Tym razem Marlon już się nie odezwał. Po minucie rozległo się jego chrapanie. Louis długo jeszcze rozmyślał, ale w końcu i on zasnął. A nad Szkołą Ericsona Bourdinga dla Trudnej Młodzieży zawisła senna, księżycowa cisza...


Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.
Pierwiosnki i trupy ~ The Walking Dead ~ ClouisWhere stories live. Discover now