Ep3~ Rozdział 1

8 0 0
                                    


  Abel nigdy nie miał łatwego życia. Zanim apokalipsa się zaczęła, był jednym z tych "mrocznych typów z ciemnych zaułków". Ćpał, kradł i trafił kilka razy za to za kraty. Dlatego stosunkowo zbytnio się nie przejął końcem świata (nie licząc oczywiście początkowego przerażenia potworami), no bo jakież to miało dla niego znaczenie? Tak czy siak nie miał niczego... A teraz przynajmniej mógł w jakiś sposób zaistnieć i stać się ważny jako żołnierz Delty. Można by powiedzieć, że wyszło mu to na plus... gdyby się nie wzięło pod uwagi jego obecnej sytuacji. Ta nie przedstawiała się bowiem najlepiej.

Siedział w ciemnej, wilgotnej piwnicy przywiązany do krzesła i słyszał tylko plusk kapiącej co dwie sekundy kropli. Oczywiście ten irytujący, powtarzający się dźwięk był już niemałą torturą, ale stokroć gorszą była jego noga - opuchnięta, paląca, złamana niemal pod kątem prostym noga. W ustach czuł dobrze znany metaliczny posmak krwi i jak to sam pomyślał, miał wrażenie, że coś w nim "płonęło". Było to widmo gorejącej, rozgrzewającej się niemal do czerwoności śmierci, a Abel bał się śmierci bardziej niż czegokolwiek innego.

Ale wtedy właściwie jeszcze się nie bał. Ludzie z wrodzonym poczuciem humoru potrafią śmiać się z sami z siebie i z beznadziejności sytuacji, w którą się wplątali, kiedy jest już ona tak tragiczna, że nic nie są w stanie zrobić. I jak się okazuje nawet Abel posiadał umiejetność owego rodzaju. Bo kiedy tylko obudził się z niespokojnego snu i spostrzegł, że wciąż jest zamknięty w tej śmierdzącej piwnicy, zaczął chichotać. Skojarzyło mu się to z jakąś prostytuką... chyba miała na imię Marley... która też kiedyś przywiązała go do krzesła. To zabawne jakie obrazy przywołuje umysł w takich chwilach...

Później znów zapadł w sen nie dający wypoczynku, a gdy znów się obudził, zobaczył, że stoi nad nim jakiś synek i ten bachor, którego postrzelił. Ten pierwszy patrzył na niego z wyraźną niechęcią i obrzydzeniem. Ach, jakże często spotykał się już z podobnymi spojrzeniami! Chociaż żadne nie wywarło na niego takiego wrażenia jak te ciemne, wiecznie rozjaśnione płomieniami radości oczy tego wysokiego młodzieńca, patrzące z taką pogardą. A ta mała wiewiórka, któraa stał obok niego... chyba wołali na nią AJ. On patrzył na niego wyniośle, jakby z góry chociaż był taki mały i bez cienia strachu. Abelowi mimo wszystko to zaimponowało.

- Cześć, wiewiórko - odezwał się do niego i sam zdziwił się ochrypłym brzmieniem swojego głosu - Nie boisz się mnie?

- Mam się bać przywiązanego do krzesła starego dziadka? - spytał AJ z pogardą.

Abel parsknął śmiechem zduszonym i gardłowym... ale wciąż śmiechem.

- Podobasz mi się, mały. Podobałeś mi się już wtedy na stacji, kiedy mierzyłeś do mnie, a ta mała suka mnie wypchnęła...

Być może była to lekkomyślność z jego strony, a może po prostu chciał ich sprowokować? Jeśli tak, to mu się udało. Oczy Lou pociemniały, ale nie zdążył niczego zrobić, kiedy AJ uderzył Abela w jego wykręconą nogę. A później jeszcze raz i jeszcze, a Abel zaczął krzyczeć.

- AJ, przestań! - zawołał Louis przerażony i odciągnął go od niego.

- Jeśli jeszcze raz obrazisz Clem, zabiję cię - zapowiedział AJ, ale Lou zepsuł jego chwilę, posyłając mu ostre spojrzenie.

- Jeden zamordowany człowiek ci nie wystarczy?

AJ zawstydził się. Wciąż było mu przykro, że zabił Marlona i nie chciał, żeby Louis mu to wypominał.

- Ten mały... - zaczął syczeć Abel.

- Dość tego - uciął Louis - Wiesz, po co tu przyszliśmy. Chcemy wiedzieć, gdzie Lilly zabrała naszych przyjaciół.

Pierwiosnki i trupy ~ The Walking Dead ~ ClouisWhere stories live. Discover now