rozdział 13

248 19 1
                                    


Jeszcze zanim odwróciłam głowę w stronę, skąd dochodził ten głos, wiedziałam kogo zobaczę. Brawo Adila, brawo. Ledwo co podpisałaś umowę, a twój pseudo narzeczony już przyłapuje cię w dwuznacznej sytuacji. Westchnęłam i odsunęłam się momentalnie od Rossa, patrząc jednocześnie w kierunku, gdzie stał Harry. Jednak zdziwiło mnie to jak wyglądał. Nie wiedziałam, skąd przyszedł mu do głowy pomysł, by akurat tego dnia wybrać się do fryzjera i pozbyć się włosów sięgających prawie do obojczyków na rzecz znacznie krótszych, które teraz bezlitośnie tarmosił w geście frustracji. Później spojrzałam na jego wyraz twarzy i oczy... Najgorsze były jego oczy, które wyrażały prawdziwą chęć mordu. Nie wiedziałam tylko czy mnie czy Rossa, a może obydwojga.

- Harry, poznaj proszę mojego kolegę z dzieciństwa. Ross, to mój narzeczony Harry - odezwałam się, szybko odzyskując rezon i wróciłam spojrzeniem na sekundę na twarz Rossa, która teraz była jakby zupełnie wyprana z jakichkolwiek emocji, co było całkowitą odmianą w porównaniu do tego jak na mnie patrzył jeszcze minutę wcześniej.

- Miło poznać. Nie powiem, żebym wiele o tobie słyszał, ale mniejsza o to - odezwał się Ross, za co miałam ochotę kopnąć go w kostkę. Czy on nie widział wściekłości Stylesa? A może chciał go jeszcze bardziej rozzłościć?

- To samo mógłbym powiedzieć o tobie, przyjacielu z dzieciństwa - odparował mu w odwecie Harry. Czy oni prowadzili jakąś grę w tym, który bardziej drugiego zdenerwuje? Faceci i ich chęć do bycia samcem alfa była dla mnie czasem przerażająca. Miałam wrażenie, że główną wygraną w tym starciu jestem ja i nie podobało mi się to. Nie zamierzałam być niczyim trofeum. Jeszcze im pokażesz, Adila. Jeszcze zobaczą, obiecałam sobie. Mimo to, wbrew sobie rzuciłam lekko do mojego narzeczonego.

- Ross, miło było cię zobaczyć po tylu latach. Harry, kochanie jedźmy już do domu. Padam z nóg po całym dniu pracy, to była męcząca zmiana - teatralnym gestem zakryłam usta, udając ziewnięcie. Oczy chłopaka przez moment złagodniały, by sekundę później znów nabrać groźnego spojrzenia.

- Chodźmy - powiedział tylko, łapiąc mnie za rękę w mocny uścisk i zaprowadził w stronę jego auta zaparkowanego kilka metrów dalej. Byłam niemal pewna jeszcze trochę i odetnie mi dopływ krwi do ręki, tak silny był jego uścisk. Nie rozumiałam zupełnie powodu jego wściekłości, nie zrobiłam przecież nic złego. A miałam wrażenie, że chłopakowi zaraz zacznie lecieć para z uszu.

- Dlaczego ściąłeś włosy? - zapytałam, kiedy już oboje siedzieliśmy w samochodzie, chcąc rozładować atmosferę i zmienić temat.

- Łączy was coś? - zapytał zamiast odpowiedzieć na moje pytanie. Czyli to byłoby tyle, jeśli chodzi o zmianę tematu. Westchnęłam i w nerwowym geście zaczęłam bawić się pierścionkiem zaręczynowym na moim palcu. Czułam jego przeszywający wzrok, który co chwilę kierował to na drogę, to na mnie.

- Dzisiaj zobaczyłam go po raz pierwszy od pięciu lat - wyszeptałam, zerkając na Stylesa, który kurczowo trzymał ręce na kierownicy, aż knykcie nabrały nienaturalnego białego koloru. Zaciskał usta w wąską linię i co chwilę coraz bardziej zwiększał prędkość jazdy, przez co czułam się jeszcze gorzej i zaczynało kręcić mi się w głowie.

- To nie jest odpowiedź na moje pytanie - syknął tylko, tym razem nie obdarzając mnie nawet przelotnym spojrzeniem.

- Harry, zwolnij. Jest mi niedobrze - poprosiłam cicho. Mijane budynki i ulice rozmazywały się za oknem, co tylko potęgowało wirowanie w głowie, więc szybko spuściłam twarz i utkwiłam wzrok we własnych udach. Zachodzące powoli słońce wcale nie pomagało, niemiłosiernie rażąc w oczy. Tego dnia zapomniałam oczywiście okularów przeciwsłonecznych z powodu zaspania do pracy. Na szczęście zorientowałam się, że byliśmy już dość blisko domu chłopaka, co przyjęłam z niemałą ulgą. Uczucie mdłości jednak nie malało tylko nasilało się z minuty na minutę. Pewnie przyczyniło się do tego zarówno spotkanie Rossa, reakcja Harry'ego na tą sytuację, ale przede wszystkim młyn w pracy i fakt, że od wielu godzin nie miałam nic w ustach, o czym mój żołądek usilnie mi przypominał, kurcząc się i powodując co rusz nieprzyjemne bóle.

- Ja chyba zemdleję - szepnęłam tylko zanim moje powieki zrobiły się niewiarygodnie ciężkie i pozwoliłam im opaść, ograniczając tym samym moją widoczność otoczenia do zera.



Ocknęłam się nie wiem po jakim czasie, ale coś chyba było ze mną nie tak skoro nie poczułam jak Styles wynosi mnie z auta, niesie do domu i do mego łóżka w sypialni. Zobaczyłam tworzące się siniaki wokół nadgarstka, który złapał odciągając mnie od Rossa i poczułam promieniujący ból do całej dłoni. Całe szczęście, że miałam dwa dni wolnego. Najpierw oparzyłam się gorącymi napojami w pracy, a teraz jeszcze to jakby było mi mało. Westchnęłam i wstałam z łóżka, cicho otwierając drzwi. Wcześniej przejrzałam się przelotnie w lustrze toaletki stojącej między łóżkiem i drzwiami. Szybko wygładziłam włosy, przeczesawszy je palcami i wzięłam łyk wody z butelki, która zawsze stała na szafce przy łóżku. Często budziłam się w nocy z pragnieniem, a żeby nie musieć chodzić do kuchni i hałasować, zawsze byłam zaopatrzona w wodę mineralną przed snem. Tym razem  także nic nie uległo zmianie.

Uchyliwszy drzwi nasłuchiwałam odgłosów z salonu i zamarłam z jedną ręką na klamce, a drugą na ustach, żeby nawet nie pisnąć. Harry co chwilę coś tłukł albo uderzał, wydając przy tym sapnięcia i jęki.

- Cholerna, przeklęta kłamczucha. Pieprzony lowelas. Myślą, że mnie oszukają, przechytrzą... prędzej umrę - dostał się do moich uszu szaleńczy krzyk i znowu coś stłukło się na kawałki. Całe szczęście, że wyżywał się na przedmiotach, a nie na mnie. Głos racjonalności w mojej głowie krzyczał, żebym wróciła do sypialni, zamknęła drzwi na klucz i zadzwoniła do brata, żeby mnie stąd jak najszybciej zabrał. Ale ku zaskoczeniu samej siebie nie posłuchałam go. Zamiast tego zeszłam na dół i zobaczyłam zdewastowany salon i chłopaka, który stał do mnie bokiem i wsypywał na rękę jakieś tabletki, które zaraz połknął nawet bez popijania ich. Obrazy zostały ściągnięte ze ściany, połamane i zbite ramki leżały teraz na dywanie. Szkło walało się wszędzie po podłodze. Drewniany stolik został przewrócony, a wazon z kwiatami, który stał na nim rozbił się w drobny mak, rozlewając wodę i rozrzucając nieszczęsne herbaciane róże na mokrą podłogę i kawałek dywanu. Książki zostały zrzucone z regałów, poduszki wcześniej leżące na kanapie teraz podzieliły los reszty moknąc żałośnie w rozlanej zawartości wazonu.

- Spokojnie stary, zaraz poczujesz się lepiej. Adila nie może cię zobaczyć w takim stanie jak się obudzi, bo inaczej wszystko się wyda i ucieknie od ciebie gdzie pieprz rośnie - zamarłam, nie do końca od razu rozumiejąc sens jego słów. Poczułam jak serce w mojej piersi rozpoczyna morderczy bieg. Miałam wrażenie, że cała krew odpłynęła z mojej twarzy, a mnie znowu zrobiło się słabo. W coś ty się wpakowała, Adila? Źle było ci w domu? Długi jakoś byśmy we dwójkę z Rileyem spłacili, a teraz już na wszystko było za późno. Podpisałam pakt z samym diabłem. Przystojnym, w ciele młodego mężczyzny, ale z najprawdziwszym diabłem. Kiedy to do mnie dotarło z moich ust samoistnie wyrwało się pytanie.

- Kim ty, do cholery jesteś?



____________________________________________

a/n

o jeju jak dawno nas tu nie było! <omg> ale wracamy z powerem i pomysłami na dalszą fabułę i rozdziały, więc może wreszcie tym razem uda nam się doprowadzić Adilę i Hazzę do końca ich wspólnej historii. rozdział 13 chyba jest pechowy dla naszej Adi, ale to oceńcie już same. oczywiście będzie nam niezmiernie miło jeśli zostawicie jakiś  ślad po sobie w postaci komentarzyka albo gwiazdki, a najlepiej obu tych rzeczy :D

ściskamy i do następnego! xx

fake fiancée || h.sOù les histoires vivent. Découvrez maintenant