XXVI. For blue skies, I'll forgive you

3.5K 246 2.3K
                                    

Harry stoi przy zamarzniętej o tej porze roku tafli jeziora, dokładnie w miejscu, w którym ich dłonie spotkały się po raz pierwszy. 

Wydaje mu się, że mimo upływu czasu, wciąż pamięta błękit jego oczu, większy niż niebo i ocean razem wzięte, w którym zatopił się od samego początku. Toń ta pochłaniała go z każdym dniem, niczym lek na wszystko, z czym niegdyś przegrał. 

Nie rozmyślając nad tym zbyt wiele, bierze pierwszy lepszy kij, żeby sprawdzić, jak gruby jest lód. Stuka w brzeg, gdzie zazwyczaj jest najcieńszy, a mimo to wydaje się być naprawdę mocny. Taki sam lód widział w oczach Louisa ostatni raz, gdy go widział. A było to o poranku poprzedniego dnia, kiedy mama kazała mu pójść do pani Wilson po mleko, bo potrzebowała natychmiast, a wszystkie najbliższe sklepy były nieczynne, bo zasypało śniegiem wszystkie uliczki Redditch. Przygotowania świąteczne, które Harry zazwyczaj lubił, wtedy sprawiły, że chciał uciec. Nie wiedział, jak to będzie po raz pierwszy od dłuższego czasu spojrzeć mu w oczy, ale nie zdziwił się, gdy zobaczył w nich lód i obojętność. 

W końcu każda, nawet najgłębsza toń, musi kiedyś zamarznąć. W dni, kiedy zima przychodzi do naszych dusz, z impetem zamieniając nawet najbardziej anielskie dusze w demony. 

Harry widzi chłopaka, który gdyby chciał, mógłby wyglądać jak demon. Jego oczy są tak ciemne, że prawie czarne, a skóra nie wyróżnia się na tle śniegu. Jedynie jego strój i kruczoczarne, gęste włosy kontrastują z zakopanym w białym puchu otoczeniem. Chłopak idzie prosto w jego stronę, aż w końcu zatrzymuje się tuż przed nim, jak zwykle sprawiając, że zielonooki przez moment drży. 

Szybko jednak opanowuje oddech, dobrze wiedząc, że to, co planuje, będzie wymagało jeszcze większej odwagi niż zwykłe spojrzenie mu w oczy. 

– Dzięki, że zgodziłeś się przyjść – mówi, starając się uspokoić szybkie bicie serca. Nie wie, czy to aby na pewno dobry pomysł, waha się, bo mimo wszystko jest dobrym człowiekiem. Jednak czasem nawet białe skrzydła aniołów plamią się krwią. 

– Masz nagranie? – niecierpliwi się, pragnąc jak najszybciej dostać to, na co tyle czekał – Lepiej, żebyś je miał – ostrzega, podchodząc bliżej niego. Harry cofa się, mało co nie wchodząc na lód. 

– Mam – mówi pewnie, po czym wyciąga z kieszeni kurtki zapakowaną w pudełeczko płytę. Jonathan natychmiast sięga, żeby ją wziąć. 

– Nie oglądałeś i nie zrobiłeś żadnych kopii? Dowiem się, jeśli tak, a wtedy możesz pożegnać się z życiem, szczylu – grozi, przeszywając go wzrokiem, jakby próbował dowiedzieć się wszystkiego, co ukrywa. 

– Nie oglądałem – kłamie, patrząc mu głęboko w oczy – I nie zrobiłem kopii. 

Usta Jonathana wykrzywiają się w fałszywym uśmiechu. 

– Dobrze. 

– Pamiętasz, co mi obiecałeś? Że jeśli ci to oddam, znikniesz z mojego życia. Wróć do Londynu, czy gdziekolwiek tam chcesz, a ja nikomu nie powiem o tym, co mi zrobiłeś. 

– Już się mną znudziłeś? – parska, podchodząc tak blisko, że prawie na niego wchodzi. Harry nie ma już miejsca, żeby się cofnąć. Ale o dziwo wcale nie chce tego robić. 

– Umowa to umowa, Jon – patrzy mu w oczy, jakby próbował udowodnić, że się nie boi. Pytanie, czy próbuje udowodnić to jemu, czy sobie. 

– Dobrze wiesz, że nigdy ode mnie nie uciekniesz – syczy, a jego twarz jest przerażająco blisko – Jesteśmy sobie przeznaczeni. 

– Obawiałem się, że to powiesz – uśmiechnął się, po czym wyjął z kieszeni nóż myśliwski - jedyną pamiątkę, jaka została mu po tacie – Dlatego przyniosłem coś jeszcze, żeby upewnić się, że mnie nie oszukasz – to mówiąc, wbija nóż prosto w serce Jonathana. 

Show Me Love | Larry StylinsonWhere stories live. Discover now