Rozdział drugi - Prowokacja

4.5K 186 36
                                    

                                                            „Praw­dziwą siłą, jest siła spo­koju.  
Poz­wa­la nie ule­gać emoc­jom i po­maga w trud­nych chwilach.   
 Dzięki niej nie ule­gamy pro­wokac­jom i nie ro­bimy nic w afekcie. „

                                                                                                                                                                           Ivelios


Przebudziła się, leżąc na czymś miękkim, przykryta milutkim kocem. Bez otwierania oczu, przejechała dłońmi po podłożu. Ze zdumieniem wyczuła delikatną, satynową tkaninę, pokrywającą naprawdę duży obszar wokół niej. Gdzie się znajdowała?
Zmarszczyła brwi, starając przypomnieć sobie ostatnie wydarzenia. Pamiętała pożegnanie z Riley, jej zatroskany wzrok. Drogę do zaułka, skąd zwykła teleportować się do domu... Zabini! Podniosła się gwałtownie, rozglądając z przerażeniem dookoła.
Spodziewała się wszystkiego- lochów, krat, niewygodnych pryczy, a nawet trumien! Zamiast tego siedziała na ogromnych rozmiarów małżeńskim łożu z baldachimem, zajmującym niemalże cały obszar niewielkiego pokoju. Po bokach znajdowały się dwie szafki nocne, a na nich lampki
z kryształowymi kloszami. Naprzeciw stała wielka szafa zrobiona w staromodnym stylu. Jej oczy przypominały dwa duże spodki, kiedy przejeżdżała dłonią po pościeli. Satynowa, tak jak myślała. Spała na niej, pod przykryciem grubego, puchatego koca. Czy na pewno znajdowała się tam, gdzie myślała?
Malfoy'a z pewnością było stać na tego typu wyposażenie, a że był próżny wątpiła by odmówił sobie przyjemności, jaką było posiadanie rzeczy najlepszej jakości. Wstała z miejsca, ciągnąc za sobą koc i z ulgą zauważyła, że nadal ma na sobie swój biały kitel. Sięgnęła dłonią do spinki, ledwo podtrzymującej włosy, po czym jednym sprawnym ruchem ściągnęła ją, uwalniając swoje długie do połowy pleców, kręcone pukle. Rozczesała je ręką, roztrzepując, żeby wyzbyć się nieprzyjemnego odrętwienia i ruszyła w stronę jedynego w tym pomieszczeniu, ogromnego okna znajdującego się tuż obok szafy.
Z fascynacją przejechała dłonią po sieci brązowych poprzeczek, rozdzielających niewielkie szklane kwadraty. Wszystko w tym pomieszczeniu zrobione było w starym stylu. Mówiąc w tajemnicy – jej ulubionym. Wyjrzała na zewnątrz, a jej oczom ukazały się ogromne połacie ogrodu. Był środek lata, więc soczyście zieloną trawę, okalały zadbane, kolorowe kwietniki.
Po środku, stała średnich rozmiarów, biała altana, z oknami umieszczonymi na każdej ścianie. Niestety nie potrafiła dostrzec jej wnętrza., było zbyt ciemno. Po raz kolejny przez jej głowę przemknęło pytanie czy znajduje się z rezydencji Malfoy'a. Jeśli nie, to gdzie zabrał ją Zabini?
I po co?
Była sfrustrowana, zła i ... zmęczona. Wywnioskowała z tego, że wcale nie spała długo. A raczej, gwoli wyjaśnienia, nie była długo nieprzytomna. Nie miała pojęcia co zrobił jej Blaise, ale z pewnością nie było to przyjemne. Czuła się jak w ciemnej, cholernej otchłani, bez żadnej możliwości powrotu. Głupi Zabini. Zawsze znajdzie jakiś sposób, żeby zaskoczyć człowieka. Miała nadzieję, że z jej podopiecznymi wszystko w porządku i że nic szczególnego się nie wydarzyło pod jej nieobecność.
Właśnie, szpital! Rozszerzyła na nowo oczy, uświadamiając sobie wagę sytuacji. Owszem, umówiła się z przełożonym Davisem, że weźmie sobie dzień wolnego. Jednak jaką miała pewność, że ten dzień już nie minął? Już wcześniej ustaliła, że czuła się jakby przespała zaledwie krótką chwilę, ale co to za dowód? Równie dobrze mogłaby przespać całą dobę. Przecież im dłużej człowiek śpi, tym gorzej się czuje. Cholera!
Ruszyła w stronę drzwi, a jej rozpięty kitel unosił się za nią, niczym wielkie skrzydła. Przez głowę przemknęło jej, że drzwi mogą być zamknięte, jednak ustąpiły pod najlżejszym dotykiem. Wyszła na oświetlony mdłym blaskiem korytarz i nie rozglądając się dookoła, szła wprost do znajdujących się naprzeciwko schodów. Miała tylko jeden cel – wydostać się stąd! Kiedy przechodziła obok trzecich z kolei drzwi, do jej wrażliwego słuchu dotarły przytłumione męskie głosy. Podeszła bliżej, a na widok niewielkiej szpary idealnej do podsłuchiwania, poczuła jak jej serce wykonuje salto. Zatrzymała się na moment patrząc to na schody, to na niedomknięte drzwi. Walczyła w niej chęć wydostania się stąd za wszelką cenę, przegrywając z wrodzoną ciekawością. W pewnym momencie machnęła ręką, po czym podeszła bliżej futryny. A co tam, może usłyszy coś ciekawego.
-... dobrze? Słyszałem, że Potter z Weasley'em wciąż są w terenie, badając okoliczności i obserwując ludzi. - Zabini!
- Tak, to prawda – zamarła na dźwięk głosu mężczyzny, którego jawnie obraziła. A więc jednak trafiła do Malfoy'a. No to już po niej. - Skąd o tym wiesz?
- Ma się swoje źródła... - chwila ciszy. Denerwowało ją, że nie mogła zobaczyć co dokładnie robią. Takie szpiegowanie na pół gwizdka.
- Nie chcesz, nie mów. Dzięki za sprowadzenie, Granger.
Zamarła słysząc swoje nazwisko i instynktownie przysunęła się bliżej do źródła dźwięku. Oczami wyobraźni widziała jak Blaise kiwa głową.
- A miałem jakieś inne wyjście? Nie wiem co planujesz z nią zrobić, ani dlaczego i nie chcę wiedzieć. Nie mam zamiaru mieć z tym nic wspólnego.- Cisza. Znów.
Nie wiedziała, czy ma czuć wdzięczność do Zabiniego, że nie chce brać udziału w jej katordze, czy też złość, że wiedząc gdzie się znajduje zostawi ją bez pomocy.
- Proszę bardzo, nikt ci nie każe. To sprawa między mną, a panną mądralińską– powiedział Malfoy obojętnym tonem, a jej serce stanęło na krótki moment. - Zostajesz w kraju czy znowu znikasz?
- Nie mam pojęcia. Do nieszybkiego zobaczenia, mam nadzieję.
Zanim zdążyła zrobić krok, poruszyć się, chociażby mrugnąć, przed jej oczami wyrosła wysoka postać Zabiniego. Dopiero teraz, w słabym blasku rzucanym przez otwarte drzwi, była w stanie dostrzec ogromne worki pod brązowymi oczami, wychudłe ciało, trzydniowy zarost i długie do uszu włosy. Wyglądał strasznie. Zaniedbany, wygłodzony... wrak człowieka.
Od czasu, gdy widziała go ostatni raz, jego stan nie poprawił się ani trochę, było tylko gorzej.
- Blaise... - wyszeptała, nim zdołała się powstrzymać. Mimo tego, że ją uprowadził czuła wszechogarniające współczucie oraz żal. Ona także straciła przyjaciółkę, siostrę, najbliższą jej osobę! Także cierpiała. Ale, do cholery jasnej, minęło już osiem lat!
Chciała dodać coś jeszcze, ale nie potrafiła. Patrzyła mu prosto w oczy, próbując przedrzeć się przez ten ogrom smutku oraz bezradności, ale natrafiła jedynie na twardy mur, zupełnie nie do przebycia. Nie wiedziała, czy wywołał to jej pełen współczucia wyraz twarzy, czy coś innego, ale mężczyzna w pewnym momencie skrzywił się żałośnie, po czym otworzył szerzej drzwi.
- Ktoś do ciebie – rzucił, patrząc jej prostu w oczy, a następnie zniknął na schodach. Odprowadziła go wzrokiem, przeklinając w myślach własną głupotę. Czyż nie mówi się, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła? Ona właśnie minęła samego Diabła.
Obróciła się z powrotem w stronę drzwi, w nadziei, że siedzący tam mężczyzna jednak nie usłyszał komunikatu i aż podskoczyła na widok szerokiej klatki piersiowej tuż przed oczami. Uniosła spojrzenie do góry, zastanawiając się kiedy ten patykowaty chłoptaś tak urósł i natrafiła na jego stalowoszare tęczówki. Musiała przyznać, że robiły wrażenie. Zwłaszcza w momencie, kiedy poczuła się jakby przewiercał jej ciało na wylot.
- Nareszcie wstałaś – na dźwięk jego głębokiego głosu przeszedł ją dreszcz. Przerażenia oczywiście, czego by innego?
Założyła ręce na piersi, patrząc jak spina w kitkę swoje długie za ramiona, proste blond włosy.Nie miała zamiaru bawić się w głupie, nic nie wnoszące konwersacje, więc po prostu od razu zaczęła z grubej rury:
- Czego ode mnie chcesz?

Czas ZemstyWhere stories live. Discover now