Rozdział ósmy - Zemsta

2.7K 115 20
                                    

Zemsta jest złudną obietnicą spokoju,
nadzieją zapomnienia,
pragnieniem wyrównania rachunków.
Mało kto wie, że jest też dobrą przyjaciółką
bezwzględności i szaleństwa.
M.D.

- Witaj Draconie Lucjuszu Malfoy'u. Wreszcie się spotykamy.
Zdziwienie, niedowierzanie, szok. Potrzebował dłuższej chwili aby się otrząsnąć. Co jest grane, na Salazara?!
Patrząc na obcą, a jednocześnie tak bardzo znajomą twarz czuł, jak w jego głowie na nowo rodzi się burza. W dodatku ten głos... niby nigdy wcześniej go nie słyszał, a jednak nie potrafił wyrzucić z umysłu tej dziwnie znajomej nuty.Czy to jest jakiś koszmar?
Tak. Tak, z pewnością to tylko zły sen. Nie ma przecież możliwości, żeby na świecie istniało dwóch Draconów Malfoy'ów... prawda?
Na Merlina, on jest jednym i jedynym w swoim rodzaju!
A jednak patrząc na stojącą przed nim sylwetkę, nie potrafił wyzbyć się nieodpartego wrażenia, że obserwuje własne- może odrobinę zniekształcone- lustrzane odbicie. Ten sam wyraz twarzy, wzrost, kolor włosów... Oczy jedynie odcień ciemniejsze od jego własnych. Tylko nos zdawał się być zupełnie inny, jakby był jakimś podłym żartem, mającym oszpecić jego idealną twarz.
Skrzywił się na ten widok, czując rosnącą w nim, irracjonalną złość. Podświadomie zwinął dłonie w pięści.
- Taaa, umieram ze szczęścia...
Blondas posłał mu pełne pobłażania spojrzenie. Przekrzywił głowę i cmoknął z niesmakiem.
- Czyżbym usłyszał sarkazm? Nie ładnie. 
 Wyczarował sobie krzesło i rozsiadł się na nim ostentacyjnie. Miał znudzony wyraz twarzy, jednak jego oczy pałały niemal chorobliwą nienawiścią. W smukłych dłoniach trzymał różdżkę, którą bawił się leniwie.
- Może usiądziesz?
Draco spojrzał na niego spode łba, zupełnie nie dając się nabrać na tą udawaną uprzejmość. Nie trzeba było specjalnych umiejętności, żeby wyczuć wrogość unoszącą się w powietrzu. Stężenie nienawiści emanujące z sylwetki nieznajomego było tak duszące, że Harry stojący w celi obok, cofnął się dwa kroki w tył.
Malfoy zastanowił się nad różnymi opcjami, jednak na ten moment postanowił nie pyskować. W końcu musiał się dowiedzieć, o co chodzi temu wariatowi.
Usiadł na oferowanym mu, obwieśnym stołku z największą godnością na jaką było go stać.Kątem oka zobaczył jak Potter robi kolejne dwa kroki w tył. Tchórzył czy czekał na odpowiedni moment? Później się nim zajmie.
- Czego chcesz? - Postanowił, że nie będzie bawił się w uprzejmości. Wcale, a wcale nie pasowało mu teraźniejsze ułożenie: on za kratkami na rozlatującym się stołku - jego niemalże wierna, a mimo to gorsza kopia na wolności, w dodatku na dostojnym krześle. I kto tu wygląda na głowę magicznego świata?!
- Widzę, że jesteś w gorącym eliksirze kąpany - uśmiechnął się fałszywym uśmiechem, nie spuszczając wzroku z magicznego patyka, który trzymał w dłoniach.- Cóż, to chyba rodzinne... - przestał na moment bawić się różdżką, która w tym samym momencie przykuła także uwagę Draco. Zajęło mu dokładnie sekundę, żeby rozpoznać w niej swoją własność. Poczuł jak jego ciśnienie momentalnie skacze do góry, a dłonie zaczynają go świerzbić z ukrywanej wściekłości.
- Skąd masz moją różdżkę?!
Mężczyzna uniósł jedną brew do góry, w identyczny sposób w jaki zawsze robił to Draco. Był tak niemożliwie do niego podobny, że Malfoy zaczął się zastanawiać, czy przypadkiem nie ma jakiegoś ukrytego brata bliźniaka... odrzucił jednak tę myśl, tak szybko jak ją powziął. Jego matka z pewnością nie pozwoliłaby oddać swojego dziecka.
Zerwał się z miejsca i podszedł do krat. Wystawił przez nie dłoń z naiwną nadzieją, że dostanie swoją własność z powrotem.
- Oddaj.
Mężczyzna spojrzał na niego pobłażliwie, zupełnie nie zwracając uwagi na wyciągniętą w jego stronę rękę. Po chwili w jego oczach błysnęła czysta złośliwość. Schował różdżkę do kieszeni
 i podszedł do krat, stając zaledwie kilka centymetrów od dłoni Malfoy'a.
Pochylił głowę, przymykając powieki.Prowokacja wymalowana w jego oczach doprowadzała do szewskiej pasji.
- Raczej nie. 
 Odchylił się, znów spoglądając na różdżkę. Pogłaskał ją lekko, wiedząc doskonale, że zdenerwuje tym jej właściciela. Nie pomylił się. Minister wyglądał jakby miał dosłownie wyskoczyć ze skóry.
 - Ta różdżka to jedna z ważniejszych rzeczy w moim cudownym planie... - znów spojrzał mu w oczy, w których błysnęło coś na kształt obsesji. - Planie, który zakłada zniszczenie ciebie.
Draco poczuł jak przez jego ciało przechodzi lodowaty dreszcz. Chyba trzeba było wiać do tego Honolulu jak miał jeszcze ku temu okazję...
Był przerażony, to jasne, jednak mimo stanu w jakim się znajdował, nie potrafił odpuścić sobie głośnego prychnięcia. Wiedział jak bardzo irytuje to ludzi i nie mógł odmówić sobie tej małej przyjemności.
Jakież było jego zdziwienie, gdy zamiast oczekiwanego wybuchu złości, otrzymał wybuch... śmiechu. Czyli jednak trochę się różnią. Co on myśli! Z pewnością się różnią.
Założył ręce na piersi i spojrzał na niego wyzywający wzrokiem, niczym obrażona dziewczynka. Miał ochotę obrócić głowę i do tego najlepiej tupnąć nogą, jednak stwierdził, że to już będzie przegięcie. Ile w końcu ma lat?!
- O co ci w ogóle chodzi, koleś? - No tak, odzywka rzeczywiście na miarę mężczyzny przed czterdziestką... Te kilka słów zadziałały jak płachta na byka. Dotychczas opanowaną twarz, wykrzywił nagły i niespodziewany grymas wściekłości. Facet złapał za krzesło na którym siedział i z całej siły rzucił nim o ścianę. W ułamku sekundy, niczym za dotknięciem różdżki, zmienił się z cierpliwego mężczyzny, w maszynę do zabijania.
Jednym susem doskoczył do krat, dając Draconowi zaledwie ułamek sekundy by cofnął się o krok. Harry schowany w cieniu, poruszył się niespokojnie.
- O co mi chodzi? O co. Mi. Chodzi?! - Sapał, plując się nieprzyjemnie. - Zniszczyłeś mi życie! - Uderzył w kraty, które zatrzeszczały złowrogo. Musiał mieć naprawdę dużo siły w rękach. Draco wzdrygnął się, starając wyjść z pierwszego szoku. Facet nie przestawał mówić, mrużąc oczy coraz bardziej.
- Miałeś wszystko. Wszystko! Znane na cały świat nazwisko, góry galeonów, stanowisko. To wszystko powinno przypaść mi, rozumiesz? Mi! Ale nie martw się, odbiorę to co mi się należy.  Jego szare oczy pociemniały niczym chmury burzowe, kiedy przybliżył twarz do krat. Wbrew pozorom nie wyglądał jak człowiek szalony. Wyglądał... jak ktoś zniszczony przez życie, niedoceniony, a teraz łaknący zemsty.
- Właśnie dziś odbiorę ci dosłownie wszystko... tak, jak kiedyś odebrałem ci Astorię.
Draco, który dotychczas sprawiał wrażenie znudzonego, gwałtownie podniósł głowę do góry. Na wzmiankę o swojej byłej żonie poczuł, jak wściekłość rozlewa się po jego żyłach, dodając niezwykłej siły. Nie marnował czasu na głupie przepychanki słowne. Rzucił się do krat, chcąc za wszelką cenę dopaść tego dupka. Złapać go, rozszarpać gołymi rękami. Udusić, zakopać, odkopać, zabić i wyrzucić przez okno.Gdyby mógł, torturowałby go na milion sposobów. Już wcześniej działał mu na nerwy, jednak teraz, kiedy dowiedział się, że to on był tym kochankiem... Miał ochotę patrzeć na jego powolną śmierć. Zamiast tego został skazany na palącą bezsilność i bierne patrzenie, jak ten blondwłosy dupek zaśmiewa się wniebogłosy. Czuł jak jego duma i samozaparcie, powoli rozpadają się w drobny mak, ustępując rozdzierającemu uczuciu goryczy.
Jak mogła? W czym był gorszy od tego... tego... ciecia?!
Po pierwszej fali złości, chciał po prostu zwinąć się w kłębek i zniknąć. Tu i teraz. A przecież nie mógł pozwolić sobie na żadną słabość...
- Malfoy, daj spokój... - odezwał się Harry, zbierając się wreszcie na odwagę i wychodząc ze swojego cienia. W jego głosie słychać było bezgraniczne współczucie. Najwyraźniej każdy słyszał o skandalu jaki spotkał rodzinę Malfoy'ów...
- Och, zamknij się Potter! - warknął ich prześladowca z pogardą w głosie. Machnął od niechcenia różdżką, a Harry runął na ziemię jak długi.
- Zdurniałeś do reszty?! - wydarł się Malfoy, zbierając w sobie resztki sił i podchodząc do krat dzielących go od nieprzytomnego Wybrańca. Chciał mu pomóc, jednak zupełnie nie wiedział jak. No bo co mógł zrobić w takiej sytuacji? Bezsilność paliła niczym rozżarzony pręt, a nienawiść coraz bardziej ogarniała jego serce.
Nie miał jednak czasu by się nad tym zastanawiać. Pełny atak ze strony jego gorszej kopii, jeszcze nie został przeprowadzony.
- Nie skończyłem. 
 Odwrócił się w jego stronę, wkładając w swoje spojrzenie całą nienawiść, która paliła go w gardle. Wrócił z powrotem na poprzednie miejsce, a jego stalowoszare oczy ciskały błyskawice.
- Naprawdę sądzisz, że chcę słuchać tego co masz mi do powiedzenia?
Na widok perfidnego uśmieszku, który wypłynął na wargi przeciwnika, miał ochotę rzucić w niego co najmniej crucio.
- Nic mnie to nie obchodzi, ale skoro już pytasz... - zmierzył go z góry na dół, nie szczędząc pogardy. - Sądzę, że tak. Myślę, że chcesz wiedzieć co się stało naprawdę. No i, jak już wiesz... - rozłożył ręce jakby w geście bezradności - nie masz innego wyjścia.
Podniósł krzesło i usiadł na nim z powrotem, patrząc na Dracona w oczekiwaniu. Kiedy nie ruszył się nawet o milimetr, westchnął przeciągle i znów machnął różdżką. Jego różdżką. Złość znów zaczęła wypierać bezsilność kiedy ugięły się pod nim kolana i opadł wprost na rozklekotany stołek.
- Tak lepiej. - Z zaciśniętymi zębami obserwował jak tamten wyciąga przed siebie nogi i opiera się nonszalancko na krześle. Próbował się ruszyć, jednak nic z tego. - A więc, od czego by tu zacząć? Astoria, tak... piękna kobieta. A jaka figura! W łóżku potrafiła zdziałać cuda!
Draco szarpnął się mocniej, niemal łamiąc zęby od ściskania szczęki. Zaklęcie tego skubańca działało bez zarzutu- nie mógł nawet zwinąć dłoni w pięści! A zrobiłby to z miłą chęcią, w drugiej kolejności zapoznając ją z twarzą tego palanta.
Po raz kolejny jednak mógł jedynie biernie słuchać jak ten wariat bawi się jego kosztem i przyjmować kolejne razy na swoje obolałe serce.
- To dziecko ... - Zesztywniał. Teraz już patrzył mu prosto w oczy, a jego puls gwałtownie przyspieszył. Ta kwestia męczyła go już od dłuższego czasu. Czyżby wreszcie dowiedział się prawdy..?
- Masz świadomość, że równie dobrze mogło być moje? - Blondas przerwał na moment, a Malfoy za wszelką cenę starał się ukryć ból, który malował się w jego oczach. - Ona jako jedyna wolała mnie, mnie, nie ciebie... no, przynajmniej do czasu.
Prychnął, a jego twarz, tak podobną do twarzy Draco, wykrzywił grymas złości.
- Pamiętasz ten wieczór, kiedy nie wróciła do domu? 
 Nie mógł skinąć głową, lecz był prawie pewny, że z jego oczu da się w tej chwili odczytać całą prawdę. Przegrał walkę sam ze sobą, nie potrafił już się kryć. Jego umysł zalały wspomnienia, tak piękne i jednocześnie bolesne, że po policzku spłynęła mu pojedyncza łza. Nie potrafił jej powstrzymać. Jego prześladowca, jednak albo tego nie widział, albo zignorował, bo spokojnie wstał z miejsca i kontynuował swój monolog.
- Wracała wtedy ode mnie... na stałe. - Teraz jego twarz wykrzywił grymas bólu. W innym przypadku z pewnością sprawiłoby to Malfoy'owi niemałą przyjemność jednak teraz... nie potrafił odczuwać nic więcej, poza echem pękającego serca.
- Kiedy dowiedziała się, że jest w ciąży postanowiła, że mnie zostawi. - Widział jak zaciska zęby, wkładając w ostatnie słowa całą swoją nienawiść. - Że wróci do ciebie...
Grymas nienawiści zniknął tak szybko jak się pojawił, wprawiając Dracona w niemałe osłupienie. Z lekko rozchylonymi ustami obserwował, jak mężczyzna wraca do krzesła, a na jego twarz wypływa straszny uśmieszek.
- Jak się domyślasz, nie pozwoliłem jej na to. Nie mogła do ciebie wrócić, nie mogła dać ci tego szczęścia, które powinno być przeznaczone dla mnie! Ona powinna być przeznaczona dla mnie!
Jego dostojne krzesło po raz kolejny poszybowało na ścianę, tym razem rozpadając się na drobne kawałki.
Zwiesił głowę i ściszył głos do minimum.
- Zabiłem ją. Zabiłem kobietę, którą kochałem. Zabiłem, aby nie wróciła do ciebie! - spojrzał na Dracona z tak wielką nienawiścią, że wcisnęło go w krzesło jeszcze bardziej. A jednak był szalony... Szarpnął się z całej siły, czując jak jego własna furia zwalcza powoli zaklęcie. Tymczasem historia toczyła dalej...
- Odebrałeś mi wszystko, nawet ją. Ale teraz to się zmieni - jego nastroje zmieniały się jak w kalejdoskopie. Teraz znów się uśmiechał, uśmieszkiem złym i strasznym. - Początkowo planowałem odebrać ci jedynie dobre imię i stanowisko... jednak sam mi ją podsunąłeś. Tak, Granger. Mogę usunąć ją pod dobrym pretekstem działania przeciwko Czarnemu Panu, a tymczasem, zemszczę się na tobie...
Tego już było za wiele. Draco poczuł jak w jego żyłach eksploduje autentyczna wściekłość, a więzy zaklęcia puszczają na dobre. Ze zwierzęcym rykiem rzucił się do krat, szarpiąc nimi z całej siły.
- Odwal się od Granger, porąbańcu!
Nie pozwoli jej skrzywdzić! Ten pojeb odebrał mu Astorię... nie pozwoli by zabrał także Granger! Nie teraz kiedy... kiedy co?
Ze zdumieniem zdał sobie sprawę, że zależy mu na tej kobiecie. Że po raz pierwszy od kiedy zginęła Astoria, znalazł kogoś z kim mógłby się związać. Kogoś, kto dałby mu szczęście. Miał ochotę wyć z wściekłości. Szarpnął jeszcze raz, wkładając w to całą siłę jaką w sobie posiadał. Wszystko na nic.
W odpowiedzi usłyszał jedynie głośny śmiech.
Opadł bez sił na ziemię, bardziej intuicyjnie niż realnie wiedząc, że jego przyszły kat powoli się oddala.
- Kim ty właściwie jesteś?
Nie miał siły na nic więcej. Nie miał także pojęcia czy tamten w ogóle dosłyszał. Po kilku sekundach usłyszał odpowiedź:
- Jeszcze pytasz? Jestem Joshua Lucjusz Carter, twój przyrodni brat.
Ostatnie słowa trafiła w niego niczym obuch. Zwiesił w głowę w poczuciu własnej bezsilności.

Czas ZemstyWhere stories live. Discover now