Rozdział trzeci- Przestroga

4K 161 38
                                    


Spraw­dzianem wycho­wania ko­bietyi mężczyz­ny jest to,

w ja­ki sposób się kłócą.

George Bernard Shaw



- Dziękuję, Taniu. Możesz wyjść – powiedział Malfoy, sadowiąc się na nowo za biurkiem.
Jego długie blond włosy, jak zwykle były spięte na karku, a przeszywające stalowoszare oczy, omiatały dokumenty z niezwykłą dokładnością. Obserwowała go, dokładnie tak, jak tego chciał. Nie tylko w pracy, ale także i poza nią.
W przeciągu czterech dni dowiedziała się wielu ciekawych rzeczy, na temat jego nawyków, odzywek, czy stałych gości. Przesiadując w jego biurze, zawsze zajmowała niewielką, czarną kanapę, wciśniętą w róg pomieszczenia. Miała pozwolenie, aby robić wszystko co jej się podoba oprócz, oczywiście, przeszkadzania w pracy panu Ministrowi.
Nie miała pojęcia, jak tłumaczył jej ciągłą obecność w gabinecie. W końcu odbywały się tam różne, nierzadko poufne rozmowy, a ona od tak mogła brać w nich udział? Musiał być naprawdę zdeterminowany, żeby zmieniła zdanie na jego temat. Tylko po co? Czy naprawdę chodziło tylko o te głupie przeprosiny?
Złapała się na tym, że mu się przygląda, dokładnie w momencie, gdy rozległo się głośne pukanie do drzwi.Spojrzał jej prosto w oczy, a jej ciało przeszył dreszcz.
- Wejść!- Dzień dobry, panie Ministrze – usłyszała dobrze znany, tak bardzo cukierkowy głos Pansy Parkinson, że aż wcisnęła się bardziej w kanapę. Miała ochotę stać się całkowicie niewidoczna.
Nie widziała tej kobiety od kiedy pięć lat temu, przez przypadek wylała na nią kieliszek wina w bardzo ekskluzywnej restauracji.
Zapytacie pewnie, czy w rzeczy samej był to zwyczajny wypadek. Niestety, muszę potwierdzić. Panna Granger w żadnym stopniu nie planowała upokorzenia panny Parkinson. Po prostu potknęła się o próg wejścia, a Pansy stała akurat na drodze jej upadku. Cóż, koordynacja wzrokowo- ruchowa nigdy nie była jej najmocniejszą stroną.
- Witaj, Parkinson – przywitał się z nikłym uśmiechem, na swoich wąskich, seksownych ustach. Nienawidziła siebie za to, że zastanawia się jak smakują... - Co masz dla mnie?
Kobieta usadowiła się na wskazanym przez Malfoy'a krześle i założyła nogę na nogę. Jej smukła dłoń powędrowała do twarzy, odsuwając z niej zagubione kosmyki, a druga wyciągnęła plik dokumentów.
- Przed chwilą dostałam sowę od dyrektora Hogwartu – zaczęła, swoim słodkim głosem, patrząc mu prosto w oczy. Hermiona musiała przyznać, że się zmieniła. Mimo wciąż irytującej intonacji, przestała być pustą, plastikową laleczką. - Rodzice się buntują. Nie chcą aby ich dzieci wracały do szkoły. Obawiają się napaści, zwłaszcza po tym co stało się ostatnio w tym mugolskim sierocińcu...
Malfoy kiwał głową, jednocześnie przeglądając przekazane mu papiery.
- Jak rozumiem, potrzebne będzie kolejne wystąpienie?
- Myślę, że tak – pokiwała głową- wydaje mi się jednak, jeżeli mogę coś zasugerować, że bardziej podniesie ich na duchu obecność kilku aurorów w pociągu...
- Oczywiście, to już dawno załatwione. Odciągniemy kilku na jeden dzień ze szpitali polowych – przerwał jej, z dziwnym błyskiem w oku, a Hermiona w swoim kącie omal nie zakrztusiła się kawą. Nie mogąc się powstrzymać, kaszlnęła kilka razy, zwracając na siebie uwagę Parkinson. Cały jej plan siedzenia w ukryciu diabli wzięli. Kobieta zmrużyła powieki, próbując dostrzec cokolwiek w półmroku kąta, a po chwili jej oczy rozszerzyły się do granic możliwości. Przeskoczyła spojrzeniem kilka razy, to na Granger, to na Malfoy'a, nie do końca rozumiejąc co się właściwie dzieje.
- Coś jeszcze, Pan? - zapytał Malfoy udając, że nic dziwnego się nie wydarzyło. Lustrował ją ponaglającym spojrzeniem, jakby dając do zrozumienia, że ma sobie już pójść.
- N-nie. To wszystko – odparła, nadal w ciężkim szoku. Kiwnął głową, spuszczając wzrok.
- To dziękuję i do widzenia.
Popatrzyła na niego przez moment, a na jej twarz wypłynął wyraz głębokiego zamyślenia. Biedulka chciała jeszcze o coś spytać, jednak spojrzenie jakim ją obdarzył, doszczętnie wytępiło z niej resztki ciekawości.Skinęła głową, po czym bez słowa wyszła z gabinetu.
Ledwie drzwi się zamknęły, a Hermiona niczym wichura przebrnęła przez pokój, pochylając się nad biurkiem, zaledwie kilka centymetrów od jego twarzy.
- Nie zrobisz tego.
- Czego? - zapytał, a na jego twarz wypłynął wyraz bezgranicznego zdziwienia. Miała ochotę złapać go za te kudły i wyszarpać po pokoju. Zamiast tego zacisnęła dłonie w pięści, prostując się jednocześnie.
- Nie odbierzesz szpitalom aurorów. Widziałeś co tam się dzieje, do cholery? - jej głos zaczął podnosić się niemalże do krzyku. Była wściekła. Nie miał prawa zrobić czegoś takiego. - Ci ludzie są bezbronni, w większości bardzo ranni. Jak sądzisz, w jaki sposób będą w stanie ochronić się podczas nalotu?
- Magomedycy... - chciał coś powiedzieć, ale wściekła, była Gryfonka nie pozwoliła mu dojść do słowa.
- Och, oczywiście. Znają magię, to fakt. Jestem pewna, że obronią bezbronnych pacjentów równie dobrze, co specjalnie wyszkolony Auror – zironizowała, zakładając ręce na piersi. Jej oczy zmieniły się w dwie szparki, spod których ciskała błyskawice.
Oj, tym sposobem Minister z pewnością nie zaskarbi sobie jej przychylności.
Mężczyźnie musiała przyjść do głowy to samo, bo widocznie zrezygnował z wcześniejszej woli walki, pozwalając sobie jedynie na bolesne westchnienie. Widziała w jego oczach, że ma ochotę powiedzieć jej parę, niekoniecznie przyjemnych słów. Z satysfakcją i lekkim zdziwieniem patrzyła jak się poddaje.
-Zostawimy po dwóch na każdy szpital, pasuje? - powiedział, nie patrząc w jej stronę. Nie wiem, czy to kwestia szoku, zdziwienia czy też radości, ale w tym momencie jej malinowe usta ułożyły się w wyraźne „o".
Spojrzała na niego jak na kosmitę, a cała złość wyparowała. Mimo, że widziała kapitulację na jego twarzy sądziła, że wciąż będzie się wykłócał. Szczerze mówiąc miała nawet taką nadzieję. Dzięki temu zdobyłaby kolejny podpunkt do listy zatytułowanej „Dlaczego powinnam nienawidzić Dracona Malfoy'a".
- I to wszystko? - zapytała, odchrząkując. Po chwili przybrała lekko kpiarski ton. - Tak łatwo pasujesz? Poddajesz się?
Nawet nie zauważyła kiedy podniósł się z krzesła i pokonał dzielący ich dystans. Kolejną rzeczą, którą była w stanie zarejestrować, był fakt, że przyciskał jej ciało do meblościanki, a jego usta znajdowały się niebezpiecznie blisko jej.
Znów poczuła zapach drogiego cygara oraz Ognistej. Jednak tym razem wywołały w niej zupełnie inne odczucia.
- Zastanów się, czego ty właściwie chcesz. - Kiedy jej skórę omiótł jego ciepły oddech, z zażenowaniem stwierdziła, że jest po prostu podniecona. Na jej policzki wypłynął silny rumieniec, ale nie spuściła głowy.
- Ależ ja bardzo dobrze wiem, czego chcę – odpowiedziała także szeptem, wychylając nieco twarz w jego stronę. - To ty jesteś niezdecydowany i błądzisz jak dziecko we mgle.
- Co? - zapytał lekko zdezorientowany. Przewróciła oczami. Zupełnie zapomniała, że przecież nie wychował się w mugolskiej rodzinie, tak jak ona. Nie mógł więc znać mugolskich powiedzeń czy metafor.
- Nie ważne – wyszeptała jeszcze ciszej. - Chodzi o to, że nie potrafisz podjąć konkretnej, ostatecznej decyzji.
Zauważyła, jak jego oczy ześlizgują się nieco w dół zatrzymując na ustach. Jej ciałem wstrząsnął lekki dreszcz. Nie chciała, żeby ją całował. A może chciała? W każdym razie czuła się jak nastolatka z tymi swoimi głupimi reakcjami, a nie jak niemalże trzydziestoośmioletnia kobieta.
Już miała powiedzieć, żeby natychmiast się od niej odsunął, kiedy bezprecedensowo wpił się w jej usta. Zamarła na moment, starając się poukładać myśli, jednak już po chwili została całkowicie pochłonięta przez to cudowne doświadczenie.
Jak to mówią, Carpe Diem.

Czas ZemstyWhere stories live. Discover now