Nie odezwał się ani razu. Mijały tygodnie. Ostatecznie minęło na tyle dużo czasu, żeby wszyscy zdążyli się już przyzwyczaić do martwej cieszy gdziekolwiek aktualnie przebywał Travis. Nawet autobus zdawał się wydawać dźwięki ciszej, o ludziach nawet nie wspominając. Oczywiście, że całym miastem zatrząsł fakt, że ktoś tak rozpoznawalny jak żona aż tak bardzo wpływowego człowieka zginęła w tak tragiczny sposób. Oczywiście, że atak nożownika wzbudził panikę w ludziach. Raczej było wiadomo, że policja nie była w stanie ustalić prawdziwej przyczyny śmierci jego matki. Nawet nie był zbytnio tym zdziwiony, no bo w końcu kto uwierzy, że tak pobożną istotkę zdołał opętać jakikolwiek demon czy jakieś inne gówno, a policja raczej nie miała zamiaru marnować energii na coś tak błahego i nieprzydatnego jak śledztwo za tajemniczą istotą którą opisał im Travis, tego samego dnia gdy rozgrywały się te wydarzenia. To były prawdopodobnie najgorsze chwile jego życia, był zmuszony opowiadać tym ludziom rzeczy które ledwo przechodziły mu przez gardło, gdy już wreszcie coś z siebie wykrztusił, zwymiotował zaledwie po trzech słowach. Najbardziej osłabiało go to, że policjanci ewidentnie mu nie wierzyli. Jedyne co robili, to wpatrywali się w niego z kpiącymi uśmieszkami. Żałował, że nie wycelował wymiocinami na jednego z nich. Na koniec powiedzieli mu jedynie, że aktualnie nie mają żadnych dowodów na to co opowiedział, więc widocznie stwierdzili, że zrzucą winę na nożownika.
Najgorsza była cisza, naprawdę chciał o wszystkim zapomnieć, naprawdę miał po prostu kurwa dość tych spojrzeń rzucanych w jego stronę, faktu, że gdy tylko przekraczał próg szkoły wszyscy milkli, jakby ktoś nagle oderwał im języki. Jakby społeczeństwo za wszelką cenę chciało uprzykrzyć mu życie, jeszcze bardziej niż zrobił to pieprzony los.
Kilka dni po całym zdarzeniu, dorwał się do szafki z alkoholem, miał serdecznie gdzieś zdanie ojca, który i tak ani razu od tego czasu nie wrócił do domu, nie żeby Travis na to narzekał. Był nawet trochę pocieszony faktem, że może alkoholizować się w spokoju, zasypiać bez żadnych wspomnień krążących w jego głowie. Co prawda miał straszliwe koszmary, ale zazwyczaj gdy się już przebudzał, znów sięgał po nielegalny dla niego napój.
Można by powiedzieć, że leczył ból wódką. Oczywiście wszytko z umiarem, a przynajmniej lubił tak sobie wmawiać. Zdarzało się, że nawet przychodził do szkoły pod wpływem. Zdawał sobie sprawę że prawdopodobnie wszyscy to wyczuli, ale widocznie nie mieli odwagi się odezwać. Nawet nauczyciele zdawali się zupełnie na to nie reagować, chodź dostrzegał zniesmaczenie w całej ich mowie ciała gdy tylko wchodził do klasy. Nie żeby chodził do szkoły regularnie, skoro i tak już go nikt nie pilnował, a miał całkiem dobre wytłumaczenie. Starał się jednak chodzić do niej co najmniej ze dwa razy w tygodniu. Nie chciał zawalić kompletnie wszystkiego.
Kto by pomyślał, że to śmierć jego matki da mu namiastkę wolności. Wiedział, że stacza się coraz bardziej wraz z każdym walonym łykiem przezroczystego płynu, ale to nie miało dla niego w tamtym momencie żadnego znaczenia.
Aktualnie przebywał w tym przeklętym budynku zwanym zabijaczem wszelkich marzeń, znaczy szkołą. Jak zwykle, przesiadywał w toalecie, mając szczerą nadzieje, że nikt nie wejdzie to tego pomieszczenia. Wyglądał prawdopodobnie jeszcze gorzej niż wtedy gdy wymiotował na podłogę w komisariacie. Jego włosy były przetłuszczone, mimo że jego cera do najjaśniejszych nie należała, teraz jego skóra wydawała się nienaturalnie blada, wory pod oczami i spojrzenie wbite gdzieś bezcelowo w przestrzeń dopełniały widoku jego lekko poplamionych kawą ubrań.
Oczywiście usłyszał gwałtowny dźwięk drzwi uderzających o ścianę, a zaraz potem krzyki. Z łatwością rozpoznał dwa w sumie dawno nie słyszane głosy. Wpatrywał się w drzwi od kabiny martwym wzrokiem. Jeżeli będzie miał trochę szczęścia, nikt nie zauważy jego obecności w tym miejscu.Nie mając do roboty nic innego, zaczął wsłuchiwać się w rozmowę, a raczej kłótnię Sala i Larrego. Widocznie nie pogodzili się od ostatniego razu, a to dziwne bo minęło dość sporo czasu.
- Już nie będę za tobą biegać, jak jakiś pies, Larry. Chcesz wyjść z mojego życia? Tam są pieprzone drzwi! Mogę je dla ciebie nawet przytrzymać.
- Są do kurwy otwarte! Wyważyłem je! Potrzymać ty kurwa możesz mi co najwyżej fiuta.
Uroczo. Sal widocznie musiał analizować co przed chwilą powiedział brązowowłosy, bo nie odzywał się przez krótką chwilę.
-Larry, jesteś po prostu głupi. Uspokój się, przestań mówić rzeczy których potem będziesz żałował, proszę cię.
- Nie masz pieprzonego pojęcia co się dzieje w mojej głowie Sal. Nie wiesz nic, jesteś tak tępy, że nie zauważasz najprostszych znaków.
-O czym ty znowu mówisz?
CZYTASZ
Understand Your Pain | Sally Face x Travis
RandomJasne tęczówki, skrawek twarzy przyciągający na siebie uwagę przez niechlujnie nałożoną protezę, cierpka skóra na strudzonych dłoniach próbujących odwinąć kawałek jego bluzki, dźwięk przesuwanej jeszcze bardziej na bok protezy, duszący truskawkowy...