▪️Rozdział XVIII: Ewenement▪️

453 72 49
                                    

Reszta tego szczególnego dnia minęła mi na jako-takich badaniach i przesłuchaniu na komisariacie. Można powiedzieć, iż spotkało mnie szczęście w nieszczęściu i wcale nie mam na myśli sytuacji z pojazdem, który niemal odebrał mi zdrowie, a może nawet i życie, myślę o tym, że nie musiałem robić niczego, by moje Słońce wzeszło na niebo, ponieważ ono samo do mnie przyszło, gdy mój świat okryły mgliste, smoliste kłęby chmur. Jungkook... Nie mogę wyrzucić go ze swoich myśli, a uczucia do niego ściskają mnie za serce. Uczucia do Guka są silne, a ja za słaby, by móc z nimi zawalczyć i gdy przybiegł do mnie na tym nieszczęsnym parkingu, by zatrzasnąć mnie w swych objęciach, utwierdziłem się w przekonaniu, że wszystkie te emocje nie są puste i bezpodstawne. Jungkook jest perfekcyjnym materiałem do pokochania, a ja swego czasu spędzałem z nim większość dni; dlaczego więc przez tak długi okres, nie mogłem zrozumieć, czemu zacząłem pałać do swojego najlepszego przyjaciela tak wyjątkowymi uczuciami? Jungkook nie jest ideałem, ma mnóstwo wad, ale nawet one... Nawet one są dla mnie czymś niesamowicie ujmującym i czymś, co chciałbym doświadczać i widzieć każdego pojedynczego dnia, a zalety, które budują jego charakter, są po prostu... Piękne.

Chciałbym, by wszystkie swoje zalety i wady, pokazywał tylko przede mną.

Jestem egoistą, ale kto nim nie jest? Czuję, że mogę zwariować, gdy pomyślę, że Jungkook może poczuć to, co ja czuję do niego samego, do kogoś innego i tym kimś nie będę ja i te uczucia są naprawdę bolesne.

To nie tak, że zakopałem topór wojenny ze swoim sercem, ponieważ wciąż nie rozumiem. Nie rozumiem, dlaczego wybrało ono akurat Guka. Na świecie jest przecież tak wiele cudownych kobiet, a ja muszę świrować na punkcie swojego najlepszego przyjaciela. I nie czuję się z tym do końca dobrze. Mdli mnie na myśl o sobie i nie chcę spoglądać w swoje oczy w odbiciu lustrzanym. Mój widok jest po prostu zbyt raniący dla mnie samego i sprawia on, że nienawidzę siebie jeszcze bardziej za to, jak bezsilny i podatny jestem.

Podatny na każdy czuły gest, którego miałem przyjemność doświadczyć podczas odpoczynku w domu; podatny na zmartwione spojrzenie i ciepły, uspokajający głos, który sprawiał, że miałem ochotę zapaść w najprzyjemniejszy sen; podatny na Jungkooka, który od wydarzenia na parkingu, nie chciał odstąpić mnie na krok. Ponieważ był przez to wszystko wyjątkowo słodki i nigdy nie widziałem jego osoby w takim stanie, czułem się z tym...wyjątkowy. Trochę mniej siebie nienawidziłem, gdy Guk leżał przy mnie i mówił rzeczy kompletnie niezwiązane z tym dniem, by odsunąć ode mnie wszystkie bure myśli.

I miałem w sobie kompletny bałagan niesfornych uczuć i myśli, gdy czułem ten delikatny dotyk jego palców, gładzących mnie po boku. Chciałem wykrzyczeć wszystko, co leży mi na sercu, ale nie mogłem wykrztusić ani słowa i byłem całkowicie znieruchomiały. Jakbym za sprawą czarodziejskiej różdżki stał się kamiennym posągiem. Z tą różnicą, że posąg byłby totalnie nieczuły, a dotyk Jungkooka wypalał we mnie ogniste dziury.

Cisza sprawiała, że czas mijał zbyt wolno, ale Guk szybko wpadł na najgorszy pomysł tego wieczora, podczas którego zmieniło się wszystko.

Ponieważ alkohol był czymś, co zawsze rozluźniało atmosferę i sprawiało, że ludzie zaczynali ze sobą rozmawiać, wyszedł z mojego domu i wrócił z kilkoma butelkami najtańszego i kompletnie ohydnego piwa z miejskiego sklepu monopolowego. Jego uśmiech był zbyt szeroki, a oczy błyszczały podekscytowaniem, więc nie umiałem mu odmówić. Zresztą, byłem naprawdę przybity i zwyczajnie smutny, dlatego uznałem, że kilka łyków procentów może dobrze mi zrobić.

To był początek prawdziwej wojny, a końca maleńkiej bitewki.

Świat wirował i ja też wirowałem, choć nie wypiłem dużo. Przysłowiowy łyk wystarczył, bym był w stanie w pełni otworzyć swoje myślenie i zebrać się na odwagę. Poczułem się znowu sobą; jakby stary ja wrócił do mnie po długim urlopie gdzieś w ciepłych krajach. Wypoczęty i wyluzowany. Czułem się, jakby wszystkie troski ode mnie odeszły, a ciężki głaz spadł z mojego serca, gdy w szale szczęścia przytulałem się do roześmianego jakimś głupim tekstem Jungkooka. Był taki uroczy. Brzoskwiniowe rumieńca przyozdobiły jego bladą buzię, a wesołe oczy iskrzyły się od światła lampek zapalonych przy biurku naprzeciw nas. Był taki uroczy z kropelkami piwa w kącikach ust i mokrymi wargami, które napuchły lekko od zagryzania zbyt szerokiego uśmiechu. Pomyślałem przez chwilę, że jest zbyt uroczy, by mógł być prawdziwy, więc poczułem nieodpartą potrzebę, by pogładzić kciukiem jego gorący policzek, jakby chcąc upewnić się, że naprawdę sobie go nie wymyśliłem.

A year without Rain || TaekookWhere stories live. Discover now