×3×

97 11 0
                                    

Haidi Fedeline, Wilkołak:

Nie mogłam nigdzie znaleźć Zacka.
Nie mogłam nigdzie znaleźć Alvaro.
Nie mogłam nigdzie znaleźć Meredith.

Jakby wszyscy zapadli się pod ziemię...

Weszłam do starego motelu w Amsterdamie. Nikogo nie było. Żadnej żywej duszy. Gdzie się podziały te wszystkie Wilkołaki?...

Nagle wyczułam coś czego nie chciałam, usłyszałam coś czego nie chciałam i zobaczyłam coś czego nie chciałam...

Na zapleczu było mnóstwo tych zasranych demonów...

- Nie teraz skarby... - powiedziałam szyderczo się uśmiechając.

Lekko się pochyliłam do przodu, wystawiając moje kły i pazury. Moje oczy zmieniły kolor na krystaliczny odcień różowego, który nawet nie istnieje.

Demony dziwnie się na mnie spojrzały. Ja jedynie zaryczałam na cały głos, po czym się na nie rzuciłam, one rzuciły się na mnie. Co prawda było ich ledwie pięć, lecz nie są łatwymi przeciwnikami...

Tym razem znów wyewolułowały...
Ich oczy były białe jak śnieg, ich skóra była pokryta jakby spalenizną, ich kości dziwnie się wyginały i były bardzo dziwnie ułożone, a ich szpony były pokryte jakąś substancją.

Jeden się rzucił centralnie na mnie. W locie zamachnęłam się i swoimi pazurami, twardszymi i mocniejszymi niż u innych Wilkołaków, wydrapałam mu pół twarzy. Demon padł na ziemię, cały się przy tym trząsł, a wokół jego głowy pojawiła się wielka kałuża intensywnie czerwonej krwi.

Puściłam twarz tego śmierdzącego demona i ruszyłam dalej.

Następne dwa demony obeszły mnie od boków. Myślały, że jestem na tyle głupia, by dać się w to złapać? Wybiegły na mnie w tym samym czasie na co ja tylko podskoczyłam, a ci idioci wpadli na samych siebie wbijając przy tym sobie wzajemnie kły w czaszki... Leżeli na ziemi wbici w swoje twarze. Jak romantycznie...

Pozostali nie byli jednak tak głupi jak ich towarzysze. Dziwnie na mnie... syczeli?... warczeli?... Nawet nie wiem jak to nazwać...

Jeden rzucił się na mnie, na co ja się pochyliłam. W tym samym czasie drugi kościotrup podszedł do mnie, a ja od dołu kopnęłam go z pół obrotu prosto w brzuch. Od razu po tym wstałam i zaczęłam go rozszarpywać moimi pazurami, aż cała krew z niego wypłynęła, a jego ciało już w żadnym stopniu nie przypominało tego co wcześniej...

Taka złość mną ogarnęła, że nie zauważyłam ostatniego demona. Obszedł mnie od tyłu i wbił mi swoje szpony w moją szyje...

Stanęłam mu prosto twarzą w twarz, po czym potęrznie zaryczałam

- Mnie nie miałeś atakować idioto... - powiedziałam wbijając mu swoje kły w jego szyje, równocześnie rozszarpując mu tchawice. Jego krew była na mojej twarzy i na całym jego ciele. Zanim się obejrzałam, już ich ciał nie było...

Nagle poczułam się bardzo dziwnie. Kark zaczął mnie dziwnie piec aż zaczęłam się dusić... Substancja ze szponów tych demonów była trucizną...

Nie mogłam się uleczyć. Moja moc nie była w stanie mnie z tego uleczyć...

Dusiłam się jeszcze bardziej, zaczęłam tracić kontakt ze światem... Nagle zobaczyłam przed oczami światło i postać o ciemnych włosach. Ręce tajemniczej istoty zaświeciły na czerwono, pojawiły się na nich jakieś znaki. Gdy właśnie miałam zamknąć oczy ten ostatni raz, poczułam, że mogę oddychać... Wzięłam głęboki wdech i zaczęłam ciężko wzdychać. Przede mną stała dziewczyna o włosach ciemnych jak noc z jednym białym kosmykiem. Jej oczy były przepełnione oceanicznym błękitem, a cerę miała bladą i gładką. Meredith... 263-letnia Czarownica z Amsterdamu.

- Nic ci nie jest? - spytała przerażona z tonem pełnym troski.

- Dziękuję... - powiedziałam dalej ciężko łapiąc powietrze - Skąd się tu wzięłaś? - spytałam, gdy już mogłam normalnie wstać.

- Szukałam cię. I czułam, że coś jest nie tak - odparła, po czym mnie obieła - Alvaro odnalazł martwe ciało Ericka na przedmieściach, a Zack miał styczność z demonem z wielkimi...

- Wszystko z nim w porządku? - spytałam przerywając jej.

- Nic mu nie jest. Pomogła mu jakaś laska czarownica. Teraz pewnie siedzi w Instytucie...

- Alvaro musi być załamany... - stwierdziłam kierując się w stronę wyjścia - Stracił swojego jedynego członka rodziny. Trzeba mu pomóc zanim stracimy też i jego...

^^^^^^

Znalazłyśmy się w centrum miasta w jakiejś alejce. Żeby demony tutaj atakowały? W alei pochłoniętej nocą zobaczyłyśmy cztery osoby, z czego jedna klęczała nad martwym ciałem...

Pobiegłam tam ile miałam sił w nogach. Zobaczyłam zmasakrowane ciało mężczyzny wchodzącego w średni wiek. Jego lekki blond zarost był cały pokryty krwią lecącą z jego ust, klatka piersiowa była cała rozszarpana, na udzie miał bardzo głębokie ślady zębów...

Podeszłam powoli do Alvaro i położyłam mu rękę na ramieniu. Czułam, że jest mu bardzo źle i będzie musiał to samotnie przetrawić. Po chwili usiadłam obok i go objęłam.

- Pamiętaj, że jeszcze masz mnie... - wyszeptałam mu bardzo cicho do ucha. Po pewnym czasie odwzajemnił mój uścisk i poczułam spływające łzy na moje ciało.

Alvaro to Wilkołak Alfa w moim stadzie, a Erick był jego młodszym bratem. W czasie kryzysu i wojen między Podziemiem i Przyziemnymi stracił całą rodzinę. Gdy go nie było w domu, ktoś podłożył dynamit. Tylko oni uszli z życiem... Zajął się nimi ojciec Meredith - Marcus Hunter. Jest dla nich jak rodzina i tylko z nim byli w stanie szczerze porozmawiać...

- Chcesz pobyć sam? - spytałam pełna troski i współczucia.

- Meredith, zabierz mnie do ojca, proszę... - powiedział, na co czarnowłosa wyczarowała nam portal. Zanim weszliśmy, Alvaro odwrócił się jeszcze w stronę zmarłego brata, po czym przeszedł przez przejście.

Znaleźliśmy się w domu czarownika. Jednak nie siedział tam sam...

- Witaj Alvaro... - przywitał się, po czym zwrócił swój wzrok na dwie inne postacie. Brunetka o długich włosach i wysoki brunet. Wyszeptał coś do nich, po czym dziewczyna stworzyła portal, za którym zniknęli.

Coś jest nie tak z tą dziewczyną - a przecież jej nie znam. Mimo tego jest mi dziwnie znajoma...

~•=÷=•~

Księżycowy Róż 🌙🌹 [✔]Where stories live. Discover now