O przeznaczeniu, słów kilka

2.7K 115 34
                                    


"– Dlaczego mam zatem słuchać serca?

– Bo nie uciszysz go nigdy. I nawet gdybyś udawał, że nie słyszysz, o czym mówi, nadal będzie biło w twojej piersi i nie przestanie powtarzać tego, co myśli"

Paulo Coelho



- Może jednak nie powinnaś jechać – piskliwy głosik kwami, tuż przy jej uchu zasugerował to, o czym i tak sama już myślała.

Jeszcze raz zbliżyła termometr w stronę nocnej lampki, ten jednak jak zaklęty, uparcie wskazywał ponad trzydzieści osiem stopni, a temperatura stale rosła.

Marinette westchnęła i mimo wszystko, przecząco pokręciła głową.

- Nic z tego Tikki – westchnęła zrezygnowana - To zbyt ważne dla Alyi, nie mogę znowu jej wystawić.

- Przecież jesteś chora – nie ustępowało stworzonko – A co jeśli jeszcze bardziej się pochorujesz? Co jeśli Władca Ciem znowu zaatakuje? Co jeśli...

- Wszystko będzie dobrze – weszła jej w słowo, równocześnie mając nadzieję, że nie zdradziła się tym samym, jak bardzo podziela jej lęki.

- Marinette...

- Szzz! – dziewczyna błyskawicznie przyłożyła wskazujący palec do drobnych ust kwami – Jako Biedronka dostanę się tutaj w niecałe pół godziny. Po za tym – tutaj musiała wziąć naprawdę głęboki oddech – mamy jeszcze Czarnego Kota.

Na dźwięk ostatnich słów, mimowolnie obie odwróciły wzrok.

Marinette, bo naprawdę brakowało jej obecności Kota w jej cywilnym życiu. Tikki bo choć znała powód nagłej niedyspozycji kompana bohaterki, nie mogła zdradzić sekretu. W każdym razie jeszcze nie. W końcu, jak ktoś mądry, kiedyś powiedział „Na wszystko przychodzi pora" a ta „woda na makaron" nawet jeszcze nie zaczęła bulgotać.

- Naprawdę ślicznie ci to wyszło – czerwone kwami, chcąc czym prędzej zmienić temat rozmowy, wzniosło się nad najświeższą pracą Marinette.

Dziewczyna delikatnie pokręciła nosem, podążając wzrokiem na przeciwległy koniec pokoju i stojący wciąż na sztaludze obraz.

- No nie wiem – zaczęła wciąż nie do końca przekonana, do swojego ostatniego dzieła, co u Tikki wywołało przypływ szczerego, ciepłego śmiechu.

- Och Marinette, masz już niemal osiemnaście lat, a wciąż nie wiesz jak jesteś wspaniała!

- Bo nie jestem – odparła w odpowiedzi ciemnowłosa dziewczyna, jednak mimo wszystko też się uśmiechnęła i lekko przechyliwszy głowę spojrzała na obraz, już nieco mniej krytycznie - Wiesz, istnieje wiele różnych wersji tej legendy – powiedziała równocześnie siadając na łóżku i przysuwając kolana, pod brodę.

Tikki nie odpowiedziała, wiedziała, że nie musi. Rozmarzony wzrok Marinette mówił sam za siebie.

Nie musiała długo czekać, by w końcu ta podjęła wątek.

- W kraju, z którego pochodzi moja matka, przyjęło się, iż księżyc wschodzi na nieboskłon właśnie po to, by móc osobiście dostrzec każde, nowonarodzone dziecko. Mówi się, że następnie łączy takiego berbecia, nierozerwalną, czerwoną nicią przeznaczenia, z duszą pisanej mu osoby – w tym momencie Marinette musiała na chwilę przestać, targana nagłą falą suchego kaszlu, gwałtownie uniosła się na dłoniach i zmieniła pozycję. Teraz siedziała, szczelnie okryta kołdrą, z nogami zwisającymi, z łóżka.

Gdy atak minął, ta z wyraźną ulgą pociągnęła porządny łyk ciepłej herbaty, którą niedawno zaparzyła i zostawiła na nocnym stoliku mama.

- Marinette.. – zaczęła wyraźnie zaniepokojona kwami, kładąc obie łapki na jej ramieniu, ta jednak szeroko się do niej uśmiechnęła, mając nadzieję, że zdoła tym ją trochę uspokoić.

- Widzisz Tikki, nici na początku się zbliżają, nabierają kształtu. Mogą być niewyobrażalnie długie, mogą się też plątać, przecinać z nićmi innych ludzi, mogą się nawet pruć jednak nigdy się nie zerwą – kontynuowała, gestykulując przy tym prawą dłonią tak, jak przebiegała czerwona nić na jej obrazie – Nieważne czy mieszkacie na różnych kontynentach, wyznajecie inne religie, różni was status społeczny bądź warunki, w których przyszło wam dorastać. Nie można uciec przed swoim przeznaczeniem.

- Teraz lepiej rozumiem – wyszeptała zafascynowana kwami, po raz kolejny przyglądając się skończonej pracy dziewczyny.

Obraz wykonany na płótnie, niemal w całości utrzymany był w zimnych barwach. Na głównym planie znajdowały się trzy postacie. Młody mężczyzna idący pod ramię z niższą o głowę dziewczyną. Uwadze Tikki nie uszła oczywista uroda postaci, utkwione w chłopcu spojrzenie, ewidentnie wskazywało na fascynację partnerem. Coś jednak było tu nie tak. Nić o której wspominała Marinette, związana na najmniejszych palcach ich prawych dłoni, u dziewczyny ciągnęła się w dół, aż do ziemi. Kręciła się, zawijała, jednak nieubłagalnie ginęła, gdzieś za ich plecami, nie łącząc się z nicią chłopaka. Dopiero teraz dostrzegła, że ta na jego dłoni, choć znacznie krótsza była splątana, chaotyczna. Znajdowała koniec u mijanej przez nich długowłosej dziewczyny, której twarz z racji, iż była odwrócona plecami dla odbiorcy dzieła, pozostawał zagadką.

Nad wszystkim czuwała, z góry postać srebrnowłosej kobiety.

- W każdym bądź razie, pozostaje mieć nadzieję, że i tu kryje się ziarnko prawdy – wyszeptała ciemnowłosa dziewczyna co ostatecznie wyrwało Tikki z własnych rozmyślań.

- Przykro mi Marinette. Wiem, że musi ci być ciężko – odparła z wyraźnym współczuciem w głosie mała biedronka, zatrzymując się tuż przy jej twarzy. Ta jednak smutno się do niej uśmiechnęła.

- Niepotrzebnie Tikki, tak musiało być. Widocznie Luka nie był mi pisany.

- Mari...

- No już, już dość tych smętów – oznajmiła równocześnie wymachując dłonią na znak, iż temat faktycznie stracił na znaczeniu – Kto wie Tikki co przyniesie jutro?

Dochodziła północ, gdy w końcu zmożona gorączką, oraz kaszlem Marinette zapadła w płytki niespokojny sen. Śniła o pustyni, jednak nie było to standardowe miejsce, które znała z filmów, książek czy też z lekcji geografii. Choć trawiona równie silnym słońcem jak ta prawdziwa, jej pustynia całkowicie składała się z nici. Sięgających, aż za horyzont połaciach czerwonego włókna. Marinette długo błądziła, systematycznie zrzucając z siebie kolejne warstwy ubrań, które nie wiedzieć czemu szczelnie owijały jej ciało, nie pasując do strefy klimatycznej, w której się znalazła.

Zmęczona na jawie, jak i wyczerpana w śnie dziewczyna miotała się w łóżku, rzucając na wszystkie strony, a wraz z nią czerwona nić przeznaczenia. Niewidoczna gołym okiem, szczelnie zawiązana wokół najmniejszego palca, nić wiła się podobnie jak u każdej z postaci, umieszczonych na jej obrazie. Ciągnęła w dół, przez klapę prowadzącą do jej pokoju, wzdłuż schodów aż wreszcie przeciskając się przez szczelinę pod drzwiami prowadzącymi do jej domu, znikała, gdzieś wśród wąskich uliczek Paryża, kończąc się, bądź też zaczynając na dłoni chłopaka, który podobnie jak ona, niespokojnie poruszył się przez sen.

Czerwona nićWhere stories live. Discover now