Keith postanawia umrzeć w głupi sposób (akurat jak przestałem go nienawidzić)

264 22 9
                                    

Wszystko wróciło do pierwotnego porządku. Wyprawy, walki, treningi, snucie planów i werbowanie sojuszników. Dni tutaj leciały hurtem i nikt ich nie liczył. Czasem tylko ktoś mówił, że minęło sporo czasu od momentu, kiedy porządnie wypoczęliśmy i spędzaliśmy wtedy pół ziemskiej doby na spaniu. Chcieliśmy nie być sami w tej walce. Mieć coś na kształt Armii Voltrona na tej samej zasadzie, na której Zarkon miał swoich żołnierzy. Mógłbym tak ciągnąć całkiem długi okres czasu, ale coś poważnie zaburzyło mój cykl walki, treningu i snu.

Ocknąłem się. Tak nagle, jakbym wcześniej spał. Patrzyłem z pewnej odległości na Keitha. Siedział w swoim czerwonym kombinezonie na kawałku szarej skały, zwrócony w stronę słońca tak podobnego do naszego ziemskiego. Miało ten sam kolor i było podobnej wielkości. Kawałek szarej, kosmicznej skały, na której siedzieliśmy wydał mi się nagle najmilszym miejscem na świecie choć dopiero co skończyliśmy krwawą walkę z wojskiem Galry.

Bałem się, że zepsuję tę chwilę więc bardzo powoli podszedłem do Keitha i pozwoliłem złożyć mu głowę na moim ramieniu.

- Wszechświat jest taki ogromny – wymamrotał Keith. – Nieskończony. Co więc znaczymy wobec niego? Jesteśmy za mali by być coś warci. Jak kosmiczny pył albo...

Urwał i przez chwilę siedzieliśmy w ciszy. Nasze komunikatory były nastawione tylko na nas dwóch tak, by nikt inny nas nie słyszał.

- Osiem ziemskich miesięcy – podjął Keith. – Tyle minęło odkąd uciekliśmy z tamtej planety śmierci. Uwierzysz, że to już tyle? Dla nas to kawał życia, ale co to znaczy dla kosmosu? To nadal nic. Ale tak sobie myślę... Czy to ważne? Póki jesteśmy razem liczymy się tylko ty i ja i tylko o tym myślę. Nic innego się nie liczy.

W rękawicach trochę trudno było to zrobić, ale splotłem nasze dłonie.

- Powiedziałeś kiedyś, że mnie nienawidzisz? – zapytał cicho. – Bo często mi się to śni. Że krzyczysz, że mnie nienawidzisz.

- Zapytałeś mnie kiedyś o to – odparłem szeptem a ten zwrócił twarz w moją stronę. Na policzku miał szramę a ja nie potrafiłem sobie przypomnieć, kiedy ją sobie zrobił. – Zapytałeś kiedyś dlaczego cię nienawidzę.

- Odpowiedziałeś mi?

- Tak – przytaknąłem. – Ale chyba byłeś już wtedy nieprzytomny.

Keith poruszył się niespokojnie.

- Wiem, kiedy to było – wymamrotał. – Kiedy zszedłem w te podziemia a ty próbowałeś mnie powstrzymać.

- Z naciskiem na próbowałem – prychnąłem.

- Nie zaczynaj – szturchnął mnie. – Co mi odpowiedziałeś?

- Nie pamiętam – mruknąłem i była to prawda. – To było z osiem miesięcy temu a ja zwykle nie pamiętam co robiłem wczoraj.

Przez moment milczał, ale była to niewygodna cisza.

- Nadal tak myślisz? – zapytał nieśmiało. – Nadal mnie nienawidzisz?

Nigdy nie usłyszał ode mnie żadnej deklaracji miłości, ale nawet nie powiedziałem, że go lubię. Chyba go to dręczyło. Jeśli miałbym być szczery... Nienawidziłem go, bo w moich oczach był tym rodzajem geniusza, którym ja nie miałem szans się stać. Choćbym miał się posikać, nie stałbym się drugim nim. Teraz nawet bym nie chciał. Keith mógł być świetnym pilotem, wojownikiem i pupilkiem Shiro i fajnie, że taki jest. Dopiero z czasem zauważyłem jego wady i to, że ich też nie brakuje. Ale ma na tyle pewności siebie, że nie robi z nich końca świata. Tak jak robię ze swoich. Nic na to nie poradzę, że potrzebuję trzy razy więcej ćwiczeń żeby dobrze latać. Ani na to, że nie mam jego wrodzonej intuicji i charyzmy. I na pewno nie zamierzam zmienić siebie tylko po to by Shiro mnie lubił. W końcu doszedłem do tego, że Keith jest geniuszem, ale nie jest ideałem. I przestałem go nienawidzić.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Jan 11, 2020 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Liczymy się tylko ty i jaWhere stories live. Discover now