Prolog

248 3 0
                                    

Ruten urodził się jako o kilka lub kilkanaście minut starsze z dwojga szczeniąt wadery, która przybyła do Watahy Srebrnego Chabra jakiś czas wcześniej. Zmarła.

Szczeniak o bordowej sierści i złotych ślepiach został sam z siostrą, otoczeni opieką przyjaznych wilków i krewnych, z których żaden nie chciał ich zguby i nieszczęścia. Wilków, jednych z mieszkańców wielkiej połaci ziemi pośród lasów, gór, jezior i wodospadów, gdzie zimy i lata zdawały się trwać lata. Wilków, z których wiele Matka Natura obdarzyła nadprzyrodzonymi mocami.

W takiej krainie przyszli na świat.

Tak się jednak stało, że ledwie tylko nauczyli się biegać, pewnego dnia ona także zniknęła. A potem pojawiła się znów. I ponownie zniknęła w głębi lasu, jakby nigdy nie było jej w jego, rzeczywistym świecie. Jakby była tylko otaczających go, ułudnym marzeniem, niewyraźną marą, odwiedzającym go czasem gołębiem lub wróblem, jednym z chmary innych, które można było wypatrzyć na rozległych łąkach leżących na terytorium ich watahy. Kim ona była?

Ruten wiedział jedynie, że była. Każdego dnia samotnie przesiadywał w jaskini lub wędrował po lesie, włócząc się jak cień za czarnym basiorem, przyjacielem ojca, o którym Ruten wiedział niewiele ponad to, że był przyjacielem czarnego basiora. A potem, gdy kładł się w jaskini, zwijał w kłębek by chronić się przed mrozem, pojawiała się obok niego, robiąc to samo i grzejąc go swoim ciepłem. Z każdym dniem to ciepło denerwowało go coraz bardziej. Jakim logicznym, naturalnym prawem ona, jego siostra, całymi dniami wędruje jak słońce, a on pozostaje sam, w swojej smutnej jaskini, w którym czeka go tylko pustka? Dlaczego pojawia się w nocy, jak dobry sen, który próbuje przypodobać się śpiącej duszy? Dlaczego kładzie się obok niego, choć z każdym dniem oddalają się od siebie, oni, rodzeństwo, które ledwie zna swoje imiona?

Zastanawiał się nad tym długo, nie znajdując logicznych odpowiedzi, które jednocześnie nie stawiałyby go przed kolejnymi pytaniami. Zdawało mu się, że są jak nocne motyle, tak różni, a zarazem tak podobni. Różni? Od siebie nawzajem, czy może od otaczającego ich świata, dającego tylko poczucie niespełnienia? Nadal jednak nie potrafił zrozumieć siostry, widząc ją i czując jej obecność, odczuwał więcej zdenerwowania, niż należnemu się im przez status rodzinny poczucia bezpieczeństwa. Aż w końcu zaczął jej nienawidzić.

Pewnej nocy, gdy pozostali sami, a siostrzyczka jak zwykle spała u jego boku, usiadł nad nią i przez chwilę patrzył na stalowoszare futro. Potem położył łapy na jej szyi i poczuł ciepło jej ciała, rozchodzące się pod jego palcami. Zgiął je, czując coś jeszcze. Władza. Władza nad życiem i władza nad śmiercią. Władza nad przeznaczeniem. Ona była rzeczywista, jak żałosny świat, który go otaczał. A mimo rzeczywistości pozostała piękna i fascynująca. Była czymś, co nagle schwyciło wilczycę i przytrzymało ją przez chwilę na ziemi, tu, gdzie zawsze na nią czekał. Coś pociągnęło go w kierunku odczuwania władzy. Znów i znów.

I chociaż po kilkunastu sekundach odsunął łapy, a potem położył się znów obok siostry, do rana śpiąc snem uczciwego, tego co się stało, już nie zapomniał.

Motyl NocnyDonde viven las historias. Descúbrelo ahora