Rozdział 3 czyli ratunek

307 26 8
                                    

*Pov Killer*

Będąc na misji, zajebiście się bawiłem. Dawno nie miałem takiej swobody w zabijaniu. Mimo wszystko Night lubi nas ograniczać w mordowaniu, ponieważ boi się, że "stracimy kontrolę nad sobą" jak to mówi. Ale ja to nie Dust, potrafię nad sobą zapanować. Bo raz się zdarzyło, że ten duch jego brata, chyba coś mu nagadał, ze skutkiem takim, że Dust chciał zamordować Nightmare'a, jednak mu się nie udało. A słyszałem, że jego kara nie należała do lekkich i bezbolesnych.

Nagle przeleciała obok mnie włócznia Undyne. No nie pierdol, że ta ryba przeżyła. Przecież ją zabiłem! Widziałem pył! Chociaż… ona może się zmienić w Undying… Oh… to sporo wyjaśnia.

Obróciłem się w stronę z której doszedł atak. Jednak zamiast przeterminowanej ryby, dostrzegłem za sobą Monster Kid'a z włócznią, która nie zniknęła w międzyczasie, w ustach. Haha, chce mi stawić czoła? I myśli, że da radę? Oj, srogo się myli. Zacząłem do niego powoli podchodzić z psychicznym uśmiechem na ustach.

- N-nie pod-dchodź, a-ani krok-ku da-dalej… n-nie boj-ję si-się cieb-bie…

- Ach tak? - dalej podchodziłem do tego głupiego dzieciaka - W takim razie, dawaj. Zabij mnie.

Wyrzuciłem nóż i rozłożyłem ramiona na znak, że może atakować.

Dzieciak chwilę się wahał, jednak po pewnym czasie cisnął włócznię w moją stronę. Uśmiechnąłem się, chwyciłem pocisk w locie i teleportowałem się za dzieceka, a następnie przebiłem jego klatkę piersiową na wylot. Monster Kid zakaszlał krwią i zmienił się w pył.

Przez moment stałem wpatrując się w miejsce gdzie jeszcze przed chwilą głupi, ale mimo wszystko w miarę odważny, dzieciak chciał mnie zabić w obronie swojego, i tak już pustego, AU. Nagle zacząłem się głośno i psychicznie śmiać.

- Hahahaha! Jak ja uwielbiam to co robię! Hahahahaha!

Gdy już opanowałem atak śmiechu, podliczyłem sobie zniszczone dziś AU's. Więc tak: linia pacyfistyczna Flowerfell, linia neutralna Swapfell, linia neutralna Undertale, linia genoside Underfell, linia pacyfistyczna Underswap i linia genoside Outertale. Myślę, że na dzisiaj wystarczy. To wbrew pozorom naprawdę męcząca robota.

Przeniosłem się do naszej bazy, pod drzwi szefa, żeby oznajmić mu, że robota wykonana. Zapukałem, jednak nie doczekałem się odpowiedzi. Zapukałem drugi raz, nieco mocniej. Też nic. Postanowiłem po prostu wejść do środka.

- Szefie, chciałem złożyć dzisiejszy ra… - nie dokończyłem zdania, bo spostrzegłem, co działo się, a raczej już stało, w środku.

W gabinecie był totalny rozpierdol. Regały były w 90% poprzewracane, tylko niektóre jeszcze stały. Książki leżały wszędzie na podłodze rozwalone, niektóre miały powyrywane kartki, które opadały powoli na podłogę. Musiała być tu niezła walka. Dopiero po chwili dostrzegłem Nightmare'a przybitego do ściany strzałami swojego brata. Czyli to z nim tak walczył.

Szybko podbiegłem do szefa, żeby ściągnąć go ze ściany. Biegnąc przez pokój dostrzegłem też plamy atramentu i jakiś niebieski materiał. Ink i Blue? Więc szefa zaatakowali wszyscy Star Sanses na raz.

Gdy już byłem przy ścianie, zacząłem wyciągać strzały z ciała Night'a. Było ich sporo. Gdzieś tak z 20. Kilka przebiło jego ręce, kilka nogi, a jeszcze kilka przeszyło mu klatkę piersiową. Jedna ze strzał utknęła w jego oczodole. Nawet nie chcę myśleć przez jakie katorgi musiał tu przejść.

Po pewnym czasie, wyciągnąłem większość świetlistych pocisków. Zostały mi jeszcze trzy. Dwie, które przebiły dłonie i ta jedna w czaszce. Postanowiłem usunąć najpierw tą przebijającą oczodół szefa.

Chwyciłem strzałę tuż przy czaszce i mocno pociągnąłem. W tym momencie Nightmare, który jak narazie nie wydał żadnego dźwięku, tylko słychać było jego nierówny oddech, wydarł się strasznie. Spuścił głowę, a z oczodołu zaczęła kapać na podłogę krew zmieszana z mazią i czymś co przypominało łzy. Pierwszy raz w życiu widziałem, żeby Nightmare płakał.

Szybko wyciągnąłem dwie ostatnie strzały. Night upadł na ziemię bezwładnie. Próbował się podnieść jednak nie dał rady i ponownie opadł na podłogę.

Podszedłem do niego szybko i oparłem na swoim ramieniu. Następnie poszedłem z nim do pokoju aka mini szpital. Tam, położyłem go na łóżku i poszedłem po rzeczy potrzebne do opatrznia ran.

Gdy wszystko wziąłem i przygotowałem, zacząłem ściągać bluzę Night'a. Miał w kilku miejscach połamane kości przedramienia i kości ramieniowe. Chciałem go opatrzeć, jednak przeszkadzały mi moje rękawy.

Praktycznie nigdy ich nie podwijam ze względu na moje blizny i rany. Chyba serio powinienem używać bandaży.

Niechętnie, ale jednak, podwinąłem rękawy i odsłoniłem swoje piękne (sarkazm) ręce. Nightmare wyglądał jakby nie była to dla niego żadna nowość. Zacząłem więc go opatrywać. Po kilku minutach, skończyłem z rękami. Dobra, teraz nogi. Na moje szczęście, strzały nie przebiły kości udowych więc nie doszłoby do krępującej sytuacji… wiadomo o co chodzi. Gdy skończyłem bandażować nogi Night'a, przyszedł czas na klatkę piersiową. Nie powiem, byłem odrobinę skrępowany, ale pomyślałem, że w sumie to nic złego nie powinno się stać; ja mu przecież życie ratuję.

Wziąłem nożyczki do rozcinania materiału i przeciąłem bluzkę szefa. Praktycznie wszystkie jego żebra były połamane i popękane. Szybko wziąłem się do roboty.

Po pewnym czasie, zdałem sobie jednak z czegoś sprawę. Ja wcale nie muszę tego robić. Nawet dla własnego, i tych innych zjebów z którymi pracuję, dobra nie powinienem. On nas tutaj prawie dosłownie więzi. On nas wszystkich porwał i torturował, zmuszał do mordowania i ślepego posłuszeństwa, a jeśli ktoś go nie słuchał, stosował różnego rodzaju kary cielesne. A jednak czułem, że mimo to należy tak zrobić. Mimo, tego wszystkiego co mi i reszcie zrobił, czuję do niego pewnego rodzaju… wdzięczność. Żaden z nas nic nie miał. Nic, oprócz skrytych marzeń, by od tamtego życia uciec. On dał nam nowe. Zupełnie nowe, może nie idealne, ale przynajmniej mieliśmy miejsce, które mogliśmy nazywać "domem". Nasze AU's były martwe. Nie mieliśmy w nich żadnej innej przyszłości, niż umrzeć i zostać zapomnianymi.

Tak się zamyśliłem, że nie zauważyłem jak skończyłem opatrywać klatkę piersiową Nightmare'a. Teraz została nam do opatrzenia rana w czaszce.

Pochyliłem się nad nim i lekko dotknąłem miejsca, gdzie wbita była strzała. Night cicho syknął. Szybko odsunąłem rękę. Będzie trudno.

Podczas opatrywania Nightmare'a, ten cicho syczał i warczał z bólu. Jest on bardzo odporny na ból, więc nie mogę sobie nawet wyobrazić jak ogromny to musi być ból.

Po skończonej robocie szybko zaciągnąłem rękawy w dół i usiadłem na przeciwległym łóżku.

Nagle usłyszałem cichy głos Night'a:

- K-Killer

Obudź mnie [Porzucone]Where stories live. Discover now