Rozdział dwudziesty drugi - Livio

4.2K 403 114
                                    

Punktualnie o godzinie ósmej rano stawiłem się w biurze dona, trzymając w dłoni trzydziestoletnią szkocką whisky. Jak tylko wszedłem do pomieszczenia, Roberto wstał z fotela i machnął dłonią, żebym podszedł.

– Świetnie. – Uśmiechnął się, zabierając mi z ręki alkohol. Ustawił go na szafce za sobą, na której stały już inne butelki. – Siadaj, Livio.

Zrobiłem, co kazał, starając się wyglądać na wyluzowanego, chociaż tak naprawdę się denerwowałem.

– Po pierwsze od teraz będziesz mieć pod sobą ludzi. Jednym z nich jest Demetrio – zaczął, rozsiadając się wygodnie w fotelu. – Dowiodłeś swojej lojalności, Livio, a ja to potrafię docenić. Nigdy mnie nie zawiodłeś, więc jestem pewny tego, że to już czas, abyś wskoczył szczebel wyżej. Mianuję cię na caporegime, Livio.

Wlepiłem w niego zaskoczone spojrzenie; serce przyspieszyło bicia. W końcu, po tylu latach pracy jako zwykły żołnierz, miałem awansować. W końcu, po tak długim czasie walki o siebie, dostałem to, co chciałem dostać.

– Tak jest, don – odparłem, starając się za bardzo nie pokazywać euforii.

Cholera. Idąc do jego biura, miałem ogromną nadzieję usłyszeć właśnie te słowa, ale gdy w końcu do mnie dotarły, nie potrafiłem w nie uwierzyć.

– Nie zamierzam zarzucać cię teraz nie wiadomo jakimi akcjami – powiedział, splatając dłonie na piersi. – Głównie dlatego, że masz teraz jedną, dość ważną sprawę na talerzu. Nico.

Skinąłem do niego powoli głową. O ile go dobrze zrozumiałem, sugerował, że sam mam zaplanować i poprowadzić akcję odbicia mojego syna. Kurwa. Pewne było to, że zamierzałem w niej uczestniczyć i odzyskać go jak najszybciej, ale nie spodziewałem się, że don da mi przy tym wolną rękę.

– Na ten moment zwalniać cię z ochraniania Eleny. Jest w domu, więc będzie tutaj bezpieczna.

– Oczywiście – przytaknąłem. Gdzieżby indziej miałaby być bezpieczniejsza, jak nie pod dachem swojego ojca?

– Zastanawiałeś się już nad tym, co zrobisz? – zapytał, spoglądając na mnie tym swoim stanowczym, świdrującym wzrokiem.

Oczywiście, że tak. Pół nocy nie spałem, rozmyślając, jak to wszystko rozgryźć i co uczynić najpierw.

– Śmierdzą mi te włamania w Palermo – powiedziałem. – Wiesz, że zabiłem Aldo Borsę podczas tej ostatniej akcji, z której zostałem zawinięty. Człowieka, który podobno został zamordowany na akcji pół roku temu. Mam przeczucie, że to wszystko było spiskiem, żeby wpuścić do głównej rodziny Borsów.

Don pokiwał głową, przesuwając palcami po brodzie, po czym ciężko westchnął.

– Tak – przytaknął powoli. – Mów dalej.

Chrząknąłem, zaciskając dłonie w pięści na samo wspomnienie tego, kogo jeszcze spotkałem w okradanym domu w Palermo.

– Gosto – powiedziałem. – Zabiłem go lata wstecz. Tak przynajmniej do tej pory myślałem. Dałbym sobie rękę uciąć, że jego serce nie biło, gdy wychodziłem od niego. – Pokręciłem głową, zaciskając mocno szczękę. – Najwidoczniej jednak żyje i ma się całkiem dobrze.

Don chrząknął.

– Żyje, ale nie wydaje mi się, żeby słowo „dobrze", prawidłowo odzwierciedlało jego obecny stan.

Popatrzyłem na niego z niezrozumieniem.

– Demetrio, jak tylko zabrali cię z Palermo moi ludzie, przywiózł tutaj Gosto. Obecnie Gosto przebywa w mojej piwnicy, a Demetrio próbuje wyciągnąć z niego informacje – wyjaśnił, uśmiechając się kpiąco. – Twardy z niego skurwysyn. Nie chce nic powiedzieć.

Zakazani | Krew Bellomo #1Tahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon