Rozdział dwudziesty czwarty - Livio

4K 415 140
                                    

Zszedłem do piwnicy, na zmianę zwijając i rozluźniając pięści. Tym razem zamierzałem zostać w pomieszczeniu z Gosto tyle, ile musiałem, aż nie powie mi, gdzie jest mój syn. Była dopiero szósta rano, ale obudziłem się kilkanaście minut wcześniej i nie potrafiłem już zasnąć, więc postanowiłem zacząć działać.

Wszedłem do pomieszczenia, w którym przebywa. Cały czas był przywiązany do krzesła. Stopy miał zabandażowane, a wokół nich został ślad na betonie po krwi, która z nich wypłynęła.

Uśmiechnąłem się pod nosem na widok zmarnowanej twarzy byłego przyjaciela. Patrzył na mnie nieco mętnym wzrokiem, ale usta wykrzywione miał w kpiącym uśmiechu.

– Jak się spało? – zapytałem, zamykając za sobą drzwi. – Musiało być ci niewygodnie – skomentowałem nonszalancko, kierując się w stronę stołu, na którym leżą narzędzia.

– Świetnie – odpowiedział. – Na pewno lepiej niż tobie. Ja przynajmniej nie zastanawiam się cały czas, gdzie jest mój syn i czy przypadkiem ktoś go już nie zabił.

Warknąłem pod nosem i zanim zdążyłem się zastanowić, co chcę zrobić, uderzyłem go zaciśniętą pięścią w ryj.

Głowa odskoczyła mu na bok, a z jego ust wydobyło się przeciągłe charknięcie. Splunął krwią na podłogę i oblizał językiem kącik ust, z których zaczęła się sączyć krew.

– A może ktoś się z nim właśnie zabawia? – rzucił, spoglądając na mnie z uśmiechem na ustach. – Nigdy nie wiesz, na kogo...

Nie zdążył dokończyć, bo znowu dostał w ryj, a potem zacisnąłem mu palce na szyi. Nacisnąłem kciukiem na jedną z tętnic, wbijając w niego rozwścieczone spojrzenie. Gdybym tylko mógł, zabiłbym go w tym momencie, ale wiedziałem, że wtedy przekreśliłbym szansę na odnalezienie Nico. Nie mogłem więc tego zrobić. Musiałem się uspokoić.

Gosto zaśmiał się chrapliwie, gdy wypuściłem z uścisku jego szyję i się odsunąłem. Nie zareagowałem na jego śmiech, tylko wróciłem do stołu i zabrałem z niego paczkę igieł.

Zaszedłem Gosto od tyłu i kucnąłem za krzesłem, odkładając opakowanie na beton. Wyciągnąłem jedną z igieł, a potem szarpnąłem dłoń Gosto zaciśniętą w pięść. Uśmiechnąłem się pod nosem, bo zacisnął ją w taki sposób, że kciuk wystawał na zewnątrz.

Zanim zdążył jakkolwiek zareagować, wbiłem mu igłę pod paznokieć. Jego przeraźliwie głośny krzyk usłyszał chyba nawet don w gabinecie.

Gosto rozluźnił dłoń, wystawiając palce we wszystkie strony, co wykorzystałem i wbiłem mu kolejną igłę, tym razem w najmniejszy palec.

Znowu krzyk, a ja znowu wbiłem kolejną. I tak w kółko, aż nie miał wbitych igieł we wszystkich palcach.

Wstałem, zabrałem opakowanie z betonu i rzuciłem je na stół, po czym stanąłem przed Gosto i wlepiłem w niego wkurwione spojrzenie.

– Gdzie jest Nico?

– Pierdol się – warknął i splunął na beton.

Mruknąłem coś pod nosem, kiwając powoli głową, i znowu podszedłem do stołu. Tym razem zabrałem z niego sekator do żywopłotu. Pomachałem nim przed twarzą Gosto, uśmiechając się, bo w jego oczach dostrzegłem zarys paniki.

Może zaczął się już łamać...

Znowu stanąłem za nim i chwyciłem go za drugą dłoń. Nie zamierzałem się z nim szarpać, więc przytrzymałem rękę za nadgarstek i wsunąłem jedną ze szczęk sekatora we wnętrze pięści.

Gosto próbował się wyszarpnąć, ale trzymałem go na tyle mocno, że nie był w stanie tego zrobić. Gdy zacisnąłem sekator na pierwszym z jego palców, tuż nad knykciem, wydarł się znowu. W jego krzyku słychać było ból.

Zakazani | Krew Bellomo #1Où les histoires vivent. Découvrez maintenant