Rozdział 64

602 30 35
                                    

Następnego dnia, zaraz po śniadaniu, które przyniósł Magnus z bufetu szpitalnego, Alec zapragnął zobaczyć swoje dzieci, bo jak stwierdził, jest w pełni sił, aby wstać na nogi i pójść do nich. Bane był temu przeciwny i nalegał, aby ten został w łóżku i wypoczywał, lecz upartość czarnowłosego nie znała czasami granic, bo gdy zaczął marudzić chłopakowi co chwilę, że pragnie je zobaczyć, Azjata nie mógł zrobić nic innego jak się zgodzić. Oczywiście najpierw miał w planach zapytać Jace'a, czy Alec może zobaczyć perełki i wtedy ewentualnie go do nich zabrać.

Po nocy spędzonej na krześle, Magnus miał już szczerze dość szpitala i stwierdził jednogłośnie, że następnym razem pojedzie do domu, albo ewentualnie będzie spał w aucie, bo nie wytrzyma tych tortur więcej, jeśli będzie musiał wylegiwać się na tym małym krześle, na którym nie mógł się nawet rozłożyć tak jak chciał. Alec nie protestował nawet, choć chciał mieć blisko chłopaka.

Plecy Bane'a były w fatalnym stanie po dzisiejszej nocy i jedyne o czym marzył to gorąca kąpiel w jego ulubionych olejkach, a następnie wykonanie jego porannej rutyny, którą porzucił jakiś czas temu. Pragnął zrobić w końcu coś dla siebie, coś co sprawi mu taką radość jak kiedyś. Postanowił zrobić to wszystko dzisiejszego dnia po powrocie do domu, teraz musiał skupić się na znalezieniu lekarza, który mógłby powiedzieć mu czy Alec może iść zobaczyć dzieci.

Jace sam do nich przyszedł, zanim Magnus zdążył cokolwiek zrobić. Gdy ten dowiedział się o pomyśle niebieskookiego, zgodził się od razu, bez żadnych protestów, co zdziwiło Azjatę, który myślał, że uda mu się przetrzymać Alexandra dłużej na łóżku. Niestety tym razem mu się nie udało, ale musiał się z tym pogodzić i zaprowadzić swojego narzeczonego do ich dzieci.

Tak właśnie znaleźli się w sali, w której Magnus spędził wczoraj większość dnia. Alec siedział na wózku, który skombinował im Jace, aby w razie zasłabnięcia czy omdlenia, chłopak mógł swobodnie usiąść w każdej chwili.

Zaraz po szybkiej dezynfekcji rąk jak i ubraniu fartuchów, obaj weszli do sali, gdzie leżały niemowlęcia. Nadal wyglądały tak samo jak wczoraj w oczach Magnusa, który zaczął im się znowu przyglądać. W jego oczach były piękne i niesamowite, tak samo jak Alec.

Czarnowłosy, uniósł się trochę na wózku, aby móc cieszyć cię choć chwilę widokiem perełek. Maluszki miały na sobie pieluszki, a Lucy dostała nawet smoczek, który wyleciał jej z lekko rozwartych usteczek. Oba maluchy były podłączone do różnych urządzeń, które podtrzymywały je przy życiu. Nawet pokarm podawany był im dożylnie, co teraz bardzo przerażało Magnusa, któremu ciężko się na to patrzyło.

- To one. Nasze maleństwa - szepnął Alec, opierając się wygodnie o oparcie i okrywając kocem. - Nie wierzę, że one już ze mnie wyszły. To jest nierealne Magnus.

Chłopak wciąż nie wierzył w to, że już ich nie ma. Pamiętał doskonale moment, w którym dowiedział się o ich istnieniu, a teraz... teraz tak po prostu one w pewien sposób go opuściły, a on nie miał na to żadnego wpływu. To nie tak, że chciał mieć je z powrotem w brzuchu, po prostu pustka jaką teraz odczuwał, była nie do opisania.

Potrzebował kilku dni, żeby to wszystko do niego dotarło, choć wiedział, że pewnie jeszcze po kilku miesiącach, będzie przyłapywał się na tym, że dotyka swojego brzucha, czekając na najmniejszy ruch. Miał nadzieję, że nie będzie jednak tęsknił tak bardzo jak mu się wydaje...

- Wpisali Alexandra Lightwood - zaśmiał się głośno czarnowłosy, widząc swoje imię w formie żeńskiej. Rozbawiła go ta sytuacja bardziej niż powinna, a Magnus nie wiedział o co chodzi.

- Co? - Zapytał, dopiero po chwili patrząc na plakietkę. Był pewien, że to sprawka Jace'a. - Marzę tylko o dniu, w którym będę mógł dotknąć nasze maluszki. Tak długo na to czekałem i teraz jeszcze gdy są na wyciągnięcie ręki, ja nie mogę z tym nic zrobić...

I Promise You For a Ten Fingers/ MalecOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz