1 ━ proszę pana, otóż to się zaczęło tak.

783 79 29
                                    

PROLOG —

[PROSZĘ PANA, OTÓŻ TO SIĘ ZACZĘŁO TAK.]

          Dziwne uczucie pustki gnało za nim przez całe życie. Tajemnicze mrowienie w palcach, przeczucie, że nie pamięta o czymś istotnym i urywki obrazów, które chciały wyrwać się ze szponów zapomnienia. Czuł się, jakby zaczął żyć dopiero w wieku jedenastu, może dwunastu lat. Wszystkie wcześniejsze wydarzenia były oznakowane w jego umyśle ogromną, czarną plamą, jakoby nieuważna ręka trąciła kałamarz z tuszem. 

Ilekroć nabierał tempa, by zacząć rozpaczliwą pogoń za wolnością, to uczucie dopadało go w najmniej oczekiwanym momencie. Najczęściej biegł wtedy wprost w ramiona tej bezdennej nicości. Gdy zaś zwalniał, czuł na sobie jej obślizgłe łapska. 

Nie był pewien, czy kiedykolwiek stanął w miejscu. Prawdopodobnie udało mu się to kiedyś, zapewne nie raz, tylko nic nie przyszło mu z tego zapamiętać.

Nie wiedział, czy powinien się tego uczucia bać. Nawet nie do końca miał świadomość, czego właściwie ma lub nie ma się w tym wszystkim obawiać. To raczej niepokojące, gdy ktoś tak młody nie pamięta lwiej części swego życia. Miał ledwo szesnaście wiosen, a dwunastu z nich w ogóle nie potrafił przywołać z odmętów zapomnienia.

I to nie było uczucie, jakiego doświadcza każdy, bowiem nikt wszystkich dni swego życia nie pamięta. 

On nie umiał stwierdzić, czy wtedy istniał.

Jedyne co go trzymało przy twierdzącej odpowiedzi na to pytanie, to fakt, że nie da się tak po prostu powstać z piachu w wieku kilkunastu lat.

Istniały osoby, które wiedziały o nim i o jego życiu więcej niż on sam. A nawet nie osoby, pal licho ludzi! Kto wie, czy głupie fotografie nie miały o nim więcej do powiedzenia? To go naprawdę czasem przerażało.

Z drugiej zaś strony nie wiedział, na ile rozsądnym jest strach przed nicością. Nie bał się przecież mordercy, którego nigdy nie poznał, nie zobaczył ani nic o nim nie usłyszał. A mimo to lęk, którego doświadczał, można porównać do obaw przed ciemnością, podczas gdy żyje się w ciągłej łasce słońca, nie poznawszy nigdy wcześniej ni zmierzchu, ni nocy. 

Udawał więc, że go to wszystko nie obchodzi. Zaakceptował rzeczywistość i starał się żyć dniem dzisiejszym, ewentualnie jutrzejszym. Strasznie chciałby móc to powiedzieć z czystym sercem. Niestety to były jedynie frazesy, które sobie uciążliwie wmawiał, licząc, że i swój umysł w tym wszystkim oszuka.

Lęk wciąż ściskał jego gardło, uniemożliwiając zwykłe zapytanie o tę sprawę rodzinę. Widział swoje zdjęcia z młodości, gdy bawił się w piaskownicy, gdy ubrany w płaszczyk przeciwdeszczowy taplał się w kałużach lub gdy jadł tort urodzinowy. Mógłby oblepić tymi fotografiami cały pokój, tak że ściany opowiadałyby jego historię, ale on wciąż czułby, że na tych zdjęciach kształtuje się obraz osoby, której w ogóle nie znał.

Wszystko wskazywało na to, że był jak każdy, że jego życie splatało się od samego początku w przeciętną, nieciekawą opowiastkę i dlatego tak bardzo bał się zadać pytanie, które mogło przynieść mu wyczekiwany spokój. Bał się, czy nie pomyślą, że zwariował. A trzeba przyznać, że uczucie to strasznie się w nim rozpanoszyło. Do tego stopnia, że sam powoli zaczynał w to wierzyć, przez co popadał z dnia na dzień w coraz większą paranoję, jednocześnie wmawiając sobie bez końca, że go to wszystko nie obchodzi, bo to nie jest istotne, bo to jakieś dziwne wymysły, bo to strach przed niczym.

Aż w końcu nie potrafił przyznać ani stwierdzić, co go w tym wszystkim bardziej przerażało, co sprawiało, że krew zaczęła płynąć w odwrotną stronę, a mózg wypowiadać słowa, które wcześniej wymyślały usta. Czy wzbudzało w nim lęk to, iż boi się pustki, czy może fakt, że swego strachu nie potrafił w żaden sposób rozpoznać, a już tym bardziej opisać? Doprawdy chciałby znać odpowiedź. Może gdyby wiedział, nieco inaczej potoczyłaby się ta historia.

proszę pana, miasto duchów płonie; kurokenWhere stories live. Discover now