Rozdział 17

976 84 128
                                    

Zanim frajerzy się zorientowali zapadła noc. Prawie każdy skierował się do swojego namiotu. Każdy, poza Stanem. Chłopak, postanowił posiedzieć jeszcze przy ognisku. Nie był śpiący, a naprawdę wiele myśli chodziło po jego głowie. Wpatrywał się w swoje dłonie, gdy usłyszał głos swojego przyjaciela za plecami.

—M-można się d-dosiąść?

—Pewnie—mruknął cicho, ale w głębi serca cieszył się, że Bill pomyślał żeby do niego przyjść. Poczuł jak ich ramiona się stykają, co oznaczała, że siedział tóż obok niego.

—Richie, s-starsznie to przeżywa—zaczął Bill, patrząc w stronę namiotu w którym zapewne teraz, by spał, gdyby nie jego przygnębiony przyjaciel. Z początku próbował mu pomóc, uspokoić. Nie był zły na niego. Oczywiście, nie zachował się w porządku, ale potem jego uczucia były szczere.—Cały c-czas mówi t-tylko o Eddiem.

—Okej—Stan, wzruszył ramionami, jakby wcale go to nie obchodziło.

Ale Bill doskolane wiedział, że tak nie jest. Miał pewność, że gniew Stana zaraz minie i pomyśli też o Richiem. Znał go za długo, by nie wiedzieć jaki jest.

—Wi-wiem, że myślisz c-co innego niż m-mówisz—westchnął, patrząc na przyjaciela.—Mam pytanie, tylko się nie denerwuj.

—Pytaj—Stan, odwrócił głowę w jego stronę, a ich spojrzenia się spotkały.

—Podoba ci się Eddie?

Stan, od razu zmarszczył brwi. Skrzywienie na jego twarzy, wskazywało, że takiego pytania się nie spodziewał.

—Nigdy nawet nie myślałem o nim w inny sposób. I nie zamierzam.

—W p-porządku, w-wybacz—Bill zaśmiał się, widząc dalej skrzywioną twarz chłopaka.—Widziałeś j-jaki był p-przy Richiem?—cały czas, obserwował reakcje Stana. Gdy usłyszał to pytanie, jego twarz znacznie rozluźniła mięśnie.

—Szczęśliwy. Bardzo szczęśliwy—zaczął mówić Stan, patrząc w ognisko.

—C-chciałbym żeby d-dalej tak było.

Stanley, kiwnął głową, myśląc o tym co mówi Bill. Wiedział, że nie robi tego bez powodu.

Miał wręcz pewność, że chłopak chce doprowadzić wszystkich do zgody. Przewidywał też, że będzie chciał namówić go do pomocy w pogodzeniu zakochanych.

—K-każdemu należy s-się druga szansa, p-prawda Stanley?

I tu miała rację. Stan, zawsze myślał logicznie, chyba, że był w nerwach. Mimo to, zawsze mówił Bill'owi, że wybaczanie jest najtrudniejsze, a jednocześnie najpotrzebniejsze.

—Mhm—mruknął niepewnie Stanley.

Bill, złożył szybki pocałunek na policzku chłopaka. Tamten zarumieniony, przygryzł lekko usta. Przyłożył palec do swojego policzka, przejeżdżając po miejscu w którym jeszcze parę sekund temu były usta przyjaciela. Lubił Bill'a, nawet bardzo. Czasem miał wrażenie, że za bardzo. Kiedy patrzył na szczęśliwe pary momentami chciał, by byli to właśnie oni. Nigdy nikomu się do tego nie przyznał, jednak Bill znał go niesamowicie dobrze. Różne zachowania chłopaka, nie umknęły mu.

—L-lubię cię, Stan, w-wiesz?—uśmiechnął się delikatnie, czując jak jego policzki również się czerwienią.—P-pójdę zobaczyć, c-zzy Eddie już śpi, a-a ty może i-idź pogadać z Richiem.

Stanley, dalej siedział bez ruchu, patrząc jak chłopak odchodzi. Uśmiechnął się delikatnie, a następnie również wstał. Wziął głęboki wdech, od razu kierując się w stronę namiotu Richarda.

Wiedział, że to może być długa rozmowa.

Otworzył jednym ruchem namiot, dostrzegając Richiego siedzącego naprzeciw wejścia. Powoli skierował wzrok na Stana, lekko drgając.

—Nie zabijaj mnie!—wystawił ręce, jakby w akcie obrony. Usłyszał jak wejście do namiotu, zamyka się, a przyjaciel wchodzi już do środka. Poczuł jak chwyta jego ręce, a po chwili siedział w ramionach przyjaciela.—Co ty wyprawiasz?—spytał zdezorientowany okularnik.—Nowa technika duszenia?—zażartował, po chwili słysząc również śmiech Stanley'a.

—Wolisz żebym cię zabił?—spytał, unosząc brwi. Poczuł jak czarnowłosy wtula się w niego, jakby chciał cicho zaprotestować.

—Naprawdę wiem, że głupio wyszło. Ale wiem też, że nigdy bym tego nie zrobił ponownie. Eddie, naprawdę wiele dla mnie znaczy—mówił, czekając na jakąkolwiek reakcję że strony przyjaciela.

—Rozumiem cię. Rozumiem jak to jest być zakochanym, dlatego tu przyszedłem. Jesteś moim przyjacielem. Mimo wszystko nie chce żebyś cierpiał. Chociaż strasznie mnie zdenerwowałeś—uśmiechnął się, przypominając sobie jak bardzo był wściekły pare godzin temu.

—Myślałem, że zgine! Byłeś przerażający. Chociaż widok płaczącego Eddiego, uderzył we mnie jeszcze mocniej—westchnął, przypominając sobie twarz ukochanego pełną bólu i rozczarowania.

—Prześpij się z tym Richie. Odpocznij, może jutro uda się coś wyjaśnić.

—Powiedział, że to koniec—głos chłopaka zadrżał. Mówiąc szczerze, Richie nie chciał tego przyjąć. Nie mógł po prostu uwierzyć, że tak to się skończy.

—Czasem coś ma nowy początek—Stan, uśmiechnął się delikatnie.—Daj mu czas.

Stanley, zaczął wtedy żałować jak bardzo się zdenerwował, jednak w głębi serca dalej był wściekły. Po prostu starał się zrozumieć przyjaciela.

Bo każdy czasem popełnia błędy.

_________________________________________

Ten rozdział taki średni, nie powiem, ale jakoś wyszedł.

Win The Bet || Reddie Where stories live. Discover now