3, Świątynia

71 5 0
                                    

Ocknęłam się, kiedy na dworze było już ciemno. 

W kominku płonął ogień, na którym w dużym garnku gotowała się zupa, której ostry zapach wypełniał cały pokój. Chłopak o ciemnych włosach, związanych w koński ogon czyścił swój miecz za pomocą szmaty, którą co chwila zanurzał w niewielkiej misie. Podniosłam się na łokciach i rozejrzałam dokładnie, chcąc zorientować się, gdzie właściwie jestem - kuchnia wyglądała na jedno z tych pomieszczeń, których ilustracje zdobią książki, opowiadające o życiu wieśniaków w średniowieczu. 

Chrząknęłam głośno, chcąc zwrócić na siebie jego uwagę. 

- O, więc obudziłaś się. - mruknął. Mógłby chociaż udawać, że cieszy się, widząc mnie żywą. 

- Jak długo tu byłam?

Nieznajomy oparł miecz o ścianę jakby był to po prostu zwyczajna część wystroju tego pomieszczenia i podszedł do okna. Odsunął lekko firanę i z trwogą przyjrzał się niebu. Jakiś duży cień przemknął przez jego twarz, wydawało mi się, że przyćmił światło w całej kuchni. A potem znikł, wraz z piskiem nawołującego ptaka. 

- Nie jest bezpiecznie. Musimy iść, już niedługo. 

- Nie o to pytałam! - zdenerwowałam się - jak długo tu jestem?! Muszę wracać do domu! 

- Nie rozumiesz?! - odwrócił się, zasłaniając okno kotarami, tak szczelnie, że jedynym światłem w pokoju był rubinowy ogień. - To jest twój dom. Jeśli uważasz za dom świat ludzi nie powinnaś była tu wracać.

- Nie chciałam! I jak to "wracać"?! Gdzie ja jestem!? 

- Jesteś w Walgurdii. - odrzekł, szeptem, jego twarz stężała ze skupienia. - A ja nazywam się Flawian i jestem twoim strażnikiem. 

Chciałam mu się zaśmiać w twarz, ale nie byłam pewna jak zareaguje. 

- Jesteś pewny ... całkiem pewny, że nie grałeś za długo w jakieś gry fantasy?- zapytałam z grzecznym uśmiechem na ustach. - Jeśli nie wiesz już co jest prawdziwe, a co nie ... 

- Emilio ... - westchnął, zrezygnowany. - Byłaś wychowywana w świecie ludzi, ale potrzebujemy cię tutaj... my wszyscy czekaliśmy na twoje przybycie i oto...jesteś... oczywiście nie tak, jak się spodziewaliśmy, gdyby nie ten anioł, który miał cię zabić pewnie wcale byś się tutaj nie znalazła. Może nawet za wcześnie na powstanie, ale nie możemy już czekać! 

- Powstanie?! Jakie powstanie ?! I chwila ... powiedziałeś, że porwał mnie anioł, czy to coś ze skrzydłami, co właśnie zabiłeś ?! - nie umiałam nic pojąć. Może to jakiś sen, który zaraz się skończy? Opowiem go Ance na długiej przerwie i obie będziemy się zastanawiać, co to wszystko może oznaczać. Zaraz się obudzę, naprawdę...wystarczy się obudzić. 

- Co robisz?

- Szczypię się...au...szczypię, ból powinien mnie zaraz obudzić. 

Flawian podbiegł do mnie i chwycił za ramiona, prawie wbijając w wysłany skórą fotel, na którym leżałam. 

- Czy ty naprawdę nic nie rozumiesz? Dla ciebie to wszystko żart ?! Nie, moja droga, to właśnie rzeczywistość, której zostałaś wydarta, kiedy byłaś jeszcze dzieckiem! - widząc przerażenie na mojej twarzy, którego nie byłam w stanie i nie chciałam już dłużej ukrywać, Flawian odsunął się ode mnie z rezygnacją. - I to jest nasza królowa? - prychnął. - Może naprawdę nie ma już nadziei. 

Podszedł do kominka, chwycił miecz i wyszedł z domku, wpuszczając przez drzwi zimny podmuch wiatru. 

Zostałam sama. Zwinęłam się w kłębek, próbując ponownie zasnąć - może tak właśnie mogłabym dostać się z powrotem do domu, przez sen? Nie wiedziałam gdzie jestem, dlaczego tu jestem, a teraz w dodatku nie było przy mnie nikogo, kto mógłby mi to wszystko wytłumaczyć. Wszystko to brzmiało dla mnie dziwnie i śmiesznie, ale co, jeśli ... to prawda? 

Musiałam się przekonać, czy z tego snu jest wyjście. Jeśli to mnie obudzi ... jeśli to mnie obudzi, to będę długo śmiać się w łóżku, zanim zjem śniadanie z mamą i tatą, zanim znowu powrócę do normalnego życia dziewczyny z liceum. Ale jeśli nie będę w stanie otworzyć oczu, ocknąć się w mojej prawdziwej rzeczywistości ... oznacza to, że miejsce, w którym się znalazłam jest nie mniej rzeczywiste od tego, w którym dotychczas żyłam.

I żeby to sprawdzić wsadziłam dłoń do ognia.

Płomień liznął moją skórę i po sekundzie poczułam piekący ból. To była prawda. Wszystko co mówił Flawian...to była prawda... Musiałam go znaleźć.



***



Kiedy ubrałam się w zielony kubrak i czarne spodnie, które czekały na mnie w kufrze, wyszłam na zewnątrz. Kozaki z koziej skóry sięgały prawie moich ud, a peleryna chroniła przed wiatrem i śniegiem. Musiałam znaleźć Flawiana - on był moją szansą na przeżycie tutaj, w tej...tej... Walgurdii... Boże, gdybym ja sama założyła kraj na pewno nosiłby inną nazwę! Jak " Królestwo wiecznego lenistwa" czy " Przylądek przecen w każdą sobotę". 

Szybko znalazłam główną drogę. Niebo było ciemne i czyste - ptaki, które widziałam wcześniej i w których Flawian wyraźnie widział zagrożenie ( więc ja też powinnam - to logiczne ) zniknęły lub ukryły się. Wioska, składająca się z około dziesięciu czy dwunastu domów identycznych jak ten, z którego wyszłam - okrągłe ściany zwieńczone słomianym dachem, skupione były wokół głównej drogi prowadzącej do czegoś przypominającego kościół. Świątynia wzniesiona była z czarnego drewna, miała dwie, wysokie wierze, z których spływały czarne pióra, lekkie i kruche jak płatki śniegu. 

Uchyliłam drzwi świątyni i weszłam do środka. 

- Flawian? Flawianie, jesteś tutaj? - zawołałam. Echo mojego głosu pofrunęło do wysokiego sklepienia i zamilkło.

Zaczęłam rozglądać się po wnętrzu tego dziwnego budynku. Nie mogłam być tu sama, bo wszędzie paliły się świece i kandelabry. Na kolumnach widziałam mozaiki pokazujące ludzi i zwierzęta, właściwie układające się w jakiegoś rodzaju ... komiks? Tak sobie pomyślałam, bo wszystkie te obrazy prezentowały razem jakąś historię.

Na pierwszym z nich, pod jasnym księżycem widziałam dwoje ludzi - kobieta miała na ręku dziecko. Na następnym na głowie dziecka pojawiła się korona. Obraz zawieszony na trzeciej kolumnie zmusił mnie do zatrzymania się. Pojawiła sie nowa postać - człowiek o jasnych włosach i oczach, płonących piekielnym ogniem. Sięgał po koronę, która nie powinna należeć do niego. 

Nie byąłm w stanie skupić się na reszcie obrazów, bo usłyszałam pisk ptaka i trzepotanie skrzydeł. Schroniłam się za jedną z kolumn. Cała podłoga aż zadrżała od czegoś, co właśnie na niej wylądowało. Potem usłyszałam chrobot pazurów, ślizgających się po posadzce. Wyjrzałam zza swojej kryjówki, żeby przyjrzeć się niecodziennemu obrazowi - ogromny, potężny kruk rozmiarów konia trącał dziobem jaja ułożone w gnieździe, zbudowanym na ołtarzu. 

Chciałam się wycofać i wiedziałam, że muszę zrobić to jak najciszej potrafię. Jeśli kruk jeszcze nie wyczuł mojego zapachu - nie wiedziałam wprawdzie, czy potrafi to zrobić, ale zakładałam, że tak - może mnie zobaczyć i na pewno nie daruje mi, że zakradłam się tak blisko jego młodych. A wtedy - żegnaj, przygodo.

Byłam właśnie w połowie drogi do wyjścia, z wzrokiem utkwionym w ołtarzu i kruku, pielęgnującym swoje młode, kiedy usłyszałam dźwięk metalu uderzającego o posadzkę i zrozumiałam, że dźwięk ten rozlega się spod moich stóp. Spojrzałam w dół, żeby zobaczyć kielich, który potrąciłam nogą i który  teraz odbijał się od stopni schodów, prowadzących w podziemia kościoła.

O Boże ... już nie żyję...

Kruk podniósł głowę szukając niebezpieczeństwa i zobaczył mnie. Zastygłam w bezruchu, zmrożona strachem. Ptak wzbił się w powietrze i wydał z siebie przeraźliwy pisk. A ja zaczęłam uciekać.

BrzaskWhere stories live. Discover now