4, Lodowy Kruk

73 5 0
                                    

Wbiegłam po schodach w górę, tam, gdzie stały dzwonki i pianino. Kruk zapikował w dół i pojawił się wprost przede mną - przez ułamek sekundy pomyślałam " co on właściwie może mi zrobić? Jego dziób jest za duży, żeby połknąć mnie całą ... ", jednak wkrótce przekonałam się, jaką bronią dysponuje mój przeciwnik. Kruk uniósł się nade mną i zaatakował szponami. Ochraniałam twarz łokciami, czując, jak rozszarpuje moje ubranie i zatapia śmiercionośne sztylety w moim ciele. Zyskałam trochę czasu odpinając od kubraka pelerynę, w którą zaplątały się jego szpony.

Ruszyłam w wąski, niski korytarz. Nie doprowadził mnie nigdzie - drogę ucieczki zagrodziły mi szklane drzwi na balkon. Nawet gdybym spróbowała je przebić, było zbyt wysoko, żeby skoczyć - przez te drzwiczki widziałam panoramę wśni. Drżące, drewniane domki wyglądały jakby płonęły w kręgu ciemności.

Chwyciłam pierwszą rzecz, którą, jak sądziłam, mogłabym użyć do chronienia skóry - był to stojący świecznik wykonany ze złota, nieco większy ode mnie. Zacisnęłam na nim mocno ręce. 

" Teraz, albo nigdy" pomyślałam i z krzykiem zaczęłam biec przez korytarz. Gdy znalazłam się znowu na schodach, nigdzie nie mogłam zobaczyć mojego przeciwnika. Na początku ucieszyłam się - może zrezygnował z natarcia i da mi uciec? 

Nic z tych rzeczy.

Ptak zapikował nad moją głową i rzucił się wprost na mnie, niby jastrząb na ukrytą w polu mysz.

Wymachiwałam świecznikiem na oślep, trafiając go głównie w dziób, ale czułam, że nie jestem w stanie skutecznie bronić się przed jego stalowymi szponami - i z każdą chwilą walki czułam to coraz bardziej. Ciepła krew spływała mi po czole i policzku. Nagle kruk wydał z siebie długi pisk bólu - iglica, na którą nasuwa się świeczki przebiła jego oko. 

Drżącymi rękami wysunęłam świecznik z czarnej czaszki napastnika. Złote oko na białej gałce zostało nanizane na iglicę, jak szaszłyk. Jęknęłam z obrzydzenia.

To jednak nie powstrzymało kruka. Zaatakował z jeszcze większym impetem, rozjuszony bólem i gniewem. 

Musiałam zrobić unik. Pośliznęłam się na posadzce i potoczyłam w dół, uderzając głową o drewniane stopnie. Gdy wylądowałam u ich podnóża nigdzie nie mogłam znaleźć mojej broni. Mogłam zrobić tylko jedno - brać nogi za pas. 

Prześliznęłam się między drewnianymi figurami, szukając wyjścia. Trafiłam na kręcone, marmurowe schody, pnące się do góry. 

Gniewny pisk kruka przypomniał mi, że nie mam wyboru. 

Biegłam po schodach, coraz szybciej i szybciej, krew kapała z moich policzków na szyję i piersi, i zaczęło mi się kręcić w głowie. Rany paliły tak potwornie i przyklejały się do tkaniny mojego ubrania. 

Schody kończyły się drzwiami do skromnego, wąskiego pokoiku. Było tu okropnie zimno. Wszystkie okna zostały otworzone. Nie ... 

Nie ...

One po prostu nie miały szyb.

Wiatr hulał między ścianami, jakby w pokoi od dawna nie mieszkali ludzie. 

Bo nie mieszkali. 

Podłoga zasłana była drobnymi gałązkami i czerwonym suknem, poszarpanym na strzępki albo zrolowanym i ułożonym pod wielkie, białe jaja, żeby zapewnić im ciepło. Nad każdym gniazdem czuwał czarny ptak. Największy z nich, który swoje gniazdo uwił w kominku uniósł głowę i pokręcił nią na wszystkie strony, budząc się powoli. Zaczęłam wycofywać się, aż natrafiłam plecami na drzwi. 

Za późno.

Kruk otworzył ślepia, a następnie dziob. 

Na początku wydawało mi się, że to hybryda jakiegoś smoka z ptakiem, bo rzygnął białym płomieniem. Jednak, kiedy płomień ten padł na ścianę - pozostał na niej. To jasne, z gardzieli kruka wydobywał się zabójczy lód. 

Zatrzasnęłam za sobą drzwi w ostatniej chwili - ptak znowu zaatakował i zawiasy zatrzeszczały od lodu. Zaczęłam biec w dół, a gdy byłam w połowie schodów, drzwi rozleciały się w kawałki - kilka z nich gwizdnęło nad moją głową i roztrzaskało się o ścianę wieży. To tylko kwestia czasu, gdy kruk dopadnie mnie i zamrozi. 

Wbiegłam ponownie do głównej sali. Tym razem dwa czarne ptaki tańczyły nad moją głową. Początkowo chciałam ukryć się pod ławkami dla wiernych, ale szybko zrezygnowałam z tego pomysłu, gdy Lodowy Kruk chwycił w szpony jedną z nich i rzucił nią w kolumnę, sprawiając, że jej wschodnia połowa runęła w dół kamiennymi klockami. Byłam stracona. Dziób Lodowego Ptaka otworzył się, podczas gdy ten pikował nade mną, gotowy do zamienienia mnie w kostkę lodu. Osłoniłam twarz ramieniem, krzycząc.

- HEJ, PASKUDO! CHODŹ TUTAJ! 

Flawian rozpłatał jedno z jaj w gnieździe na ołtarzu swoim mieczem. Lodowy Kruk jakby zamarł. Jego źrenice zwężyły się. Dopiero teraz był gotowy do zabicia. 

W mig oba ptaki zwróciły się przeciwko Flawianowi.

- FLAWIAN! - krzyknęłam, zanim runęłam jak długa na podłodze. W niemym podziwie obserwowałam, jak Flawian rozbija wszystkie jaja, ostatnie chwyta pod pachę i wspina na jedną z najwyższych figur w świątyni, przedstawiających królową z dzieckiem na rękach. 

- Spróbujcie mnie złapać, wy głupie pokraki! - krzyczał do nich. 

- To samobójstwo - wyszeptałam, podnosząc się; głowa bolała mnie niemiłosiernie i byłam przekonana, że zaraz zwymiotuję. Tymczasem Flawian odbił się od figury i skoczył na potężny żyrandol. Kruki krążyły wokół niego jak smoki, a gdy ich dzioby były dostatecznie blisko jego nóg, wręcz sięgały po materiał jego spodni, Flawian przeciął łańcuch, na którym wisiał żyrandol. 

Żyrandol runął w dół, wiążąc ptaki jak potężna obroża, a Flawian spłynął po ich skrzydłach i wylądował kilka kroków przede mną. Rzucił mi jajo kruka, które przez chwilę wyślizgiwało mi się z rąk i krzyknął:

- Za mną, nie mamy czasu! 

Więc pobiegłam za nim. Ryk rozrywanej stali i klejnotów uderzających o posadzkę zasygnalizował mi, że kruki uwolniły się. Flawian w tym czasie rąbał przejście w drewnianych drzwiach, zamkniętych na klucz. W końcu poddał się i wyważył je kopniakiem. W samą porę. 

Gdy zbiegaliśmy po schodach w dół, ptaki leciały już za nami. Frunęły nad naszymi głowami przez wąski, ale wysoko sklepiony korytarz. Nie widziałam nic, tylko ciemność i nie czułam nic - oprócz stęchłej wody, której smród roztaczał się wokoło. Nie wiedziałam, gdzie byliśmy, chyba pod kościołem, coraz głębiej i głębiej pod kościołem. W pewnej chwili Flawian odwrócił się i powiedział " nabierz powietrza" i w tym momencie schody, którymi biegliśmy zamieniły się w śliską powierzchnię, po której zjechaliśmy na kolanach. Wpadliśmy do wody. 

Chciałam wychylić się i zaczerpnąć powietrza, ale nie było to możliwe - Lodowy Kruk rzygnął białym płomieniem i zamroził najbliższą mi powierzchnię. Poczułam rękę Flawiana na nadgarstku - musieliśmy płynąć na dno. 

BrzaskWhere stories live. Discover now