9, Kwik i krzyk

43 5 0
                                    

Dwór był jedną z najbardziej zapuszczonych ruder, jakie widziałam. Zapewne kiedyś należał do zamożnej rodziny, która dbała o firany w oknach i restaurowała rezydencję od fundamentów po dach co parę lat, jednak odkąd zadomowiły się tutaj centaury wejście do głównej części domostwa wysłane było słomą, wszędzie walały się puste beczki piwa, z oderwanych od stropu desek wystawały gwoździe, podwórko zamieniło się w miękkie, pełne żwiru i błota klepiskom z zarośniętymi klombami i huśtawką, pokrytą żarłocznym bluszczem.

Nie miałam okazji przyjrzeć się detalom tego miejsca, bo wiozący mnie centaur zaczął luzować pętlę, dzięki której trzymałam się na jego grzbiecie i odłączył się od swojej głośnej kampanii, zmierzając w stronę pomieszczenia, które kiedyś musiało pełnić funkcję stajni.

W sam raz dla koni, pomyślałam.

Smród jaki uderzył moje nozdrza potężną falą, kiedy tylko kopyta mojego przewoźnika dotknęły progu tego miejsca, był o wiele gorszy niż mogłam sobie to wyobrażać. Centaur chwycił mnie za pelerynę, jak szczenię za kark i wrzucił do boksu pełnego siana, które śmierdziało uryną. W jednym kącie siedzieli szepczący między sobą Wierzba i Flawian, a w drugim ścieśniły się uwiązane na żelaznych powrozach wieprze. 

Na pierwszy rzut oka nie widziałam w nich nic niezwykłego, poza tym, że były wielkości dojrzałych dzików a sierść, która ich porastała miała barwę rubinu. Zmieniłam zdanie, gdy jeden z nich trącił pyskiem moją nogę i rozpoznając ludzki zapach, zaskowyczał agresywnie i rzucił się na mnie z odsłoniętymi kłami. 

Reszta sfory zrobiła to samo, jakby dzieliły na sześć jeden mózg.

Z jękiem przerażenia doskoczyłam do Wierzby i Flawiana, próbując złapać oddech. Pisklę, które skrzatka zabrała ze sobą w podróż, wtuliło się w jej szyję - świńskie kły rozszarpałyby jego czarno opierzone ciałko w kilka sekund, i chyba, tak jak ja, zdawało sobie z tego sprawę. 

- No, posiedźcie sobie trochę w podobnym wam towarzystwie - parsknął centaur, zamykając drzwi obory na kłódkę. - Lis Północy siedzi już u nas drugi tydzień i nie ma go jak zabawiać, więc zawołamy was, jak nam będzie trzeba grajków, albo tancerek. - owłosione monstrum zagwizdało, wskazując głową na mnie i na Wierzbę, a mnie zrobiło się niedobrze.

Gdy odgłos jego kopyt ucichł, tak jak skowyt wieprzów-ludożerców, nachyliłam się do mojej, pożal się boże, kampanii.

- Cudownie, jesteśmy pół godziny na wolności i już  trafiamy w ręce nowych zbójów! - zbeształam ich - trzeba było płynąć tą rzeką...

- Zawiozłaby nas dalej od Szklanej Góry. - rzekł skwapliwie Flawian. - Zresztą... wychodziłoby na to samo, jako że Dwór  FFFF leży dalej na zachód, niż cokolwiek mogłoby nas zawieść. To dokłada nam co najmniej trzy dni drogi do Góry.

- Szklana Góra!? Nie wierzę! Naprawdę chcecie tam iść ! - zakpiłam - Nie trzeba najpierw sie przygotować? Rozumiecie ... zbrojnie...

- Ciii! - syknęli równocześnie moi towarzysze.

- Dobrze, już dobrze ... ale potrzebni nam są inni, gotowi chwycić za broń. A organizacja czegoś takiego trwa długo...rozumiecie, trzeba wydrukować takie plakaty z napisem " Kraj właśnie Ciebie potrzebuje w armii " i takie tam. 

- Nie możemy tego robić publicznie, ryzykujemy życiem! - odezwała się Wierzba - musimy zebrać tych, którzy myślą podobnie do nas, i znajdziemy ich w podziemiach.

- Nie. - zaprotestował szybko Flawian. - Wiem, jak to wygląda. Mieszkańcy podziemi wiele mówią, ale nie idą za tym czyny. Lepiej samemu stanąć do walki, niż czekać na ich poparcie!

Zanim Wierzba zdążyła się odciąć, westchnęłam tylko:

- Ja nie mogę... naprawdę nauczyłam się więcej o taktyce, grając z tatą w statki, niż wy, przez całe życie w tym pseudo-średniowieczu. '

- Statki?- powtórzył Flawian, a jego oczy rozszerzyły się ze zdziwienia. - Więc twój ojciec ma flotę?

W ramach odpowiedzi i podkreślając moją całkowitą rezygnację opadłam twarzą na stertę siana, czego od razu pożałowałam, bo była mokra od świńskiej uryny. 

Zaczęło się ściemniać. Wiatr hulał między boksami zapuszczonej stajni, a belki próchniejącego drewna trzeszczały pod jego naporem. Byłam senna, głodna i zmęczona. 

- Nigdy nie chciałam tu trafić.- wyszeptałam, starając się zmienić pozycję, jednak lina wokół moich nadgarstków bardzo to utrudniała. - Chcę wracać do domu. Moi rodzice nie wiedzą gdzie jestem, na pewno umierają z niepokoju! Muszą przynajmniej wiedzieć, że nic mi się nie stało, na razie ... 

- Do świata ludzi nie ma powrotu.- odrzekł Flawian, przełykając ślinę. - Tylko czarne anioły mogą się poruszać między dwoma rzeczywistościami, tylko one mają klucze do tych drzwi...tak przynajmniej mówił mi ojciec. 

- Jest w tym trochę sensu, jeśli rzeczywiście jeden z nich mnie tutaj przywlókł... - mruknęłam. Lodowe pisklę wyjrzało spod kaptura Wierzby i rozejrzało się po naszym więzieniu nic nie rozumiejącym spojrzeniem. - Czy on rzeczywiście chciał mnie zabić? 

- Musiał porwać cię na polecenie Konrada. - wtrąciła cicho skrzatka. - Miałaś szczęście, że Flawian był w pobliżu i skrócił go o głowę. 

Przechyliłam głowę w bok, żeby napotkać spojrzenie chłopaka, które musiało od dłuższej chwili być utkwione we mnie.

- Dziękuję. - powiedziałam, wzdychając cicho.- Nie podziękowałam ci jeszcze za to, jak sądzę. 

Odpowiedział mi kwaśnym uśmiechem. Nagle coś przykuło moją uwagę. Pisklę kruka rozprawiało się z węzłem na nadgarstkach Wierzchy z pomocą swojego dzioba. Prawie pisnęłam ze szczęścia.

- Czemu wcześniej nie pokazałeś nam swoich zdolności - zaśmiał się krótko Flawian. Wierzba przesunęła się ku mnie, żeby pomóc mi wyzwolić się z więzów. Zamieszanie między naszą trójką obudziło świnie w kącie boksu. Najpierw podniósł się ten największy z wieprzy, a potem w całą czwórkę zaczęły ujadać, jak wytresowane psy gończe na widok swory kulawych lisów. 

- Ciii, cicho! - syknęłam w ich kierunku, wstając powoli. Flawian już zmagał się z kłódką, a po chwili staliśmy po kostki w błocie, na środku stajni. Rumor z świńskiego boksu przeniósł się na pozostałe i zaraz całe pomieszczenie trzęsło się od kwiku i gardłowego ujadania.

- Szybko, nie mamy czasu - zadecydował mój wybawca i w następnej sekundzie wybiegliśmy za nim na zewnątrz. 

Moją twarz owiał chłód północnego wiatru. Podwórze opuszczonej rezydencji, w której rozgościły się centaury wyglądało na opuszczone. Przed drzwiami do głównej sali stała straż, składająca się z dwóch koniopodobnych ludzi. 

- Stójcie.- warknęłam na ich widok. Przywarliśmy do ściany budynku i zamarliśmy. Straż nie była dla nas żadnym zagrożeniem. Wydawali się bardziej zajęci dużą beczką piwa, w którą co chwila zanurzali duże cynowe kubki, a w przerwach między piciem z nich śmiali się głośno. 

Śmiech wypadał także z głównej sali, w akompaniamencie hucznej muzyki, oklasków, końskiego rżenia i stukania kopyt na parkiecie. Centaur, który nas tutaj uprowadził wspominał coś o gościach w dworze swojego pana, ale nie sądziłam, że będą świętować jego pobyt tutaj tak głośno. 

Panowała ciemna noc, tylko księżyc przyświecał z góry bladożółtą poświatą. 

- Musimy to zrobić teraz. - zdecydowała Wierzba.- Nie będzie drugiej szansy. 

Więc wybiegliśmy za coś, co przypominało mi otwarty kurnik, którego przegródki wypełnione były sianem, równie śmierdzącym jak to, na którym musiałam leżeć parę godzin. Kiedy tylko oddaliliśmy się od tego miejsca usłyszałam donośny krzyk: " Uciekają! ". Próbowałam przyspieszyć. Wierzba i Flawian po mojej prawej i lewej zamienili się w długie, czarne cienie, które zlały się ze smukłymi figurami jabłoni na ośnieżonym wzgórzu. Straż gnała za nami. Było tak zimno... za zimno, żeby uciekać. 

BrzaskWhere stories live. Discover now