Drarry - Bezsilny

592 34 3
                                    

Harry dostrzegł wyraz twarzy Malfoy'a zza ramienia Katie Bell. To musi być on. Nie było innej możliwości, swoisty grymas blondyna był za wyraźny.

Ślizgon pospiesznie wyszedł z Wielkiej Sali krokiem dość szybkim, takim, który sugeruje iż osoba spanikowała i chce biec, lecz równocześnie nie chce zwracać na siebie uwagi. Ale Harry wiedział lepiej. Podążył prędko za blondynem, nie informując nikogo gdzie ani dlaczego idzie. Nie mógł przecież tracić ani chwili.

Szóste piętro. Musiał wejść na aż szóste piętro? Gdyby nie pulsująca w jego żyłach ciekawość i pragnienie sprawiedliwości to już dawno by się poddał. Aczkolwiek z drugiej strony oznaczało to, iż Malfoy naprawdę chce być teraz sam, najprawdopodobniej pozbywając się towarzystwa łatwiej będzie zatuszować mu jakieś przestępstwo.

Skręcił do łazienki, zakradając się po cichu. Nie raz już szpiegował tę fretkę, to w wagonie, to na zakupach... Tyle że to nie obsesja, to tylko bardzo poważne podejrzenia, w dodatku prawie na pewno uzasadnione. Nawet jeśli przed snem codzinnie sprawdzał położenie pewnego nazwiska, nie czyniło go to jakimś stalkerem.

Szloch.

O kurwa. Potter stanął jak zamrożony, wyrwany na dobre z rwącego potoku myśli. Nie tego się spodziewał. Wcześniej wątpił w to, czy ślizgon w ogóle umie płakać. Czy to się dzieje naprawdę? 

Boże, Draco, przecież nie wpadłby na to nawet za tysiąc lat.

To diametralnie zmieniało postać rzeczy, gdyż Harry nie miał pojęcia co się dzieje, a już co dopiero jak powinien się zachować. Jego światopogląd na "ja dobry a on zły" bezpowrotnie się rozpadał. 

A może nie? Może tylko mu się wydaje?

Skup się Harry, wiesz po co tu przyszedłeś. On pomaga złu, ty pomagasz dobru. Koniec. Nie zastanawiaj się.

Szloch.

Gówno prawda. Głupi i stereotypowy śmieć, oto kim przez ten cały czas był. Zaczął powoli podchodzić do nemezis, wstrzymując przy tym oddech. Z ciekawości spróbował wejść w buty Malfoya- zapyziałego dupka z przerośniętym ego. Od powrotu Voldemorta chyba nie było tak różowo, jak mogłoby się z początku wydawać. Już nawet się nie starał, kiedy rzucał w niego obelgami. Częściej miał worki pod oczami, znikał nie wiadomo gdzie (jeśli Harry nie miał ze sobą Mapy Huncwotów), izolował się nieco od swoich sojuszników (czy jak to tam ślizgoni nazywają przyjaciół). Może miał za zadanie czynić zło, ale jemu z pewnością też zostało zadane.

Harry przygryzł wargę z poirytowania swoją głupotą i wolnym łączeniem wszystkich poszlak. Do Malfoya też skradał się wieki. 

Chłopak stał przygarbiony nad umywalką, przemywając energicznie twarz zimną wodą. Nie było sposobu nie odnotować w postawie braku butnej arogancji i dumy, w miejscu której znalazły się skulony tłów i drżenie. Harry'emu na myśl przywodziło to widok zazdrosnej o Rona Hermiony; ta wyciekająca z niej falami bezsilność. Malfoy pasował idealnie do opisu załamania nerwowego; mokra koszula i lekko opuchnięte od płaczu oczy, szata rzucona niedbale na podłogę. Nie przejmował się tym, jak się prezentuje, więc wyjaśnienie jest jedno: on to zrobił. Znów wypuścił charakterystyczne urywany oddech. Po prostu był złamany. Podniósł nieco głowę by przejrzeć się w odbiciu. Potter próbował umknąć, jednak było już za późno.

Przypomnij sobie rolę, przypomnij sobie. Szybko.

— Wiem co zrobiłeś, Malfoy — powiedział niepewnie wybraniec, czując się nie na miejscu.

— Crucio! — Rzucił bez zastanowienia ślizgon, jednak gryfon uchylił się zwinnie przed zaklęciem. Malfoy wystawił ostrzegawczo różdżkę, jego przedramię wyraźnie przy tym dygotało. Wyglądał bardziej jak zranione zwierzę niżeli krwawa bestia. — Nie podchodź. — Łamiący się szept doszedł do uszu kruczowłosego.

Zbiór one shotówWhere stories live. Discover now