LII - Aless

148 18 2
                                    

Przyznam. Jestem dziś chodzącą miną, którą wystarczy tylko dotknąć, żeby wybuchła. To prawda. Wiem, że to nawet widać.

Nie podoba mi się decyzja rady szkoły o tym, że może lepiej, żebym odpuścił sobie zajęcia z samoobrony, skoro wydało się, że jestem detektywem.

Nie podoba mi się podejście Powell i tego, jak mówi o tragedii, kiedy uczniowie nie słyszą. Co zresztą James wyczuł i słusznie się zbuntował wobec tego. Dawno tak z kogoś nie byłem dumny, kiedy wychodził przed szereg.

Nie podoba mi się, że Lawson wzywa co chwilę Myersa do siebie bez krzty dowodu. Bo brak nagrań z kamer oraz zapętlony film nimi nie są. To dowody, że ktoś się włamał do monitoringu, nie kto to zrobił.

Nie podoba mi się znikoma wiedza o łowcach, jaką dostałem od wiedźm. Z osiemdziesiąt procent tego, co dostałem, wydedukowałem sam.

Nie podoba mi się to, że stoję w miejscu od dłuższego czasu ze śledztwem.

Nie podoba mi się to, że utknąłem w Seattle. Bardzo dawno nie byłem przez bite cztery miesiące tylko w jednym miejscu.

Nie podoba mi się to, że... No, że mam problemy z agresją. Z frustracji wczoraj rano prawie zdemolowałem pokój. Powstrzymało mnie to, że musiałabym za to zapłacić. Więc poszedłem do Prisci i wyżyłem się na Jamesie i paru innych wampirów, jakie tam były.

Też wtedy mnie oświeciło, co do planu.

Muszę odpuścić. Ale nie do końca.

Plan z założenia prosty. Od tego dnia będę udawać, że się poddaję. Że rzucam wszystko poza śledztwem, żeby się na nim skupić. Żeby udawać, ale mówiąc wszystkim, że nie wiem, co robię, ale że nie porzucę śledztwa, bo duma. Najtrudniejszą częścią jest to, żeby każdy w to uwierzył. Kiedy to nastanie, oj morderstwa nie ustąpią. Będzie ich więcej. I przez to mniej dokładne. On popełni błąd. A wtedy to już kwestia czasu.

Znaczy mam taką szczerą nadzieję. Nie ważne jak dobry bym nie był, nie przewidzę każdego ruchu. Szczególnie jeśli wierzyć w to, że ma się wolną wolę, a przyszłość nie jest pewna.

A czemu powiedziałem o tym Rävgorowi i Scarlett? Pewnie nikt mi w to nie uwierzy, ale nie znam nikogo, kto rozsiałby tak dobrze i wiarygodnie jakąś plotkę jak oni. Szczególnie Scarlett z jej wrodzonym talentem do.... Jakkolwiek to sama nazywała. Skoro właściwie jednym zdaniem potrafili sprawdzić, że wszyscy wierzyli, że ich wielka kłótnia poszła o to, że jedno chce być z drugim, a to drugie nie koniecznie, to ludzie we wszystko im uwierzą. A dodajmy do tego, że będę się zachowywał tak, jakbym faktycznie się poddał. Przynajmniej publicznie.

Poza tym i tak by się domyślili, że coś nie pasuje w moim zachowaniu. Unikam nieporozumień. Z nimi nie warto, chcę mieć jednak przyjaciół.

Oby to wypaliło. Inaczej będę musiał zniknąć bez słowa, żeby moja idealna reputacja nie ucierpiała. I żeby nikt z żalu nie próbował mnie zabić. To już miało miejsce. Ludzie się potrafili na mnie rzucać w złości, bo okazywało się, że spadek nie należał do nich. Co dopiero mogłoby się stać, gdyby w miejscu pieniędzy, były ich martwe dzieci.

Przerażająca wizja.

Jak to, że wciąż czeka mnie rozmowa z Lawsonem o tym. Minęło jakieś dwanaście, może więcej nawet, godzin, od kiedy (co prawda niechętnie, ale jednak) Scarlett i Rävgor zgodzili się pomóc w moim planie. Teraz w pełni mogłem zacząć go realizować. Ale..... Najpierw przejrzę jeszcze przez parę godzin, czy ja lub policja czego nie ominęli.

Najpierw poinformowałem Monique i Edena. Trochę uzależniłem ich dochody od tego śledztwa. Całkiem nieźle się wybili wbrew pozorom. Nie dostałem odpowiedzi zwrotnej, ale podejrzewam, że nie są zbyt zadowoleni z mojej wiadomości.

W tym samym momencie dostrzegłem, jak przy wejściu, jeden z policjantów się z kimś kłóci. Okey, to nie możne być zbieg okoliczność, że właśnie o nich pomyślałem. Monique mówiła z takim przekonaniem, jakby je życie zależało od tego, że musi tu wejść, bo to ważne, że tam naprawdę jest osoba, którą zna i wręcz na nich czeka (jeśli to chodzi o mnie, to nie, nie czekam na ich) i inne pierdoły tego typu. Eden stał z boku i mam wrażenie, że wszystko nagrywał. Ostatecznie udało im się wejść, jak dziewczyna wspominała o tym, że w takim razie pójdzie do prasy, tabloidów czy nawet telewizji ze wszystkimi niepublikowanymi dotąd materiałami odnośnie do śledztwa. Nie wiem, skąd by je mogła mieć i czy mówiła szczerze, ale podziałało.

Teraz tylko się modlić, żeby podobnie mocno nie wydarła się na mnie. Nie jestem w nastroju na kłótnie. Wczoraj może byłem, ale nie dziś. Dziś potrzebuję kawy.

– Co to wszystko ma znaczyć? – na szczęście nie krzyknęła, ale nawet jej ściszony głos nie zapowiadał niczego dobrego.

– To, co napisałem. Nie odchodzę przecież – mruknąłem zgodnie z prawdą. – Dopóki nie opuszczę Seattle, będę wam dostarczać wiarygodnych informacji ze źródłami, dzięki którymi będziecie mogli zarabiać. Nie wiem skąd to oburzenie.

– W takim razie jesteś idiotą.

Tego dziś jeszcze nie słyszałem.

– To mnie miało obrazić? Bo nie do końca rozumiem.

– Jej chodzi o to...

– Możesz, proszę, do cholery nie tłumaczyć tego, co mówię? Umiem mówić.

– Spędzam z tobą ostatnio cały swój czas, wiem, że potrafisz. Drąc się na niego, szczególnie na niego, nic nie wskórasz, bo typ będzie robił z siebie idiotę, udając, że nie rozumie, o co ci chodzi.

Przejrzał mnie skubany.

Znaczy, no ja wiem, że należy im się wyjaśnienie. Ale no ja nie wiem, czy oni chcą o je znać.

W międzyczasie jak ja myślałem nad tym, co ewentualnie odpowiedzieć, Eden i Monique zaczęli się kłócić między sobą. A raczej nie kłócić, bardziej obrażać jak to ta druga osoba jest zjebana i nic nie potrafi załatwić. Świetnie się dobrali.

Spojrzałem na telefon. Dochodziła dziewiąta. Westchnąłem.

– Jak tak bardzo wam zależy... Ale nie tutaj, potrzebuje się napić kawy i coś zjeść. Poza tym wątpię, żeby Lawson był zadowolony, że dwójka dwudziestoparolatków zakłóca mu spokój na komendzie.

Spojrzeli tylko na sobie z zadowoleniem. Czyli się zgadzają, świetnie.

Wstałem, zabierając swoje rzeczy i zacząłem iść w stronę wyjścia.

– I jakbyście się mogli do mnie nie odzywać, zanim tam nie dojdziemy. Muszę pozbierać myśli, od jakichś czterdziestu godzin nie spałem. – Kiedy to mówiłem, nie widziałem ich twarzy, ale gdybym miał zgadywać, wyglądaliby na zdziwionych. Może z lekka na zaniepokojonych, bo to nie jest pierwszy taki przypadek, jak im mówię, że nie spałem od ponad dobry.

Ale przynajmniej mnie posłuchali, dojście do najbliższego miejsca, gdzie kawa miała jakiś smak, zajęło z dziesięć minut. Oczywiście też nie mogłem pójść tam, gdzie wszyscy z posterunku chodzą po kawę. Myślę, że to oczywiste dlaczego.

Zamówiłem coś najmocniejszego w największym rozmiarze z mlekiem. Jakoś na czarną kawę nie miałam ochoty. Jako że oboje nie wiedzieli, ile czasu tu spędzimy, Eden zamówił jakaś dziwną herbatę, a Monique sojowe latte. O mało się nie zaśmiałem, nie żeby było coś złego w sojowym latte, ale przy jej próbach udowodnienia tego jak bardzo jest samodzielna i dorosła i w ogóle, ubieranie się w najbardziej basic ubrania i zamawianie sojowego latte... Bardziej stereotypowo się nie da. Dodałem, że zamówiła bezkofeinową kawę? I że chyba studiuję albo studiowała prawo. Albo dziennikarstwo. Albo jedno i drugie.

Usiedliśmy przy jednym stole, który był mniej niż bardziej widoczny. Dla samego relaksującego gestu mieszania dodałem jedną saszetkę cukru i zacząłem ją mieszać.

– Fakt, może należy wam się trochę większe wyjaśnienie niż przez sms'a. Nie mówię, że nie.

– Nie wierzę ci po prostu, że ot tak rezygnujesz ze śledztwa – przerwała mi Monique.

Ale pocieszające, że gdyby faktycznie nie chcieli mi uwierzyć, mogę na nich wpłynąć. Nie lubię tego robić, ale czasami nie ma się wyjścia.

– Źle się zrozumieliśmy. Nie rezygnuję. Po prostu się poddaję. Od września właśnie niczego nowego się nie dowiedziałem, oprócz tego, jak okropnie jest przesłuchiwać rodziców zamordowanych nastolatków. Zaczyna mnie to przerastać.

Nie pokoi mnie też jak łatwo mi przychodzi kłamstwo.

– I co będziesz tam tak po prostu siedzieć? – spytał Eden.

– Jak mówiłem, nie porzucę tego. Osoba, która mnie wynajęła i tak mi nie płaci za zlecenie, więc trzyma mnie tu tylko sumienie. Nie wyjadę, bo to będzie źle wyglądać i odbije się na mojej reputacji, ale zostawiam to policji. W końcu to ich praca. A wy i tak nie szukaliście prawdy, tylko sensacji. Wciąż mogę wam dostarczać informacji, dopóki nie znajdziecie sobie lepszego tematu, z którego zrobicie myśl przewodnią kanału.

Starałem się brzmieć tak beznamiętnie, jak to tylko możliwe, żeby uwiarygodnić mój brak wiary. Może jak opowiem tę historię jeszcze parę razy, w końcu przyjdzie mi to naturalnie. Z drugiej strony, jeśli oni mi uwierzą, uwierzy każdy.

– Nie traktuj nas tak, jakbyś byli tymi złymi, okey?

Komentarz należał do Eden, Monique dziwnie ucichła. Możliwe, że analizowała to, co mówiłem, żeby znowu próbować mnie słownie atakować.

– Wyjaśniam swój punkt widzenia. I tak doceniam, że nie ukrywacie, że zarabiacie na tym... Jakkolwiek to brzmi.

– Czy ktoś wie o twoim... planie? – Nie wiem czemu, ale mam wrażenie, że podczas przerwy między słowami miało paść słowo, obrażające mój plan.

– I tak i nie. Nie zamierzam tego ogłaszać na jakąś wielką skalę. Bardziej rozsiać małą plotkę i w razie, czego potwierdzać ludziom, co jest prawdą, a co nie. – Wzruszyłem ramionami, orientując się, że dopiero teraz przestałem mieszać kawę. Wyjąłem z niej drewniane mieszadełko i upiłem trochę.... Pijałem lepsze, ale może uda mi się przetrwać ten dzień bez nieplanowego zaśnięcia. – Teraz właściwie każdy, kto o mnie słyszał, już wie, czym na prawdę się zajmuję. Sam fakt tego ogranicza mnie. Straciłem anonimowość.

Milczeli przez chwilę. Chyba nerwy z nich zeszły i cała złość. A przynajmniej na to wyglądało.

Starałem się wyglądać na przygnębionego tym faktem, co nie było takie trudne. Fakt stracenia anonimowość mnie bolał, co prawda otwierało mi to nowe drzwi i podejścia do śledztwa, ale czułem się mniej bezpieczny, wiedząc, że teraz każdy wie, kim jestem, więc Heartless na tym tle nie będzie się wyróżniał. A że jest łowcą czarownic... Nawet nie poczuję, jakby chciał mnie ogłuszyć.

Porozmawiałem jeszcze trochę z nimi. Głównie omawiając logistykę i obiecując, że będę im wysyłał jakieś informacje, żeby ich kanał mógł się rozwijać. Najważniejsze, że mi uwierzyli. A przynajmniej takie sprawiali wrażenie.

Nie wróciłem już na komendę. Widziałem za to, jak znowu Lawson czeka na zewnątrz na Myersa. Już nawet nie mam słów, żeby to komentować. Mówi się człowiekowi, że potrzebuje dowodów, żeby kogoś przesłuchiwać tak często, to też nie. Może się zakochał i to jest tylko wymówka, żeby widywać się z dyrektorem... Wyobraziłem to sobie. Chyba wolałabym o tym nie myśleć.

Wróciłem do hotelu. Na recepcji witali mnie, jakbym mieszkał tu od dawna, wręcz mieszkał na stałe, nawet spytali, czy przynieść do jedzenia i picia to, co zawsze. Wyjątkowo odmówiłem.

Po dopiciu kawy (którą wziąłem na wynos) wziąłem długi gorący prysznic, który wręcz wypalał mi skórę od polewania się prawie wrzątkiem. Nie wiedziałem, co robię. Jak to spierdolę jeszcze bardziej... O tym też wolę nie myśleć.

W najbliższych dniach planuję wrócić do tajemnych tuneli pod szkołą. Potrzebuje się do tego przygotować, nie wiem, co może tam czekać. To jedyna pewna rzecz na najbliższe dni. I może nie oszaleć. Ale to jak zawsze.

Ojciec pewnie zaśmiałby mi się w twarz, jakby widział, co robię. Wygłosiłby jakiś długi monolog, nie wiadomo o czym i właściwie po co, a później obwiniał mnie za zastaną sytuację. Że pozwoliłem doprowadzić do tylu śmieci i wciąż nic nie wiem, podążając do tego mój autorytet. Wynikałaby z tego kłótnia. Ale miałaby rację.

Niestety.

Później nie wychodziłbym do ludzi przez kilka miesięcy, mając w głowie swoją porażkę, pogłębiając swoje problemy ze snem, prawdopodobnie alkoholizm i cholera wie, co jeszcze. Przynajmniej już nie biorę narkotyków. Znaczy, nie palę vape marihuany. Jakby to coś zmieniało, ale hej przynajmniej nic nie biorę. Uwielbiam swoje życie po prostu i to jak przewidywalne wbrew pozorom jest.

Wyłączyłem wodę. W łazience unosiła się ciepła para. Nic tylko zostać w cieple i nie musieć nic robić. Przetarłem ręką lustro. Chyba nie musiałem udawać, wyglądałem na przygnębionego.

Chwilą nieuwagi i zamiast w gładkie odbicie, wpatrywałem się w stłuczone lustro. Świetnie po prostu.

A na razie będzie tylko gorzej.


***


Nie powiem, lubię depresyjnego Alessa. Lubię go pisać, przychodzi mi to z dziwną łatwością. Tym czasem uciekam świętować urodziny (7.10, jakby ktoś pytał).

Peace out i miłego dnia/wieczoru życzę!

O wampirze, wilkołaku i wiedźmieWhere stories live. Discover now