4

5 1 0
                                    

 Szerokie, płaskie stopnie, owijające się z dwóch stron wokół widowni i kończące niedaleko sceny, różniły się od wszystkich innych schodów w Szóstce przede wszystkim tym, że nie grzechotały ani nie piszczały ani nawet nie dudniły głucho przy kłapiących po kamieniu podeszwach. Wszystko przez cieniutką warstwę granatowego materiału, którymi zostały wyłożone jeszcze za czasów, gdy mieścił się tutaj urząd. Ledwie kawałek wykładziny, a tak wielka zmiana - wygłuszone kroki w połączeniu z wysokim sufitem i oślepiającym światłem padającym na scenę sprawiały, że człowiek miał wrażenie, jakby przeniósł się raptem do innego świata. Do nowiutkiej, baśniowej rzeczywistości rodem z książek, gdzie dziewczęta nie pachniały smołą ani miedzią, tylko krochmalem i przykurzonym tiulem, spocona skóra błyszczała podwójnie przez pozostałe po spektaklu drobinki brokatu, a zamiast mrożących krew w żyłach dzwonów na przerwę z głośników wygrywała senna melodia do preludium "Ostatniej nocy".
Constantine nie winiła Lavalle'a za to, że gdy tylko weszli do sali, stanął jak wryty w drzwiach i długo nie mógł oderwać wzroku od tekturowych ozdób imitujących drzewa oraz rogu obfitości ulepionego przez tancerki z gliny i pomalowanego złotą farbą, którą kiedyś dostali od koordynatorów z Kapitolu. Charakteryzacja sceniczna była może skromna, ale dobrze sprawdzała się na kamerach, gdy chciano pokazać ludzi potrafiących zrobić coś z niczego i czerpiących przyjemność z prostych rzeczy. Tak to ujęła w słowa pani Kim, a Constantine właściwie się zgadzała - naprawdę czerpała satysfakcję z czego tylko mogła, a już najwięcej z ich wspólnych spotkań i występów.
Widząc koleżanki, stadko kobiet w wieku od dwunastu do trzydziestu lat, rozciągające mięśnie i stawy pod sceną, momentalnie nabrała rumieńców. Z uśmiechem pognała na dół, zwinnie i leciutko, zeskakując ze stopni niemalże na czubkach palców.
— Usiądź sobie tutaj, Liv, kochana — powiedziała słodko, upychając przyjaciela w drugim rzędzie foteli, licząc od góry — Pani LaCosta wkrótce się pojawi, na pewno nie będzie mieć nic przeciwko, żebyś popatrzyła.
Lavalle milczał tak jak obiecał, ale jego usta pozostawały rozchylone, gdy energicznie kiwał głową. Wyglądał dość... osobliwie, odkąd zaczesała mu białe jak wapno włosy na twarz, spięła czarnymi wsuwkami, a potem rozkazała przebrać w najszerszą sukienkę aktorek, jaką znalazła na zapleczu. Dla zapewnienia odpowiednio dziewczęcego kontrastu pomalowała mu też wargi czerwoną szminką. Pani LaCosta przez chorobę miała problem z dostrzeganiem szczegółów, najczęściej skupiała się więc na wyraźnych punktach i odznaczających się różnicach. Z tego samego powodu ich kostiumy bywały jaskrawe, a światło wystarczająco intensywne, by wyciskać łzy. Wtedy spektakle stawały się piękne również dla niej - jak sama mówiła, jedyna w świecie okazja, by zobaczyć jak kolory splatają się w tańcu.
Cóż, na Liv z ósmej klasy z pewnością od razu poznaliby się kapitolińscy koordynatorzy, ale dopóki ci nie wrócą ze stolicy, nie powinni się o to martwić. Znacznie aktualniejszym problemem były pozostałe tancerki i aktorki, a jedna z nich - Mia - już właziła na stopnie, by przyjrzeć się z bliska ukrytej w cieniu dziewczynie.
— Nowa? Ile ma lat? Nie jest trochę za stara? Wiesz, że od trzech lat przyjmujemy już tylko dziewczyny poniżej piętnastki. A ona jest siwa.
— Oj, Mia, Mia. Co ty opowiadasz — Constantine zbiegła po schodach pierwsza i naparła na nią, zmuszając do zejścia z powrotem pod scenę. Konfrontacja trwała zaledwie chwilę, ułamek sekundy, jedno muśnięcie i odskok, jak w tańcu. — Liv ma po prostu bardzo jasny blond. To u niej rodzinne. Dzisiaj będzie tylko patrzeć, chce zobaczyć, czy to dla niej. No i porozmawiać z panią LaCostą, oczywiście. Czy się nadaje, czy jest jeszcze miejsce, wiesz. A teraz chodźmy zrobić rozgrzewkę, niewiele zostało czasu.
Obie były już przebrane w przylegające do ciała fioletowe kombinezony, rajstopy i pantofle wiązane na kostkach, a Constantine właśnie sięgała do włosów, by poprawić wysoko upiętego koka. Pozostałe dziewczyny nie odrywały się od treningu, stawiając najróżniejsze pozycje, od mostków po szpagaty, lecz Mia nadal była podejrzliwa. Sama należała do jednych z najstarszych przyjętych do teatru, nie umiała tańczyć zbyt dobrze, brakowało jej gracji, ale starała się jak mogła zapełniać tło, bo odkąd maszyna ucięła jej rękę poniżej łokcia, zastąpili ją w fabryce kimś młodszym i sprawniejszym i nie miała gdzie się podziać. Constantine domyślała się, że ciężko było utrzymać równowagę mając do dyspozycji jedną rękę, lecz Mia potrafiła ślicznie śpiewać i to ją uratowało. Czasami uzupełniała im linię melodyczną, tak jak teraz, gdy w udziale przypadła jej rola duszy martwej trybutki, która pieśnią zagrzewa do walki pozostałych przy życiu zawodników, równocześnie sławiąc ich odwagę.
— Constantine, jest nas dużo...
— A będzie więcej — Ucięła z uporem, opuszczając głowę i unikając jej zaciekłego wzroku.
Wiedziała jednak, że ma rację. Mimo wysokiego wskaźnika bezrobocia, dzieci rodziło się wciąż więcej niż umierało. Jeszcze trochę, a rodzice sami zaczną zgłaszać swoje maluchy do Igrzysk - pomyślała.
No, może nie. Chyba, że mieliby nadzieję, że wygrają i załatwią im majątek.
— No dobra, to niech ta Liv tu przynajmniej zejdzie i zobaczy naszą próbę od kuchni, a nie — Machnęła jedyną dłonią w stronę Lavalle'a, na co chłopiec przebrany za dziewczynę pokręcił głową i skulił ramiona.
— Jest nieśmiała — wyznała Constantine, przygryzając wargę. Czy Mia nie mogła już dać spokoju? I co to w ogóle znaczyło "od kuchni"? Przecież byli w teatrze.
— No to rzeczywiście super cecha na scenę — Mia uśmiechnęła się złośliwie, obnażając zniszczone zęby. — Ogarniasz chyba, że nie potrzeba nam dziwaków, którzy...
Wręcz przeciwnie — Zagrzmiał donośny, przepełniony optymizmem głos o wibrującej barwie. Dobiegł z góry i wszystkie dziewczęta momentalnie uniosły brody. — Potrzebujemy samych dziwaków. Wszystkie musimy być dziwne. Dziwność to nowe piękno!
Kim LaCosta, czterdziestoletnia pasjonatka sztuki i tańca, zazwyczaj pojawiała się w teatrze nagle, wyskakując zza kurtyny prosto na środek sceny lub wyjeżdżając na wrotkach z pomieszczeń garderobianych. Stanowiła żywy przykład kultury dziwaczności ze swoją małą, trójkątną twarzą okoloną ciemnym warkoczem wystarczająco grubym i długim, by mogła go sobie swobodnie owijać wokół szyi niczym parodię egzotycznego węża. Poza jedyną w swym rodzaju fryzurą jej znakiem rozpoznawczym były także duże oczy obrysowane czarną kreską, obszerne sukienki (kończące się nieco ponad kostką i fruwające przy każdym ruchu) oraz słynne, własnoręcznie zrobione rolki, z którymi wiązała się niejedna zabawna historia. Osobiście Constantine najbardziej lubiła wracać do tej usłyszanej na pierwszym spotkaniu - o tym, jak raz pani Kim została aresztowana na ulicy pod zarzutem korzystania z niedozwolonych środków transportu (mieszkańcom Szóstki - mimo bycia głównym producentem samochodów - wolno było poruszać się wyłącznie pieszo), a potem kłótnią wywalczyła sobie wolność i prawo do posiadania wrotek. Jeżeli wierzyć jej słowom, zapytała wtedy, czy jeżeli buty z małymi kółkami są "środkiem transportu", to czy kurtka z naszytymi ćwiekami to już broń? Przykład wystarczająco intrygujący, by przemówić do rozsądku Strażników.
Faktem jednak pozostawało, że wyglądała dość śmiesznie przemykając się na wrotkach po chodnikach Dystryktu. Wprawiała mieszkańców w zakłopotanie, nikt więc nie próbował iść w jej ślady. Constantine nie widziała w tej zabawie nic złego, obawiała się jedynie, czy pewnego dnia jej niedowidząca mentorka nie wpadnie pod pociąg - przed tym nie mogła wszak uchronić jej nawet drewniana laska, którą zwykła upewniać się co do stanu drogi.
— Dzień dobry, pani LaCosta — zagrzmiały chórem dziewczęta za plecami Constantine i Mii, na co dwie dziewczyny prędko zareagowały identycznym powitaniem.
Constantine odczuła przy tym chłodny pot na karku i wewnętrznej stronie dłoni; ze wszystkich możliwych spotkań akurat dziś pani Kim weszła do teatru od strony głównych drzwi a nie sceny. Teraz mogła już tylko żywić nadzieję, że Lavalle zdoła zachować zimną krew - szczęśliwie, wszystko na to wskazywało, bo gdy znów uniosła wzrok, chłopiec stanął bokiem do wpatrzonych w niego tancerek, dzięki czemu biała twarz o rozmytych rysach lepiej wtapiała się w cień nieoświetlonej części widowni.
— Witajcie, moje cudowne, cudowne dziewczęta — zagruchotała Kim, ostrożnie stawiając kroki na stopniach. Brązowe oczy zmętnione przez kataraktę wędrowały po całej sali, aż wreszcie zatrzymały się na nowej sylwetce, schowanej głęboko w połowie rzędu. — Podejdź bliżej, skarbeńku, nie bój się mnie. Muszę cię zobaczyć. Chcesz tańczyć? Śpiewać? Może piszesz wiersze?
Mimo odległości, Constantine dzięki sile wyobraźni wyraźnie zobaczyła jak w czerwonych oczach Lavalle'a narasta niepewność, jak niezręcznie zaciska pięści i chowa je za plecami, a następnie nabiera wystarczająco wiele odwagi, by spełnić prośbę starszej kobiety i rzucić się prosto w jej ochoczo wyciągnięte ramiona. Kim z bliska musiała wyglądać trochę przerażająco, przynajmniej przy pierwszym spotkaniu, wiedziała o tym. Co jednak naprawdę doprowadzało do drżenia kolan, to świadomość, jak bliski upadku był ich spontanicznie obmyślony plan. Słysząc szepty koleżanek ("Słyszałaś kiedyś o Liv?" "W której jest klasie?" "Może skończyła szkołę?" "Zapamiętałabym dziewczynę z takimi włosami") i mając przed oczami rozbujaną na piętach mentorkę, Constantine doszła w końcu do wniosku, że to wszystko od samego początku było dziecinne i głupie.
Zacisnęła zęby i zatrzepotała długimi rzęsami, nieudolnie starając się powstrzymać łzy.
Och, nie obawiała się kary - w przeciwieństwie do surowych instruktorów tańca, pani LaCosta nie lubowała się w złośliwościach nawet za poważne przewiny. W sercu ściskał ją jednak ból z powodu zawodu, jaki bez wątpienia sprawiła nie tylko mentorce, ale i swojemu przyjacielowi. Za tę złudną nadzieję, którą naiwnie mu ofiarowała, chociaż w pewnym momencie sam przecież doszedł do wniosku, że ten pomysł jest dziwny.
Ekstraordynaryjnie dziwny.
Już opuszczała głowę, już miała zamiar się poddać i przejąć winę za oszustwo na siebie, gdy...
— Coś nienajlepszą ma figurę ta Liv. Nie wiem jak z bliska, ale stąd to trochę bardziej przypomina robola niż tancerkę — wymamrotała złośliwie Mia i część dziewcząt miała tupet, żeby zachichotać.
Constantine zacisnęła pięści tak mocno, że długie paznokcie wbiły jej się boleśnie w skórę. Sekundę później wbiegała już zwinnym susem na schody, by dołączyć do pani Kim i złapać ją opuszkami palców za żylastą dłoń.
— Proszę pani, ja pani pomogę. Liv... nie słyszy. Rozmawia migowo, ja ją będę tłumaczyć — Lavalle zamrugał i głośno przełknął ślinę. Z bliska zauważyła jak bardzo spocił się z emocji; pewnie trudno było mu uwierzyć, że naprawdę stoi przed założycielką teatru w sukience i makijażu. — Właściwie to Liv chciała dzisiaj tylko popatrzeć na naszą próbę. Żeby zobaczyć, czy dałaby sobie radę. Myślała o tańcu — Constantine odniosła wrażenie, że pod sceną zawrzało jak przed Dożynkami.
Kim zwróciła na nią półprzytomne spojrzenie i uniosła wargi w charakterystycznym uśmiechu zdającym się ukazywać zbyt wiele zębów.
— Świetnie! Znakomicie! — Constantine nienawidziła dotyku, a jednak nie wzdrygnęła się, gdy dłonie pani LaCosty odnalazły drogę do jej ramion, szyi i policzków. Była przyzwyczajona do tego, że ich nauczycielka preferuje kontakt fizyczny i własnymi rękoma sprawdza napięcie ich mięśni, pozycję rąk, czy stóp względem podłogi. — Ale Constantine, powiedz mi: czy Liv umie tańczyć bez muzyki?
Lavalle nie zdążył pohamować westchnienia. Nie mogła się mu dziwić; sama odniosła wrażenie, jakby ktoś nagle zerwał wykładzinę ze schodów i gwałtownie za nią pociągnął. Nie słyszy. Taniec. Muzyka. Och, rany, co ona najlepszego narobiła? Po co ona w to brnęła? Kątem oka zobaczyła, jak przyjaciel unosi dłoń do ust i z rezygnacją zaczyna ścierać z nich szminkę.
Obydwoje wzdrygnęli się, gdy napiętą ciszę raz jeszcze przerwał głośny śmiech pani Kim.
— Żartuję, żartuję. Ja jestem prawie ślepa i mam czelność wam mówić, jak macie się ruszać. Ha-ha — Constantine uśmiechnęła się niezręcznie, gdy nauczycielka poklepała ją po barku i zabrała dłoń. — Zobaczymy, co z tego wyjdzie. Nasz teatr jest otwarty na każdą dziewczynkę. Spróbować zawsze warto, jeżeli się nie uda, to przecież nie wyrzucimy Liv na ulicę, jakieś zajęcie się znajdzie... — Zestresowana czekała aż Kim przestanie obmacywać Lavalle'a; chłopiec spoglądał ze strachem w dół, jakby liczył na to, że wyrośnie mu tymczasowy biust, ale dłonie kobiety i tak w te miejsca nie zawędrowały. Nigdy tego nie robiły, zawsze oceniała wyłącznie mięśnie ramion, pleców, nóg, czasami talię. — Hmm... — Constantine otarła ukradkiem pot z brwi, gdy Kim zmrużyła powieki i wymamrotała coś sama do siebie. — Wydaje się w porządku, ale jesteś bardzo biała, kochanie. Bielutka jak śnieg.
Constantine zaimitowała przypadkowe gesty, licząc na to, że żadna z artystek teatru nie znała języka migowego albo przynajmniej nie mogła z tej odległości niczego dobrze zrozumieć. Lavalle z krzywym uśmiechem spróbował tego samego.
— Liv jest albinoską po mamie — wyznała wreszcie cicho, na co chłopiec natychmiast uciekł wzrokiem w odległym kierunku. Kłamstwo z domieszką prawdy było jednak lepsze od zupełnego kłamstwa. — To dlatego jest taka biała.
Głosy pozostałych dziewcząt stawały się coraz głośniejsze. Najwięcej do powiedzenia miały oczywiście Mia i Heather.
— Nie kojarzę dziewczyny albinoski. Tylko chłopaka, ale z młodszych klas, nie pamiętam jak miał na imię.
— No właśnie. Wydawało mi się, że nie mamy więcej takich...
— Ja kojarzę — Wcięła się pogodnie pani Kim, na co Lavalle drgnął zszokowany. — I wydaje mi się, że nawet znałam twoją mamę, Liv. Czy ona nie nazywała się Inger? — Chłopiec już otwierał usta, na szczęście Constantine zdołała pomachać mu groźnie palcami przed twarzą i zaimotować przekazanie wiadomości.
Czuła się przy tym skrajnie nieprzyjemnie, ponieważ mama Lavalle'a naprawdę miała na imię Inger i Constantine nie była pewna, czy pani Kim już ich przejrzała i teraz z nich żartuje, czy może jedynie źle zapamiętała płeć jej dziecka.
— Liv mówi, że tak. Jej mama miała na imię Inger.
Kim kiwnęła brodą, poprawiła szal z warkocza i łagodnym ruchem pokierowała Constantine w dół, w stronę stłoczonych w oczekiwaniu baletnic.
— To doskonale. Pora rozpoczynać próbę, niech Liv się napatrzy. Możesz jej potem powiedzieć, że... — Urwała i zsunęła się gładko z ostatniego stopnia.
Constantine obróciła się na pięcie i spojrzała na najwyższe rzędy, gdzie Lavalle usiadł już w cieniu i z lekko pochyloną głową przyglądał się kurtynom.
— Że...?
Nauczycielka klasnęła trzy razy w dłonie, sygnalizując dziewczętom, że najwyższy czas wejść na scenę.
— Że jej mama potrafiła naprawdę pięknie tańczyć.

Kukiełki Kapitolu [D6]Where stories live. Discover now