8

7 1 0
                                    

Powtarzali to wciąż i wciąż. Zawsze, gdy Constantine wiedziała, że teatr będzie pusty, zabierała Lavalle'a ze sobą, aby doświadczyć raz jeszcze euforii płynącej ze wspólnego tańca. Czuła się inaczej niż w rzadkich epizodach kontaktu z dziewczętami odgrywającymi zmarłe dusze - nie tylko dlatego, że mając pełną swobodę dobierali sobie z Lavalle'm choreografię zupełnie pod siebie, czerpiąc co prawda z oryginalnych kroków Dwójki, ale dodając do nich własne, fantastyczne udziwnienia. W grę wchodziła również bliskość, której nie czuła do nikogo w zespole baletnic. Od dziecka miała problem z zawieraniem trwałych znajomości; nie dlatego, że naprawdę lubiła samotność, ale nie potrafiła zachowywać się w sposób, jakiego oczekiwano by po przyjaciółkach. Była skryta, miewała napady irracjonalnej złości lub smutku, a jeżeli czegoś nie rozumiała, wycofywała się lub próbowała konfrontować własną niewiedzę.
Nikt jej za to nigdy nie poklepał po ramieniu - najwyraźniej niektóre sprawy powinny być dla niej oczywiste, a okazując inaczej ściągała na siebie niepotrzebną uwagę.
Dotąd jedynie Lavalle okazał się wystarczająco cierpliwy, by sobie z nią radzić. Nie przeszkadzał mu ani trudny charakter ani awersja do głębokich rozmów ani nawet fakt, że Constantine bywała obojętna. A przynajmniej tak nazwała to kiedyś Heather, gdy w rzeczywistości ona po prostu nie czuła potrzeby spotykać się codziennie i codziennie pytać innych ludzi o samopoczucie. Nie zamierzała niczego robić na siłę.
Z Lavalle'm było inaczej, swobodniej. Nie stawiał jej wygórowanych wymagań, ale też nie opuszczał, kiedy chciała posiedzieć obok kogoś w milczeniu. Wiedziała już wcześniej, że najlepiej wychodzi się z nim na spacer, najlepiej siada w ławce i na stołówce, nie spodziewała się jednak, że równie mocno zatęskni za nim podczas prawdziwych prób, z których musiał uciekać. Brakowało jej chłodnych dłoni, gładkich jak satyna, za które mogłaby się złapać, kiedy zbyt mocno rozkręciła się w piruecie. Brakowało solidnych ramion, łagodnie odpychających ją do przodu w kontrolowanym upadku. Tęskniła nawet za widokiem czerwonych oczu, w jaskrawym świetle lamp zdających się różowymi i za minutami śmiechu na schodkach przed sceną, gdy potrzebowali odetchnąć i napić się wody.
Tancerzem Lavalle był jako takim, niezbyt utalentowanym, ale również nie tragicznym. Miał masę entuzjazmu, dużo odwagi do próbowania trudnych figur po raz pierwszy oraz zaskakująco giętkie ciało. Każdego dnia, kiedy udało jej się wyprosić klucz u pani Kim, podpytywała go o próby i o mamę. Niestety, nie chciał zdradzić, czy ćwiczył balet ani skąd znała tę sztukę świętej pamięci Inger. Jedno było pewne - uczył się szybko, każdego dnia dodając coś nowego do ich wspólnej choreografii.
Obydwoje zdawali sobie sprawę z ryzyka, odpowiedzialność traciła jednak na znaczeniu, kiedy spotykali się na starym mieście i wymieniali porozumiewawcze spojrzenia na moment przed ostrożnym wejściem do teatru. Ani w szkole ani w domu Constantine nie mówiła na głos o tym, co robią, pilnowała także, aby nikt nie zobaczył ich razem przed drzwiami budynku. Robiła to przede wszystkim z troski oraz sympatii - jej groziła co najwyżej nagana i spadek prestiżu, pani Kim nie miała bowiem w zwyczaju wyrzucania tancerek na bruk, Lavalle jednak ryzykował aresztem. Nie chodziło wyłącznie o nielegalne przebywanie na terenie teatru, czy - jakby to nazwała ich nauczycielka techniki - "zbrodnie przeciw przyzwoitości". Żeby zyskać kilka godzin na wspólną próbę musiał podtrzymywać kłamstwo o przeciągającej się chorobie, a składanie fałszywego zeznania przed opiekunem praktyk z pewnością było karalne. Nieobecności odbierały mu też szansę na lżejszą i lepiej płatną pracę, o tym jednak celowo nie rozmawiali.
Tak jakby oddawanie się ulotnemu marzeniu było ważniejsze od przyszłości.
Być może było. Jeżeli Constantine zapamiętała coś z męczących wywodów matki, to było to zdanie, że przyszłość nigdy nie jest pewna. Minęło już pół roku od ostatnich dożynek, co za tym idzie zostało tylko pół roku do następnych. Na myślenie o Igrzyskach nie mogła sobie jednak pozwalać, jeżeli chciała uniknąć nagłych ataków paniki.
— O czym tak hardo myślisz, Connie?
Drgnęła i obejrzała się do tyłu na siedzącego za jej plecami chłopca. Ton pytania był lekki, prawie szczęśliwy, a na różowej ze zmęczenia twarzy widniał wyraz rzadkiego spokoju - nie przypominała sobie, by kiedykolwiek dotąd miała okazję ujrzeć Lavalle'a tak zrelaksowanego i zadowolonego z życia, co było wymowne, jeżeli wziąć pod uwagę jak wiele łamali właśnie przepisów. Westchnęła bezgłośnie i podrapała się pod lokami. Na oficjalnych próbach musiała je związywać, ale kiedy tańczyła tylko z nim, mogła to robić jak chce; swobodnie, dziko, brudno. Akceptując potknięcia, pomyłki i niedokładnie zapięty tiul.
— Myślę o tym, że to ostatnie dni jak tak razem tańczymy — przyznała zgodnie z prawdą, nie zwracając uwagi na to, że ewidentnie zepsuła Lavalle'owi humor. — Sam rozumiesz. Od poniedziałku wracają instruktorzy, a oni na pewno nie pozwolą pani LaCoście wręczać mi klucza do sali. Wszystko wróci do normy. I do nudy — Oparła policzek na dygoczącym kolanie. — Wtedy zostanie już tylko tydzień do występu. Stresuję się, że mi nie wyjdzie.
Lavalle milczał przez chwilę, a potem wydał z siebie niezręczny dźwięk, trochę śmiech, trochę sapnięcie.
— No wiesz, rozumiem, jeżeli chcesz poćwiczyć sama. Do występu. Nie chcę ci przeszkadzać. Wierzę, że dasz sobie radę, jesteś naprawdę super tancerką. A jeżeli potrzebujesz spróbować sama, to ja mogę tylko patrzeć albo w ogóle wyjść...
Plątał się w słowach, nie mogła tego słuchać, więc mu przerwała.
— Nadal chcesz ze mną tańczyć? — Wiedziała, że zadaje to pytanie codziennie, nie mogła jednak powstrzymać się od szukania potwierdzenia; tak jakby mógł nagle zmienić zdanie, uznać, że Constantine go do tego przymusza albo udawać entuzjazm, by nie sprawić jej przykrości.
Odpowiedź jak zwykle jednak padła szybko i bez cienia zawahania.
— Tak, chcę! Bardzo! — Lavalle wstydliwie zagarnął białe włosy na czoło. — Uwielbiam tańczyć, zawsze chciałem tego spróbować. Wiem, że to nie jest męskie — dodał zdławionym głosem. — I że by mi na to dorośli w życiu nie pozwolili. Ale że mogę tańczyć chociaż z tobą na pustej sali, to mi wystarczy. — Constantine skinęła głową. Te słowa również padały codziennie. Nie spodziewała się jednak nadejścia nowego zdania. — Nawet mój ojciec nie wie, że tu jestem. Gdyby wiedział... — urwał.
Constantine obejrzała się na chłopca. Siedział na wyższym schodku z opuszczoną głową i złożonymi rękami, które mocno zaciskał, jakby chciał sam sobie wybić palce. Dłoń drżała jej, gdy ją wyciągała, odważyła się jednak lekko tknąć w kolano i pocieszająco przesunąć kostkami po nodze.
— Hmm? — mruknęła, nie znajdując żadnych słów, których mogłaby użyć bez poczucia winy.
Lavalle głośno wciągnął powietrze i pokręcił głową. Potem zerwał się na nogi, odwrócił, wyskoczył na scenę i przyklęknął na niej, żeby rozciągnąć mięśnie. Zwróciła uwagę na to, że zrobił to tak, by nie mogła zobaczyć już jego twarzy.
— Nic wielkiego. Po prostu by mnie zbił. Ale to chyba jak każdy ojciec, nie? Nikt nie chce, żeby jego dziecko było, no wiesz. Bezużyteczne.
Constantine przygryzła wargę i pomyślała o własnych rodzicach: o surowej matce, która jednak zawsze zwracała Brunie uwagę, gdy posuwała się za daleko ze złośliwościami i o ojcu, zwykle nieobecnym, niezadowolonym z jej profesji, racja, ale też... łagodnym? Czy to było dobre słowo dla człowieka, który nie tylko nigdy nie podniósł na nią ręki, ale i nigdy nie przytulił, nie pochwalił?
— Rozumiem — wydukała, tak naprawdę nie rozumiejąc, ale chcąc podnieść Lavalle'a na duchu.
Prawdopodobnie nie dał się nabrać, ale gdy moment później wrócili do tańca, znów pogodnie się uśmiechał, tylko oczy miał bardziej zaczerwienione niż wcześniej. Może przypadkiem je zatarł albo był już wyczerpany treningiem. Inne wytłumaczenia brzmiałyby pewnie bardziej prawdopodobnie, ale też trudniej do przełknięcia.
Nie marnowali czasu, do prawdziwej próby zostało zaledwie półtorej godziny, chcieli jeszcze przynajmniej raz wspólnie przećwiczyć całą choreografię. Constantine włączyła muzykę na odtwarzaczu - przedstawienie się rozpoczęło. Melodia, odbijająca się echem od pustych siedzeń, momentalnie dodała jej sił. Zapomniała o wszystkim złym, skupiła się wyłącznie na tym, by odpowiednio wygiąć stopę, płynnie przejść od figury do figury i zachować kontrolę nad twarzą. Mimika również była ważnym elementem baletu, trzeba było pamiętać, kiedy zachować kamienną powagę, a kiedy pozwolić sobie na niemy krzyk, szloch, skrzywienie ust. Kapitolińczcy sceptycznie podchodzili do okazywania emocji w ten sposób, to pani Kim zdołała ich przekonać, że nie każda baletnica musi cały spektakl martwo spoglądać w przestrzeń. Nie były przecież ani łabędziami na stawie ani kukłami w salach treningowych, ale uosobieniem martwych dzieci.
Jeżeli widzowie nie popłaczą się ze wzruszenia, to znaczy, że nie odnieśli sukcesu. Powinni smarkać w jedwabne chusteczki i opierać się sobie nawzajem na ramionach prawie tak rzewnie jak rodzice trybutów na Torunee Zwycięzców. Na jednej z prób pani Kim wyrwało się z ust zdanie, które kazała im natychmiast zapomnieć - Constantine potrafiłaby więc powtórzyć je słowo w słowo.
Kiedy podniesiecie się z ukłonów i zapłoną wszystkie światła, widownia ma wyglądać tak, jakby to były ich pierwsze dożynki.
Constantine zadrżała i zachwiała się w piruecie, Lavalle jednak był tuż obok, żeby ją podeprzeć. Zwykle kończyło się to sekundą kontaktu, szybkim odskokiem i powrotem do harmonii, tym razem jednak nie znalazła dość sił w łydkach, by móc odepchnąć się stopami. Zawisła bezładnie na jego łokciach, a on podtrzymywał ją przez chwilę, a potem powoli opuścił na podłogę.
Nagle ich twarze zdawały się być tak blisko. Miała wrażenie, że słyszy w uszach własne tętno, że skóra mrowi ją, jakby przypadkiem dotknęła poręczy naelektryzowaną ręką. Bała się nieco, ale nie odepchnęła go, przez dłuższy moment on patrzył jej w oczy, a ona mu na usta.
Gdy się pochylił, rozproszyło ich dobiegające z widowni głośne klaskanie.
W ułamku sekundy poderwali się z parkietu. Constantine prawie osłabła z powodu tych wszystkich myśli, nieskładnie formowanych przeprosin, które pojawiły się w jej głowie i już już wypełzały na usta. Lavalle podtrzymał ją, gdy niemal runęła na schody. Dopiero po kilku sekundach zrozumiała, że osobą, która przyłapała ich na gorącym uczynku, był nikt inny ale sama Kim LaCosta. Ekscentryczna kobieta pojawiła się znikąd, prawdopodobnie jak zwykle bezdźwięcznie wychodząc z garderoby, a teraz z przerażającym uśmiechem zajmowała miejsce w środkowym rzędzie. Muzyka zadudniła o ściany po raz ostatni, wysokimi nutami wieńcząc przedśmiertne podrywy Dwójki. W następującej potem ciszy słychać było wyłącznie ich chybotliwe oddechy oraz westchnięcia podekscytowanej instruktorki.
— Tak, tak, tak! Tego mi właśnie brakowało! Doskonale! Nie musieliście przestawać! — Krzyknęła kobieta i zamiast obejść fotele, zdecydowała się zejść na dół ponad siedzeniami, wysoko zadzierając długą spódnicę. — Zatańczcie to jeszcze raz, ale do końca!
Constantine czuła, że cała twarz pali ją ze wstydu. Co mieli niby doprowadzić do końca? Taniec, przerwany przez jej upokarzające potknięcie, czy może...? Zaczęła drżeć, Lavalle wyczuł to i natychmiast ją puścił.
— Bardzo panią przepraszam. My... ja... — zaplątała się; skonfundował ją wyraz rozrzewnienia, uwidaczniający się na twarzy Kim w miarę jak zbliżała się do jasno oświetlonej sceny.
— Za nic nie przepraszaj, dziecko. Jesteśmy w godzinach wolnych teatru. Nie zakazałam ci nikogo przyprowadzać — ucięła Kim prawie oschle, przystając pod samymi schodami. Jej wyłupiaste, brązowe oczy zdawały się błyszczeć od łez.
— Naprawdę? — wydukała Constantine. — Ale ja jestem z chłopcem — dodała jak największą oczywistość, nie zauważając, że stojący przy niej Lavalle rozpaczliwie macha dłonią, a potem sztywnieje i z winą pochyla głowę.
Pani Kim mrugnęła, zatrzepotała pajęczymi rzęsami, a potem wychyliła się do przodu na czubkach palców. Constantine nie miała pewności, czy chciała im coś powiedzieć, czy może po prostu usilnie próbowała dojrzeć więcej w swoim świecie składającym się z plam i cieni. Instynkt podpowiadał, aby się uchylić, przejść w okolice kurtyny, gdzie światło nie było tak intensywne - wtedy starsza kobieta może nie byłaby w stanie rozpoznać Lavalle'a. Współczucie jednak nie pozwalało na tak perfidny ruch. Okłamała panią LaCostę raz i wciąż tego nie odżyła, nie zamierzała próbować znowu.
— Tak. Tak, wiem — powiedziała wreszcie instruktorka, szarpiąc za szorstki warkocz, którym zaplątała się w pasie i przerzucając go niedbale przez ramię. — Widzę przecież — Uśmiechnęła się dziwnie. — Nie zmienia to faktu, że wyglądaliście razem pięknie, jak światło i mrok. Ta dynamika, ten kontrast, ta swoboda i wdzięk! — Uniosła żylaste dłonie i raz jeszcze mocno zaklaskała. — Zróbcie to jeszcze raz, razem ze sceną śmierci. Była fe-no-me-nal-na! Alan nie złapał Dwójki w ten sposób, nie próbował jej ratować, nie przeprowadził przez te drzwi... — mamrotała nieskładnie, a Constantine szeroko otworzyła oczy. Jakie drzwi? — Ale złapanie w ramiona to najlepszy symbol cierpienia, żalu i ofiary! Zróbcie to, zróbcie! Nawet mnie nie obchodzi jak stawialiście kroki. Byle szybko, musisz przed próbą odejść, chłopcze. Nie możemy mieć chłopców na występie.
Lavalle westchnął drżąco i skinął głową. Gdy się na niego obejrzała, miała wrażenie, że czuje w powietrzu uchodzący z niego entuzjazm, który musiał narosnąć podczas entuzjastycznej przemowy pani Kim. Rozumiała go. Przez moment, bardzo krótki, sama myślała, że może... Ale to przecież nie byłoby możliwe.
Kiedy nauczycielka pognała do magnetofonu, by zrestartować muzykę, oni zajęli swoje startowe miejsca. Ostatnim, co usłyszała Constantine, zanim brzmienie nieistniejącej orkiestry odcięło ich od świata, było szeptem zadane pytanie.
— Od kiedy ja tańczę Alana?
Sama chciałaby wiedzieć. Tej roli w sztuce miało przecież nie być.

Kukiełki Kapitolu [D6]Where stories live. Discover now