5

6 1 0
                                    

Gdyby ktoś zapytał Tanię, co ceni najbardziej w babci Constantine, odpowiedzią nie byłoby ani pieczenie pysznych deserów (choć jej wiśniowe ciasto z budyniem nie miało sobie równych) ani wielka łagodność, która niejednokrotnie ratowała im skórę przed rozwścieczonym tatą ani nawet wyjątkowe jak na sędziwy wiek poczucie stylu. Zarówno Tania jak i Mike najbardziej na świecie uwielbiali słuchać opowiadanych przez babcię historii. Od najmłodszych lat, kiedy to wybierali dla niej książeczki z bajkami, a ona ucinała je w połowie i zaczynała snuć własne wersje zakończeń, aż po dzień dzisiejszy, gdy zdecydowała się nareszcie odkryć przed nimi przeszłe tajemnice. Constantine miała dar głoszenia z pasją, z dziesiątkami barwnych szczegółów, wystarczająco żywo, by Tania - siedząca przecież na zakurzonym tapczanie i wdychająca woń stęchlizny i pleśni - poczuła się, jakby stała tam razem z nastoletnimi baletnicami w dusznym teatrze, zaledwie o krok od kobiety, którą wyobrażała sobie jako cholernie wysoką i wiotką dziwaczkę z warkoczem do ziemi.
Słuchając historii o konspiracji z wykorzystaniem przyrządów do makijażu i ubrań aktorek, wydawali z siebie różne dźwięki, od chichotów po westchnienia. Tania siedziała już na skraju tapczanu, w napięciu oczekując puenty, a przy okazji odsuwając daleko od Mike'a, żeby czasem nie przyłożyć mu w nos za głupie komentarze ("Ja bym nigdy czegoś takiego nie zrobił", "Nigdy bym się nie dał wsadzić w kieckę").
— I co było dalej? Zobaczył jakiś występ? Nikt go nie rozpoznał? — zapytała nieco natarczywie, gdy babcia znów urwała opowieść w pół zdania.
Choć używała pięknych słów, malując nimi jeszcze piękniejsze obrazy w ich głowach, babcia miała również sporo trudnych do znoszenia dziwactw. Jednym z nich było spontaniczne pogrążanie się w zastanowieniu na tyle długo, że stawało się to niekomfortowe dla słuchających. Dla podkreślenia prośby, Tania wyciągnęła ciemną dłoń i pomachała babci przed oczami. Inaczej ciężko byłoby złapać jej uwagę, bardzo rzadko bowiem zdarzało się, żeby Constantine spojrzała komukolwiek w twarz - kiedy mówiła, robiła to ze wzrokiem wbitym w podłogę, w sufit albo po prostu przed siebie.
— Och, ojej. Przepraszam, już mówię. Próbowałam sobie przypomnieć... — Babcia uniosła pomarszczoną rękę i zaczęła wygryzać bordowy lakier z pomalowanego paznokcia. — Próbowałam sobie przypomnieć, co myśmy wtedy tańczyli. To chyba była "Ostatnia noc". Ostatnia noc na arenie, w pełnej nazwie. Mieliśmy w ten sposób uczcić niedawnego zwycięskiego trybuta, który, tak się składa, był z naszego Dystryktu. Miał na imię... Alan. Ale nie mieliśmy na tej próbie męskiego tancerza. W ogóle go nie mieliśmy, historia miała być opowiedziana z perspektywy dziewczyny z Dwójki, którą tej ostatniej nocy zabił. To była główna rola, a reszta dziewcząt odgrywała dusze zmarłych, które najpierw skandowały chwałę i cześć Alana, a potem zabrały Dwójkę ze sobą na "wieczny taniec". Balet dusz. Bez obecności zwycięzcy. Zabawne, bo w rzeczywistości został tylko on, a myśmy zagrali tych, co nie istnieli poza sceną — wciąż mówiąc, zaczęła przetrząsać drewniane pudełko, które wcześniej położyła sobie na kolanach.
W środku migały fragmenty przerdzewiałej biżuterii, czarno-białe zdjęcia, kolorowe koraliki, ogromne pióra i okrągłe ordery wyglądające na medale.
W czasie, gdy Tania próbowała sobie wyobrazić oświetloną scenę i dziesiątki dziewczyn w tiulach i zwiewnych kokardach grające zmarłe dusze, Mike siedział z twarzą schowaną między nogami. Gdy uniósł głowę, zauważyła, że jego brązowe oczy błyszczą, co niezmiernie ją zdziwiło. Z nich dwóch to chyba ona zwykła być tą bardziej wrażliwą.
— Kto zagrał główną rolę? — zapytała, przyciągając protestującego Mike'a bliżej i wtulając się w jego ramię. Udawała, że to ona szuka pocieszenia, bo inaczej by nie pozwolił - była w końcu młodsza.
— No ja — wyznała Constantine, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. — Ja, dzieciaki — Zerknęła na nich ukradkiem; ich woskowe miny musiały ją rozbawić, choć ciężko było spodziewać się innej reakcji, gdy jeszcze rano nie mieli pojęcia o tym, że ich babcia kiedykolwiek tańczyła. — To była moja pierwsza i ostatnia główna rola. Pani LaCosta uznała, że nadaję się najlepiej nie tylko dlatego, że najlepiej odpowiadałam tę trybutkę wyglądem - Dwójka, biedna dziewczyna, której imienia ani ja ani nikt kogo znam nie może sobie już przypomnieć, też była czarnoskóra - ale i przez to, że, jak uznała, najlepiej ze wszystkich oddaję nastrój niechybnej śmierci — Pokiwała głową i wyciągnęła z pudełka plik zdjęć spiętych gumką recepturką.
Tania przełknęła ślinę, mocniej przytulając się do brata, tym razem w prawdziwej potrzebie.
— Em, okej? To nie brzmi zbyt zachęcająco — wyznała cienkim głosem, nie mając ochoty pozbawiać babci lekkiego uśmiechu, który pojawił się na jej pełnych ustach po raz pierwszy od dłuższego momentu.
— Titania, słońce... — Constantine westchnęła. — Nie miej złych pomysłów. Historia stojąca za tą sztuką była potworna, owszem. Tak samo jak fakt, że dostaliśmy od instruktorów nakaz jej przygotowania na przyjazd zwycięzcy podczas Tournee. Ale balet nie jest ani zły ani dobry. Nasza scena i my... można powiedzieć, że byliśmy niewinni. Nie walczyliśmy ze sobą, nie używaliśmy sztucznej krwi ani niczego w tym guście. To miało być artystyczne ujęcie nieartystycznej treści i tak zrobiliśmy. Posłaliśmy w świat rzeczywistość symboli i emocji, niczego więcej — Znalazła odpowiednie zdjęcie i położyła je obok dłoni Tanii. — Pani Kim nie miała na myśli niczego ponurego. Jedynie to, że potrafię zatańczyć dramatycznie. W dysharmonii. Zaciekle i żałośnie za jednym zamachem.
Czując w gardle narastający ścisk, Tania schwyciła fotografię i położyła ją sobie na prawym kolanie, by mogli ją obejrzeć razem z Mike'iem. Nie wiedziała, czego się spodziewać po tym przytłaczającym opisie, ale sceneria zdjęcia okazała się zwyczajna. Zobaczyli swoją młodszą babcię, ubraną w ciemny kombinezon o niemożliwej do odgadnięcia barwie, związany w pasie kawałkiem oklapłego, smutnego materiału, który sięgał jej niemalże do łydek, a w tańcu pewnie powiewał. To musiał być pasujący do tematu sztuki zamiennik tiulu. Tania raz jeszcze poczuła, że z zazdrości płoną jej policzki - Constantine miała najpiękniejsze, najbardziej sprężyste loki jakie kiedykolwiek widziała. I to jeszcze w czasach, gdy dostęp do szamponów i specjalistycznych odżywek był bardzo ograniczony!
— Kto to? Nie wygląda jak Lavalle. Nie jest albinosem — powiedział Mike, nieco już spokojniejszy, na co wskazywały jego natarczywe próby zrzucenia siostry, która uwiesiła mu się na łokciu.
Obok babci na zdjęciu stał nieco od niej wyższy mężczyzna, którego włosy były bez wątpienia ciemne, ramiona opadłe, a uśmiech sztuczny.
— To był właśnie Alan, zwycięzca Igrzysk. Czterdziestych czwartych? Albo Czterdziestych trzecich. Nie dostałyśmy za ten występ żadnych pieniędzy tylko parę lepszej jakości racji z żywnością no i możliwość zrobienia sobie tego zdjęcia — sięgnęła po fotografię i schowała ją z powrotem.
— Coś wam te zdjęcia dały? — zapytała Tania z przekąsem, urażona wizją świata, w którym za ciężką i wymagającą talentu pracę nie otrzymuje się stosownej zapłaty.
— Absolutnie nic — stwierdziła babcia pogodnie, sięgając po kolejną fotografię, którą dotąd trzymała zakrytą pod palcami. — A przynajmniej wtedy. Teraz to interesująca pamiątka. I ślad historii. Historii nieopowiedzianej — Spojrzała na nich wymownie, na co Mike niezręcznie odchrząknął. — Nie martwcie się. Lavalle'a też tutaj gdzieś mam. Wszystkie te zdjęcia były robione jednego dnia.
Tania drgnęła, przypominając sobie, o czym rozmawiały, zanim rozproszyły je wspomnienia występu.
— No dobra, ale nie skończyłaś. To jak w końcu było z tą Liv? Ktoś się zorientował? Daliście radę to powtórzyć? — Uniosła umięśnione nogi i zwinęła je pod sobą, by usiąść po turecku. Niedawno zauważyła pod stolikiem kolejnego szczura i nie chciała, żeby przypadkiem wyskoczył jej na stopę.
Babcia pokiwała głową z rozmarzoną miną, miętosząc w palcach steraną fotografię. Tania już zbierała się, żeby sięgnąć po nią, może nawet wyśliznąć ją niepostrzeżenie ze starczej dłoni (nie należała do najbardziej cierpliwych), lecz Constantine, jakby przewidując te zamiary, żwawo zerwała się na nogi, a potem na krótką chwilę podparła na stojącym przy tapczanie stoliczku, by odzyskać równowagę. Na zakurzonym blacie został ślad po odbitej dłoni, gdy wreszcie, ze zdjęciem wciąż bezpiecznie ściśniętym w garści, ruszyła w stronę drzwi. Zanim zdążyliby pójść za nią, zatrzasnęła je za sobą i zostawiła ich w niepewnym, wypełnionym bzyczeniem much milczeniu.
— Powiedziałam coś nie tak? — wymamrotała w końcu Tania sama do siebie.
Mike wzruszył ramieniem.
— Bo ja wiem. Dotąd pytania ją raczej cieszyły — Ukradkiem otarł oczy z pozostałości wilgoci. — Może zaraz wróci. Na pewno wróci, nie zostawiłaby nas. A ty jak myślisz: udało im się wreszcie? Bo jak dla mnie to historia grubymi nićmi szyta. Coś mi się to kupy nie trzyma, żeby nikt, nawet w ciemności, nie odróżnił faceta od baby. Jakby... no sama powiedz.
Tania zmrużyła oczy i skrzyżowała ramiona na piersi.
— Powiem. Patrząc na ciebie w pełnym świetle dnia mam problem, żeby rozróżnić faceta od durnia, więc wszystko jest możliwe.
Mike sapnął z udawanym oburzeniem i spróbował uszczypnąć siostrę w nos. Zanim ta zdążyłaby oddać mu kopniakiem, wróciła babcia, przynosząc ze sobą skrzypnięcia starych desek i kolejne chmury kurzu. W niskiej futrynie stara kobieta zdawała się nabrać dodatkowych centymetrów - choć równie dobrze mogła to być sprawka rozpierającej ją dumy, widocznej w szeroko otwartych oczach i ramionach drżących z radości.
— Myślałam, że nic już z niego nie zostanie. Te wszystkie lata, bombardowania, zanieczyszczenie. A jeśli nawet nie to, to zwykłe mole. Ale jest prawie cały, trzeba tylko wyprać i... o jejku, nie mogę uwierzyć własnym oczom — Pomachała kawałkiem tkaniny, który ściskała w dłoniach razem z fotografią. Okazało się, że jest to kombinezon w barwie ciemnego fioletu, obszyty w kilku miejscach srebrnymi nitkami i zaopatrzony w dobrze Tanii znaną ze zdjęcia przepaskę. Nietrudno było zgadnąć, że mają właśnie przed oczami słynny kostium Dwójki; śmiesznie mały, jeżeli porównać go z obecną, obfitą sylwetką babci. — Przepraszam, że wyszłam tak bez słowa, ale te zdjęcia mi przypomniały. Kuchnia była u mnie, za to u Violi trzymałyśmy większość ubrań. Zaraz wam wszystko opowiem, ale zobacz, nie będzie na ciebie dobry? Gdyby go trochę poszerzyć tu i tam.
Lecz Tania od samego początku wiedziała, że żadna siła na świecie nie zmusi jej, żeby się w niego wcisnęła. Nie chodziło wyłącznie o ciasny materiał kostiumu, który zdawał się zostać stworzony dla dziewcząt dramatycznie szczupłych, niemalże wychudzonych. Jedno udo Tanii było chyba szersze od talii kombinezonu. Bardziej jednak od rozmiaru przerażała dziewczynę historia zaklęta w tych kilku warstwach poliestru (nie dało się tego bowiem nazwać bawełną). Dla Constantine może i nie istniał problem w odcinaniu sztuki od rzeczywistości, ale Tanii na jego widok robiło się niedobrze. Nie przez myśl o obcej dziewczynce, która kiedyś tam - całe dekady temu - zginęła na arenie, ale dlatego, że strój stanowił fizyczny dowód na to, jak straszne życie wiodła w dzieciństwie jej babcia.
Wykluczona z klasy tylko przez to, że jakaś głupia nauczycielka nazwała Aspergera egoizmem i pomieszaniem umysłowym. Spędzająca godziny na wyczerpujących próbach, ale nigdy nie prawdziwie doceniona. Oczerniania za to, że zdołała zapewnić sobie byt w mieście, w którym nie było dla niej innej pracy.
— No nie wiem — wymruczała, ale pozwoliła wsadzić sobie strój do rąk, bo inna odpowiedź w tej sytuacji zdawała jej się podła.
Constantine nie zwróciła uwagi lub nie zauważyła jej niepewności: opadła z powrotem na tapczan, wzbijając w powietrze pył ze starego koca.
— Skoro macie już kontekst i szansę wyobrazić sobie scenę, wrócimy do opowieści. Pytaliście o Liv. O Lavalle'a. Otóż w jakiś sposób udało nam się dotrwać do końca próby bez zdemaskowania, lecz zdarzyło się tak tylko dzięki temu, że wszystkie tancerki skupiły się mocno na próbie. Kiedy byli z nami instruktorzy z Kapitolu, czułyśmy więcej stresu, ale to samotne treningi z panią Kim LaCostą wymagały olbrzymiego skupienia. Każdy najmniejszy ruch ubierała w słowa, przechadzała się między nami i poprawiała nas raz po raz, poza tym oczekiwała, że będziemy z wielką dokładnością omawiać, co w danym momencie zatańczyłyśmy albo będziemy tańczyć — Constantine zamknęła oczy, raz jeszcze uciekając myślami do świata fantazji. Choć Tania niczego nie była tak ciekawa jak zakrytego zdjęcia w dłoni babci, zrobiła to samo, bo wiedziała, że w ten sposób najlepiej się słucha. — Nie chodziło wyłącznie o ruchy stawów, pozycje, czy układy. Miałyśmy mówić, co czujemy i jaką emocję chcemy wzbudzić. A także co zrobimy, by taki efekt osiągnąć. Gdyby to nie wystarczyło, umówiliśmy się z Lavalle'm, że wyjdzie z teatru na kilka minut przed końcem próby, podczas sceny, którą mu dokładnie opowiedziałam. Wymknie się niepostrzeżenie, żeby nikt go nie zobaczył, kiedy zapalą się główne światła. Czy jednak można to uznać za sukces? Wydaje mi się, że nie. Wydaje mi się, że od samego początku byliśmy spaleni.
Mike westchnął. Tania uderzyła go łokciem w żebra, a babcia kontynuowała historię nieco bardziej wilgotnym i nabrzmiałym emocją głosem.
— Kim tego przed nami na głos nigdy nie przyznała, ale jestem pewna, że od razu się poznała na tym wygłupie. Mama Lavalle'a, Inger, która też cierpiała na albinizm, była jej koleżanką z klasy w dzieciństwie. Pracowały nawet razem w jednej fabryce, dopóki Inger nie zmarła na sepsę — Constantine głośno przełknęła ślinę. — Musiała wiedzieć, że to tylko taka wymówka, dziwaczny plan, żeby inne dziewczęta się nie oburzyły. Chłopcom przecież nie wolno było brać udziału w...
— No a właśnie dlaczego. Dlaczego chłopcom nie było wolno? — wyrwało się Mike'owi obrażonym tonem, na co Tania przewróciła oczami.
Mimo chwili zażenowania, sama wbiła w babcię wyczekujące spojrzenie. Domyślała się odpowiedzi, chciała jednak usłyszeć ją z jej ust.
— No z bardzo prostego powodu, Mikey. Mówiło się swego czasu, że to chłopcy się bardziej nadają do pracy w fabryce, w magazynie, nawet w sekretariacie produkcji. Skoro przyrost był zbyt duży, to prędzej pozbawiano stanowisk dziewczęta. Teatr LaCosty był taką ostoją dla bezrobotnych, ale nie chłopców. Nie chciano, żeby chłopcy wykręcali się od roboty. Mieliśmy wtedy na sztandarach ideał silnego mechanika. Więc utarło się, że teatr jest kobiecy — zakończyła babcia łagodnym tonem.
— Bez sensu — odpowiedzieli Tania i Mike jednocześnie, z różnym stopniem sfrustrowania.
Constantine zastukała obcasami po podłodze.
— Oczywiście, że bez sensu. Tak samo bez sensu jak zakaz używania pojazdów w mieście, które pojazdy produkowało i zakaz posiadania więcej niż jednego dziecka, zatwierdzony wkrótce potem. Jak zamknięte na cztery spusty bramy dystryktu, jak podział na klasy społeczne, których nie dało się zmienić. Jak Igrzyska Śmierci. — Constantine ugryzła się w wargę tak mocno, że Tania miała wrażenie, że sączyła się z niej krew. — Nie zabrałam was tutaj po to, żeby wam pokazać, że Dystrykt Szósty i stare Panem miały jakiś tam sens. Jeżeli miałabym sobie życzyć jednej rzeczy, którą chcę, żebyście wynieśli z tego miejsca i zapamiętali do końca życia, to prawdę, że świat może być dziwny. Może być tak bezkreśnie dziwny, że nic w nim nie ma sensu i wszystko jest na opak. I jeżeli kiedykolwiek obudzicie się w takim świecie i to zauważycie - a to wcale nie takie proste - to żebyście nie bali się ludzi, którzy wskażą was palcami i nazwą "dziwakami". Dzięki temu będziecie mieć pewność, że została w was cząstka normalności.
Constantine zamilkła, a Tania schyliła głowę, gdy tylko poczuła na policzku pierwsze łaskotanie. Najpierw była to jedna łza, za chwilę kolejna i kolejna, aż wreszcie, pociągając nosem i chlipiąc, pozwoliła przygarnąć się bratu i schowała głowę pod jego ramieniem.
— Chciałabym być takim dziwakiem jak ty — wyszeptała, przyjmując chusteczkę i hałaśliwie wydmuchując nos.
Babcia zaśmiała się cichutko, wysokim i młodzieńczym głosem, od którego Tanię rozbolała głowa. Odniosła wrażenie, że to już nie starsza kobieta, ale nastoletnia baletnica przemawia do nich ze złośliwym błyskiem w oczach.
— Nie martw się. Może to dziedziczne.
Tania wyciągnęła rękę po kolejną chusteczkę.
Zamiast tego Constantine wsunęła jej do niej zdjęcie.

Kukiełki Kapitolu [D6]Unde poveștirile trăiesc. Descoperă acum