9

7 1 0
                                    

— Jeżeli pani Kim nie pozwoliła mu wziąć udziału, to w takim razie dlaczego...
— Poczekaj. Ta historia jeszcze nie dobiegła końca. Przypatrzyliście się zdjęciu właściwie?
— Tak.
— Jesteście pewni?

***

Jakkolwiek usilnie nie próbowaliby udawać, wiedzieli, że musi nadejść ten moment. Ani widoczne jak na dłoni postępy w ich duecie, ani coraz częstsza obecność pani Kim, wchodzącej na scenę podczas sekretnych prób i poprawiającej pojedyncze kroki, ani nawet fakt, że Lavalle czuł się na parkiecie jak ryba w wodzie, nie mogłyby odwlec dnia powrotu kapitolińskich instruktorów. Constantine odczuwała różnicę już wcześniej, lecz teraz próby z samą LaCostą, a te, w których uczestniczyli także Anton, Moria i Vera zdawały się odgraniczać atmosferą niczym niebo i ziemia. Dla trenerów z Kapitolu przygotowano niegdyś sypialnie na najwyższym piętrze budynku przerobionego na teatr, mieli tutaj również swoją stołówkę, pokoje rozrywkowe, pracownie, gabinety łączności - wszystkie te miejsca, o których istnieniu tancerki wiedziały, ale nie miały okazji ich zobaczyć. Przez parę lat ćwiczeń baletu Constantine raz tylko zeszła do piwnicy, gdzie w małym pomieszczeniu z wygodnym łóżkiem i szafą mieszkała na stałe pani Kim. Zapamiętała stamtąd porozsypywane po stole wycinki starych gazet i niezbyt ładne, własnoręcznie robione ozdoby z bibuły - starsza kobieta była może uzdolniona, ale też jak na swój wiek i poprzednią profesję podejrzanie dziecinna.
Od kiedy Moria ganiała za nimi i zmuszała do przyszywania w domu nowych elementów stroju, Anton raz po raz gmerał przy urządzeniach od dźwięku, a Vera krytykowała każde najmniejsze potknięcie, nie było możliwości, aby Constantine zaprosiła Lavalle'a na wspólną próbę. Nawet w środku nocy i wczesnym rankiem istniało zagrożenie, że natkną się w sali na któregoś z tych dziwacznych ludzi. Konsekwencje okazałyby się pewnie tragiczne.
Kiedy mogła, przyglądała się ukradkiem pani Kim, aby wyczytać z jej mimiki i słów, czy żałuje odejścia "Alana", jak zwykła nazywać albinosa na próbach. A jednak Constantine nie była najlepsza w czytaniu emocji nawet u przeciętnych ludzi, a LaCosta bez wątpienia znajdowała się na ostatnich szczeblach ponadprzeciętności. Starsza tancerka potrafiła rozpłakać się bez żadnego powodu, siedząc pod sceną po turecku owijała się własnym warkoczem jak chustą, często też zdarzało się, że przechodziła od słów "Fantastyczny występ" do "Nic nie jest tutaj w porządku" w przeciągu zaledwie paru sekund. Nie miała więc pojęcia, co ich opiekunka sądzi i obawiała się pytać.
Mimo zbliżającego się wielkimi krokami spektaklu - i perspektywy spełnienia dużego zadania - Constantine dokuczał żal. Zdawała sobie jednak sprawę, że nie był on nawet w połowie tak silny jak ten, który musiał gnębić Lavalle'a. Od kiedy skończyli wspólne próby rzadko pojawiał się w szkole, przeciągając historię o chorobie. Wbrew sobie zaczęła martwić się, że być może naprawdę dopadło go coś groźnego, mimo że patrząc logicznie spotykali się czasami wieczorem za osiedlem i poza małomównością oraz skwaszoną miną niczym znaczącym się nie wyróżniał.
Na pięć dni przed podsumowaniem Tournee Zwycięzców również spotkali się na terenie starego boiska. Dawniej, gdy oboje byli dziećmi, to na tym popękanym, wyboistym betonie odbywały się wspólne gry zespołowe - później postawiono nowe osiedle i wylano lepszy plac. Dziś przychodzili tu więc wyłącznie samotnicy, bezdomni albo szemrane typy. Nie powinni zasiedzieć się do zmroku, ale póki trwał dzień, nie odczuwała lęku.
— Co u ciebie? — zapytała piskliwie, tarmosząc w dłoni czarny materiał kombinezonu. Uszyli go razem z materiałów podarowanych przez panią Kim. Lavalle zwykł w nim tańczyć, dziś jednak przyszedł go oddać. — Wiesz, że możesz to zatrzymać? Pani Kim nie kazała niczego zwrócić.
Lavalle znalazł sobie miejsce na skraju złamanej ławki - z podciągniętymi do brody kolanami i nieobecnym wzrokiem przypominał biały posąg. Tyle tylko, że ani marmur ani kamień nie mogłyby w ten sposób drżeć, cienkie włosy nie powinny zdawać się wilgotne. Żywa figura, dobitny symbol nieszczęścia. Constantine chciałaby potrafić spojrzeć na świat z jego perspektywy, zrozumieć, jakie to uczucie, gdy ktoś odbiera ci największą pasję, ale chociaż obydwoje najbardziej kochali taniec, nie potrafiła. Nie umiejąc wyobrazić sobie cudzego bólu, nie wiedziała też, w jaki sposób pomóc. Robiła to, co zwykle, siedząc w milczeniu obok i co kilka chwil wydając z siebie zmęczone westchnienie. Byłaby zadowolona, gdyby chłopiec wyciągnął do niej ramiona i znów przygarnął ją mocno, przytulił, ale obawiała się poprosić, nie mówiąc już o inicjowaniu tak intymnego kontaktu.
— Niepotrzebne mi to — wymruczał wreszcie chłopiec, wzruszając ramieniem. — Może jeszcze coś z tego wyszyjecie dla innych tancerek. Co ja bym z tym niby miał zrobić? — Cmoknął z niezadowoleniem. — A u mnie nic nadzwyczajnego. Ojciec się wścieka, bo chyba zauważył, że symuluję. Mówi, że jak w przyszłym tygodniu nie wrócę na praktyki, to mnie tam zaciągnie siłą. Ale ja nienawidzę tej fabryki i śmierdzących maszyn. A od hałasu chce mi się rzygać.
Constantine pokiwała głową; to akurat zrozumieć mogła. Sama była na zajęciach w fabryce jeden raz, a i tak zapadło jej to w pamięci. Od wszechobecnych zgrzytów, trzasków i pisków dostała wtedy ataku paniki. Hałas na halach produkcyjnych był zupełnie inny, straszniejszy od najgłośniejszej nawet muzyki. Kojarzył się Constantine z hukiem pociągów towarowych. Ze śmiercią.
— Nie dziwię się. Ja też bym nie dała rady.
— No. A patrz na to — Uniosła wzrok i westchnęła, widząc na nadgarstku Lavalle'a sinofioletowe ślady. — Tak mi właśnie ojciec pokazał jak mnie zaciągnie do fabryki, kiedy mnie wyciągał rano z łóżka. Nie martw się, aż tak nie boli — Pod nosem wymamrotał coś niezrozumiałego, a potem dodał. — On nawet siły nie użył, to ja taki jestem słaby. Zawsze byłem. Chyba mam też po mamie zaburzenia z krwią. On tak nawet mówi czasami. Że tylko wszystko, co najgorsze, po niej dostałem. Bo ona chociaż była mądra, a ja... no. I potrafiła tańczyć, ale mi to niepotrzebne.
Constantine zagryzła mocno wargę, żeby powstrzymać napływające do oczu łzy.
— Nie jesteś słaby, twój ojciec cię po prostu nie powinien szarpać — szepnęła przez ściśnięte gardło, a potem wetknęła Lavalle'owi do rąk kombinezon. — Naprawdę zatrzymaj. Na pamiątkę.
Chłopiec wyglądał z początku, jakby chciał się kłócić, ostatecznie jednak tylko rozwichrzył grzywkę dłonią i złożył strój w niechlujną kostkę, a potem położył go sobie przy boku. Przez jakiś czas nikt nic nie mówił; z oddali, od strony kopcących kominów, dobiegały do nich ledwie słyszalne brzęczenia dzwonków.
— Niech będzie i pamiątka — Stwierdził wreszcie Lavalle. — Ale powiedz mi, tak szczerze... — Constantine momentalnie oblał pot — Myślisz, że to się kiedyś zmieni? Że kiedyś by mi pozwolili zostać balet... nice... no, tancerzem?
Dziewczyna opuściła głowę, drapiąc się z zażenowaniem po odsłoniętym kolanie.
— Nie wiem, naprawdę nie wiem. Widziałeś, że pani Kim jest raczej otwarta, ale ci z Kapitolu... oni uważają, że nam robią łaskę, że dali nam ten teatr, bo byłybyśmy bezużytecznymi pracownicami i nie dostałybyśmy pracy nawet w magazynie. — Zadrżała, przypominając sobie obelgi Brendy. — Pani Kim nawet czasami mówi, że to teatr kalek i dziwadeł. Jej się chyba wydaje, że to komplement. — Zarumieniła się. — Nie sądzę, by akurat to się miało zmienić. Jest za dużo ludzi w dystrykcie, owszem, ale nie chcą dawać przykładu, że można się wymigać od pracy, żeby za dużo chłopców tego nie próbowało.
Lavalle uniósł głowę i przez dłuższy moment się jej przyglądał. Nie wytrzymała presji, odwróciła się i zaczęła obserwować płaskie dachy najbliższych bloków.
— Czyli jak chłopiec nie nadaje się do pracy to wtedy co, zostaje bezdomnym?
— Nie wiem, nie znam żadnego chłopca kaleki. A ty znasz? — Lavalle roześmiał się cicho, ponuro, a Constantine zmarszczyła brwi. — Ty nie jesteś kaleką. Nawet tak nie myśl.
Chwila ciszy przeciągała się, dopóki nie przerwał jej zgrzyt starej ławki. Lavalle wstał i otrzepał robocze spodnie.
— Szkoda, bo chyba bym wolał. Pamiętasz, co mówiła LaCosta. W tym świecie lepiej być dziwnym.
Constantine zacisnęła oczy i przełknęła ślinę. Nie miała pojęcia, co odpowiedzieć, więc po chwili zebrała się i pobiegła za nim w stronę niknącego za osiedlem słońca.

Kukiełki Kapitolu [D6]Where stories live. Discover now