rozdział 11

1.6K 78 8
                                    

Łucji zdawało się, że upłynęła zaledwie chwilka ( choć w rzeczywistości minęło kilka dobrych godzin ), gdy obudziła się, trochę zziębnięta i strasznie zesztywniała, myśląc, że dobrze by było wziąć gorącą kąpiel. Potem poczuła, że czyjeś długie wąsy łaskoczą ją w policzek i zobaczyła zimne światło dzienne, sączące się przez otwór wejściowy.

- Witam, Śpiącą Królewnę. - powiedziała z uśmiechem Ailey, podchodząc do dziewczynki.

- Cześć. - odparła Łucja, dostrzegając, że lwica była nadzwyczaj miła. Nie wiedziała jednak, że w nocy jej brat i Ailey rozmawiali ze sobą, po tym, jak Piotr przebudził się i zobaczył, a bardziej poczuł na sobie czyjś ciężar. - Spałaś w nocy? - zapytała, przecierając twarz rękoma.

- Może nie widać po mnie zmęczenia, ale musiałam choć chwilę się zdrzemnąć, by przypadkiem nie paść w połowie drogi. - wyjaśniła pokrótce dziewczyna, wzruszając ramionami. - A tobie, jak się spało?

- Nie było aż tak źle. - stwierdziła młoda Pevensie. Poprzez tą krótką rozmowę z Ailey rozbudziła się całkowicie. Tak samo było z resztą ich towarzystwa.

Wszyscy usiedli z szeroko otwartymi oczami i ustami, słuchając tego dźwięku, o którym myśleli ( a czasem wydawało się im, że go słyszeli ) w ciągu całej nocnej wędrówki. Był to dźwięk brzęczących dzwoneczków.

Pan Bóbr błyskawicznie wyskoczył z jamy. Łucji wydało się, że zrobił głupio, ale jednak było to naprawdę rozsądne posunięcie z jego strony. Wiedział, że potrafi się wspiąć aż na szczyt zbocza nie zauważony przez nikogo, a chciał za wszelką cenę zobaczyć, w którą stronę kierują się sanie Białej Czarownicy. Pozostali siedzieli cichutko w jamie, czekając i zastanawiając się, co z tego wyniknie. Czekali tam prawie pięć minut, aż usłyszeli coś, co ich przeraziło. Usłyszeli głosy.

Och! - pomyślała Łucja. Zobaczono go. Ona go złapała!

Ale ku ich zaskoczeniu, rozległ się głos pana Bobra:

- Wszystko w porządku! Wyjdź, żono! Wychodźcie, Synowie i Córki Adama! Wyjdź, pani! Wszystko w porządku! To nie jest JEJ!

Wszyscy wysypali się z jamy, mrugając oczami w pełnym świetle dnia, ukazani ziemią, pomięci, rozczochrani i zaspani.

- Dalej! - krzyknął pan Bóbr, prawie tańcząc w miejscu z radości. - Chodźcie i zobaczcie! A to dopiero paskudny kawał zrobiono Czarownicy! Wygląda na to, że jej władza już trzeszczy!

Córka Wielkiego Lwa jedynie uśmiechnęła się pod nosem z wielkiej ekscytacji pana Bobra.

- O czym pan mówi, panie Bobrze? - wysapał Piotr, kiedy wspinali się po stromym zboczu.

- Czy wam nie mówiłem, jak ta wiedźma zrobiła, że zawsze jest zima, a nigdy nie ma Bożego Narodzenia? Czy wam nie mówiłem? A więc chodźcie i zobaczcie sami!

Po chwili wszyscy stali już na szczycie i mogli zobaczyć, co tak bardzo ucieszyło pana Bobra.

To rzeczywiście były sanie i to rzeczywiście były reny w uprzęży przyozdobionej dzwoneczkami. Były jednak większe od renów Czarownicy i nie białe, lecz brązowe. A na saniach siedziała postać, którą każdy rozpoznał bez trudu, gdy na nią spojrzał.

Był to rosły mężczyzna w jaskrawoczerwonym płaszczu z kapturem ( tak czerwonym jak jagody ostrokrzewu ), z długą siwą brodą, która opadała mu na piersi jak spieniona kaskada. Każdy go od razu rozpoznał. Na twarz Ailey wpłynął szeroki uśmiech, gdy tylko zobaczyła, że stoi przed nimi znana jej osoba. Piotr, Zuzanna i Łucja, stojąc tak, zdali sobie sprawę, że Święty Mikołaj w ich świecie wygląda tylko śmiesznie i wesoło. Teraz, kiedy dzieci przed nim stały, mogły stwierdzić, że w rzeczywistości jest zupełnie inny. Był taki wielki, tak miły i tak prawdziwy, że choć czuły wielką radość z tego spotkania, stały się onieśmielone i poważne.

Opowieści z Narnii: Córka Wielkiego LwaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz