Lamy na wakacjach 2/2

20 7 6
                                    

Jednakże słoneczna pogoda już zaraz miała stać się wspomnieniem i tym razem wiadomo było na kogo zwalić winę za takowy obrót atmosferycznych spraw. Rodzeństwo Gwiazda, a konkretnie Mieczysław Gwiazda.

Piaskowa płaszczka gofrożerna, jak się potem okazało ciolcelik, była żywicielką swojej rodziny, która okazała się zaskakująco duża. Zakopane pod piaskową kołderką magiczne zwierzęta czekały i czekały na swoją żywicielkę z utęsknieniem, lecz ta nie nadchodziła. Młode ciolceliki były silnie związane z matką, na podobnej zasadzie co bliźnięta. Instynktownie wyczuły, że ich matka przepadła i już nigdy nie wróci. Zgodnie ze zwyczajem rozpoczęły żałobę, a zaczynał ją taniec po nieboskłonie. Wyłaniając się z ukrycia śmigały po niebie niczym ptaki rozsypując wokoło drobiny piasku. Rzewne zawodzenie rozcinało powietrze, brzmiało to trochę jak ten ranny łoś co ryczy z bólu, jak tamten zdrowy przemierza kniej. Ogólnie słaba sprawa, nic przyjemnego. Zataczając kręgi coraz ciaśniejsze przywoływały grube grafitowe chmury. Cichy pomruk burzy zwiastował sztorm, który lada moment miał się rozpętać. Płaszczki zakończyły swój rytuał imponującą figurą, uformowały jedną wielką płaszczkę, a ta z impetem popędziła wprost ku piaszczystemu brzegowi by rozbić się ponownie na mniejsze zwierzątka. Pierwsze krople deszczu spadły równocześnie ze zniknięciem ciolcelików. Deszcz nabrał na intensywności, fale się wzburzyły. Jeżeli jeszcze ktokolwiek miał nadzieję na słoneczne dni, raczej powinien szukać słońca gdzieś indziej. Zaklęte chmury miały płakać przez równiutki tydzień, bez minimalnych szans na poprawę czy przejaśnienia.

W odpowiedzi na to rodzeństwo zajęło się rozrywką prostą, z której zazwyczaj nie korzystali, pomimo że mieli do niej dostęp w domu. Rozpłaszczyli się na rozkładanej kanapie i oglądali telewizję. Niczym cierpiący na bezmózgowie wpatrywali się bezrefleksyjnie w programy śniadaniowe, filmy dla dzieci i dla starszych dzieci, w paradokumenty mające miejsce w szkole, w szpitalu hiszpańskich hotelach. Nie przełączali nawet reklam, chociażby pojawiały się one zbyt często i zwykle okazywały się głupkowate. Wszystko to oczywiście z przerwami na jedzenie, sen, toaletę i zrobienie kolejnych kubków herbaty.

I trwało to tak dwa dni, aż w końcu Felicji zaczęło się nudzić podczas śledzenia dalszych przygód małoletnich degeneratów handlującymi nielegalnie czipsami w ciężkich czasach sklepikowej prohibicji. Jednakże nie zwróciła się w stronę poszukiwania innej rozrywki. Uznała, że to świetny moment, aby porozmawiać z właścicielką i poskarżyć się na to i owo.

Poinformowała rodzeństwo, gdzie idzie, a ci tylko niemrawo skinęli głowami i coś tam mruknęli pod nosem. Ciężko było stwierdzić, czy były to wyrazy zadowolenia, aprobaty, wsparcia czy raczej nagany za nadgorliwość i czepialstwo.

Dom był cichy, nie było tu słychać ani jednego głosu, tylko i wyłącznie szum deszczu odbijającego się od szyb i dachu. Mimo pozornego spokoju dawało się wyczuć dziwnego rodzaju napięcie. Felicja, jak to typowa wiedźma, była przyzwyczajona do osobliwości, której część zresztą stanowiła. Dziwna aura nadmorskiego pensjonatu nie miała nic wspólnego z odrobiną tajemnicy doprawionej szczyptą prostej, codziennej magii. Mięśnie były cały czas napięte, czekające na sygnał do ucieczki, a umysł czujny... a może to przez tą wszechobecną wilgoć? Pomyślała przez moment chcąc wyprzeć nieprzyjemne uczucia. Cóż, nie zmienia to faktu, że trzeba porozmawiać o tym z właścicielką, bo jak tak dalej pójdzie, to grzyb z łazienki dostanie nibynóżek i zacznie wędrować. Może jeszcze wróci z nami na Mazowsze. Z nową motywacją dziewczyna ruszyła na samą górę schodami.

Poddasze było ciasne i niskie. Znajdowały się tutaj jeszcze dwa pokoje do wynajęcia, zapewne najmniejsze klitki. Jedne drzwi wyróżniały się. Były o wiele masywniejsze, miały ciemny kolor, wizjer i kołatkę, zupełnie jakby miały być drzwiami frontowymi. Felicja zastukała i grzecznie odsunęła się. Poczekała minutę wsłuchując się w melodie wygrywane na blaszanym dachu przez krople deszczu. Przystawiła ucho, właścicielka powinna tu być. Kto by chciał wychodzić z domu w taką ulewę? Młodą wiedźmą wstrząsnął nagle lodowaty dreszcz. Chociaż pewnie gdziekolwiek indziej jest cieplej niż tu.

Naabot mo na ang dulo ng mga na-publish na parte.

⏰ Huling update: Mar 26, 2021 ⏰

Idagdag ang kuwentong ito sa iyong Library para ma-notify tungkol sa mga bagong parte!

Nie jesteśmy wybrańcamiTahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon