ROZDZIAŁ 4

1.8K 205 26
                                    

- Czekała Pani na mnie... Uśmiechnął się pewnie Sergiej, kiedy po godzinnej rozmowie z Generałem, opuszczał w końcu twierdzę tajemnic. Siedziałam swobodnie w niewielkim lobby przy wyjściu dokładnie z zamiarem solidniejszego zakotwiczenia w świadomości mężczyzny, bez precyzyjnego planu "co dalej".
- Raczej pomyślałam, że będę miała okazję odwdzięczyć się za wczorajszą pańską życzliwość w CafePuszkin i skoro zaparkował Pan w niedozwolonym miejscu - wskazałam ruchen głowy kierunek firmowego parkingu na zewnątrz- oraz odholowano pański pojazd, zaproponuje podwózkę. 
- Żart?! - Zaskoczony swoją komunikacyjną porażką nie przyjmował, że jednak ktoś miał odwagę na taki występek wobec niego i nie dowierzał, że ta historia dotyczy jego osoby. Takie absurdy nie miały przestrzeni w jego życiu.
- Zapomniał Pan, że prywatne auto na miejscu dla pracowników tego miejsca, jest jak zajęcie przestrzeni dla inwalidów. - Wstałam powoli, chwytając płaszcz z oparcia długiej skórzanej sofy i czekałam na zgodę mężczyzny. Gdzieś tym tłumaczeniem sprawnie wsunęłam się w jego przekonanie "fakt, to możliwe" i "zapomniałem o prawach, jakie tu rządzą".
- Czym Pani jeździ? - Gotowy na podjęcie propozycji ustalał fakty i dostrzegając logiczność moich słów, powoli poddawał się mojej propozycji.
- Amalija... Poznaliśmy już swoje dane wcześniej, więc może ułatwimy sobie kolejne rozmowy i przejdziemy na wygodne "ty".  A tak poza tym BMW G11. - Nietrudno było zauważyć uznanie Aristowa, wyrażone spojrzeniem "serio?!" i lekką radością, że wybrałam ten sam model, którym on pokonywał nowojorskie ulice. 
- Mogę zająć ci więcej czasu niż mieści się w twoim pojęciu "podwózka". 
- Podaj miejsce... - pewnie wzmocniłam ofertę.
- Jesteś chyba w pracy. Co twój przełożony na taką nieobecność? - Wiedziałam, że to nie była troska. Aristow badał... Sprawdzał moje faktyczne powody czekania na niego i motywacje do rozmowy. Nie ufał mi, ale jak najbardziej był ciekawy, a być może ciążył mu fakt spędzenia kilku godzin w towarzystwie innej kobiety niż Julia. Ostatni czas w jego życiu nie wypełniła żadna kobieta i mógł chcieć usilnie trzymać się tego postanowieniu. A z drugiej strony wczoraj miałam wrażenie, że w CafePuszkin próbował mnie zatrzymać...
- Proszę... - próbowałam wręczyć mu kluczyki swojego samochodu. - Usiądę z boku i nie będę dręczyć cię pytaniami. To zwykła życzliwość. A tak poza tym jestem cholernie ciekawa co słychać w kraju, w którym nigdy nie byłam, a który tak bardzo mnie pociąga. O ile oczywiście nie wybierzesz milczenia przez całą drogę. Co oczywiście też uszanuję.
- Jeśli liczysz na...
- Panie Aristow! - zmroziłam jego zamiary niewygodnych wyjaśnień. - Proponuję wdzięczność, nie romans. Możesz skorzystać, nie musisz. Taksówka to sporo straconego czasu, a na pokonanie formalności by odzyskać samochód, też nie masz pewnie aktualnie ochoty. Według mnie to wybór pragmatyzmu. Jednak...choć byłeś miły do tej pory, masz prawo w każdym momencie przestać taki być. Po prostu powiedz "nie" i wyjdę tymi samymi drzwiami, co weszłam. Ciąg dalszy nie nastąpi
- Przepraszam... Po prostu jasne sytuacje lepiej mi służą... - Przetarl twarz dłonią, jakby chciał ukryc resztki wstydu za zbyt surowe podejście do mojej osoby.
- I każdej napotkanej kobiecie komunikujesz, że wspólna noc nie wchodzi w grę? - Lekkim uśmiechem uzmysłowiłam mężczyźnie jego idiotyczną próbę asekuracji.
- Nie spotykam się z nimi. - Z równie mglistym rozbawieniem potwierdził moją niewerbalną diagnozę.
- Nie zapytam o powody. Niemniej tracimy czas... Zatem prowadzisz? - Jeszcze raz wyciągnęłam dłoń z elektroniczną zawartością zamkniętą w małej kostce, którą odważnie pochwycił.

- Co się wydarzyło, że po wczorajszej płochliwej Amaliji nic nie pozostało i teraz prowadzę samochód mojej nowej bezpośredniej koleżanki z branży? - Kiedy Rosjanin wpasował się w wygodny fotel pojazdu i coraz odważniej wciskał pedał gazu, pokonując kolejne kilometry, ja musiałam znaleźć coś pasującego do tego pytania.
- Odpowiedź jest prostsza niż ci się wydaje. Przyniosłam Generałowi raporty i zwyczajnie zapytałam o ciebie. Chciałam sprawdzić, czy nasze wczorajsze spotkanie ma mnie przed czymś ustrzec. Niecodziennie słyszę, że mamy tego samego szefa od ludzi, których nie kojarzę. Zawodowy nawyk "nie ufaj nikomu" nakazuje wiedzieć.
- I?
- Szojgu kazał być miłym, pomóc w razie potrzeby i nie pchać się zbytnio w twoją przestrzeń. Dodał, że nie musze się niczego obawiać. Więc... - rozłożyłam ręce w geście pełnej otwartości - zaznaczam tylko swoją obecność na wszelki wypadek. Taki właśnie jak ten... - Mój szeroki uśmiech miał być kolejnym małym krokiem w podciągnięciu słupków zaufania u Aristowa.
- Podał jakieś szczegóły na mój temat? - Wiedziałam o co pyta, ale nie chciałam być pierwszą z tymi faktami. W żaden sposób nie miałam ochoty otwierać tych drzwi i wchodzić w tak osobiste przestrzenie, których przecież byłam główną bohaterką. Bałam się słuchać o jego emocjach, odczuciach i przyszłości, którą wszystkie te wydarzenia powoli budowały. Miałam tylko za zadanie odzyskać pocisk i wyjść z tego udręczającego układu bez większych obrażeń. Szczególnie teraz, gdy samo siedzenie obok miksowało moje wnętrzności na spieniony shake.
- Generał to bardzo tajemniczy i powściągliwy człowiek. Nie jesteś jednak, jak się okazuje anonimowym mężczyzną w Stanach. Wiem, że masz syna, jesteś podwójnym wdowcem i masz brata... Same ogólniki, których nie zamierzam drążyć, a które łatwo wyszukać w sieci.
- Czyli nie jestem interesujący... - zaśmiał się gorzko.
- Nie chcesz taki być. Nie chcesz przyciągać do siebie ludzi... - Zwróciłam wzrok na przewijające się obrazy za boczną szybą, jeszcze mocniej nakazując swojemu rozumowi stać u straży niekontrolowanych gestów.
- To złe?
- Tylko ty znasz odpowiedź... - rzuciłam od niechcenia.
- Czym zajmujesz się dla Generała? - Aristow jednak nie korzystał z faktu, że nasz kontakt ma być niewiele wnoszącym epizodem.
- Jestem chemikiem. Zajmuję się biochemią i zagrożeniami na skalę globalną... Resztę sam sobie dopowiedz.
- Nie jesteś za młoda na takie wyzwania? - Jego ciepłe spojrzenie, które uchwyciło moje nieco rozdygotane, naprawdę wyrażało sporo ciekawości i być może troski.
- Za młoda na bycie mądrą, na bycie w centrum zagrożeń, czy na bycie oddaną ojczyźnie? 
- Ojczyzna bywa zazdrosna i nie lubi konkurencji. Możesz mieć ochotę na życie osobiste, a im bliżej jest się centrum, tym bardziej staje się to niemożliwe.
- Nie zawsze w życiu pojawia się możliwość wyboru. Nie decydujemy kiedy, gdzie i  dla kogo przychodzimy na świat. Jestem kim jestem i nie znam innych możliwości. Nie mam życia osobistego w ogólnym statystycznym pojęciu i nie potrzebuję go. Zakładam, że to co nim nazywasz, jest dla ciebie wartością ponad, ale dla mnie każdy dzień dla Rosji to moje "osobiste życie". Nie zamierzam sprawdzać, czy oby na pewno się nie mylę.
- Jestem więc spokojny...
- O co?
- Że nie oczekujesz romansu... - uśmiechnął się lekko, formułując to zdanie jako żart.
- Umizgi Vorobieva wystarczająco odstraszają mnie od damsko - męskich rozgrywek.
- Vorobiev... Wieczny łowca tego co nieuchwytne.
- Raczej tego, co jest poza jego zasięgiem... - Po chwili nieprzytłaczającej ciszy zapytałam, zmieniając temat: - Naprawdę chcesz sprzedać mu CafePuszkin?
- Chcę sprzedać. Nie musi to być on.
- Targujesz się, czy po prostu czekasz na kogoś z najlepszą ofertą? - Mimowolnie sprawdzalam grunt i ściągałam informację, za które Vorobiev obiecał mi najlepszy stolik.
- Zamykam swoje życie w Rosji. Nikt mi tu nie został, wspomnienia tracą na znaczeniu... Pozostałe biznesy nie wymagają mojej obecności. Sprzedam wszystko co możliwe i więcej tu nie wrócę.
- Rozumiem, że gniewasz się na Rosję, ale za darmo nie chcesz się z nią rozstać?
- O co konkretnie pytasz?
- Ile chcesz za restaurację? - zapytałam bezpośrednio.
- Dziesięć milionów dolarów.
- Sporo.
- W te cenę wliczone są wszystkie korzyści, wynikające z ludzi, którzy tam przychodzą.
- Przyjaciel się zgodził?
- Rozmawiacie ze sobą. Znasz pewnie jego stanowisko.
- Być może zaktualizowało je wasze wczorajsze spotkanie, więc nie chce działać na niczyja niekorzyść. - Boże... Jak ja bałam się na niego patrzeć. Wlepilam już wzrok w każdy element deski rozdzielczej i pulpitu auta, byleby tylko zagubić w pamięci, kim jest mężczyzna za kierownicą mojego samochodu.
- Nadal uważa, że cena ma go tylko odstraszyć, a ja z góry wiem, że sprzedam Cafe komuś innemu. Zakłada, że usuwam go z negocjacji, co uznaje za moją niewdzięcznośc.
- A jaka jest twoja wersja?
- Vorobiev jest dobrym przedsiębiorcą, ale słabym wizjonerem. Jest chytry, a to nie zawsze dobra cecha w biznesie. Zwłaszcza jak jest jej nadmiar.
- Masz innego kupca?
- Jeszcze nie, ale nie martwię się o to. Mam człowieka, który w tydzień znajdzie nowych właścicieli na wszystko, co wpisze mu na listę "garażowej wyprzedaży".
- Nie wpisuj restauracji na nią. - Śmiało skierowalam wzrok na Rosjanina.
- Dlaczego? - Nie rozumiał mojej powagi w głosie.
- Ja ją kupię. Dam ci za nią dziesięc milionów bez targowania się. Dorzucę obietnicę, że restauracja zachowa swój charakter.
- Nosisz przy sobie takie pieniądze?! - zaśmiał się głośno, nie wierząc, że może za moment w trakcie zwykłej podróży autem, zarobić poważne pieniądze. Ja natomiast mialam właśnie w zanadrzu świetny motyw do swobodnego poruszania się przy Aristowie do końca jego pobytu w tym kraju. I jeszcze coś ważniejszego... Moglam mieć na zawsze przy sobie część jego dawnego życia, niemogąc stać się nawet fragmentem aktualnego.
- Akurat nie w kieszeni, ale jestem wypłacalna. Bez obaw.
- Poczekaj... Chcesz kupić restaurację
... Dlatego czekalas w lobby... - W swój chory i pokręcony sposób układał w głowie moje motywacje.
- Nie potrzebuję tylu zabiegów, żeby coś ugrać. Poza tym liczyłam, że skierujesz się w okolice Rublowki.
- Dlaczego?
- Mieszkałeś tu. Ja też stąd pochodzę.
- Mieszkasz tu?! - Bardzo zaskoczony możliwością, że kiedyś już na siebie mogliśmy wpaść, kilkukrotnie spojrzeniem próbował zbadać moją prawdomówność.
- Nie... Pochodzę stąd. Po śmierci rodziców sprzedalam dom, ale teraz jest właśnie okazja, żeby nieco powspominać i rozejrzec się po dawnych miejscach. Teraz mieszkam w Knightsbridge Private Park.
- Byliśmy sąsiadami?
- Poza orientacją w terenie i wzmianką w sieci o twojej posiadłości, nie znam twojego adresu, więc trudno powiedzieć. - Zbyłam nieco dociekania mężczyzny. - Zresztą jeśli nawet dzieliłby nas płot, sporą część życia spędziłam w Petersburgu. Mielibyśmy prawo nie słyszeć o sobie.
- Studiowałaś tam?
- Też.
- Też?
- Byłam w szkole wojskowej.
- Nieźle... Coraz większy podziw i ciekawość budzisz. - Z ostatnim zdaniem mężczyzna sprawnym skrętem w prawo wbił się w długi betonowy podjazd przysłonięty tunelem z drzew, pokrytych ostrą szadzia. Przez chwilę  przemknęło mi wspomnienie z przeszłości, w którym za takim ruchem, krył się tylko lubieżny akt w ciemnej uliczce nowojorskiego miasta. Jednak tym razem nie było miejsca na najdrobniejszy gest z tamtych czasów.
Moje auto szybko wtoczylo się na obszerny podjazd i zaanonsowało przed przytlaczajaco ociekajacym bogactwem budynkiem. Ten niesamowity kontrast w stosunku do domu w Ameryce, stawiał coraz gęściej pytanie "Co ja o tobie wiem Aristow?", a właściwie "Jak wielką jesteś jednak tajemnicą?".

Wyszliśmy na zewnątrz pojazdu, by zapewne we wstępnym założeniu mężczyzny zamienić się tylko miejscami i pożegnać na długo. Jednak to niewidzialne skrępowanie gdy odbierałam kluczyki ze złudnie pewnym uśmiechem, szybko zatarło jego wstępne zamiary.
- Może czegoś się napijesz? - Wskazujacym palcem wycelował w odległe wejście do posiadłości wygłaszając w ten sposób trafne zaproszenie. Tak... Posiadłość... A raczej jakiś pieprzony zamek księcia Adama, do którego zawitała zlękniona Bella, na którą spoglądałam właśnie bardziej z niesmakiem niż zachwytem. Oczywiście zdążyłam przyzwyczaić się do rosyjskiego przepychu i wysadzanych złotem serwetek pod szklanki do whyski, a tym bardziej Roblowki, którą wpleciono w moją nową biografię, ale przecież stałam przed mężczyzną, który jeszcze półtora roku temu w żaden sposób nie kojarzył mi się z takim klimatem. A może... A może właśnie wsuwalam się ostrożnie w świat kogoś, kogo wcale nie znałam i to intrygujące uczucie tak dobrze chroniło mnie przed histerią z tytułu niedawnych traum. Mój instynkt badacza połączany z chorobliwą ciekawością załączył się już w momencie, gdy Vorobiev wspomniał , że Sergiej ma zamiar tu się pojawić. Niemniej... Wiedziałam, że fizycznie to nadal ten sam człowiek, jednak miałam jakieś nieodparte wrażenie, że niekoniecznie jego historia, którą mi wręczył w Nowym Jorku, była kompletna. Był inny... Tutaj mówiono o nim inaczej i z pewnością nie znano jego delikatnej wersji. Nie dzielił się swoją delikatnością, wrażliwością i być może dlatego właśnie jedyna energia, którą może podzielić się z Moskwą to zemsta i złość. Tego spodziewają się wrogowie i przyjaciele, ponieważ budzi strach. Wyraźnie tłumaczy go w tym też jego przeszłość. Pytanie - jaka konkretnie? Nie, nie czułam się w żaden sposób wyjątkową, bo dostąpiłam Aristowa o bardziej ludzkiej twarzy. Nie sądzę też, że to żałoba znów ubrała go w ten garnitur chłodu... Ja po prostu bardzo chciałam poznać Sergieja sprzed życia ze mną, choćby w dużym skrócie i choćby tylko na czas zadania. I tak... zwyczajnie po babsku ogrzać się nieco w cieple emocji, które nie straciły na sile, by potem znów długo odrabiać detoks utkany z cierpienia. Wszyscy na swój sposób jesteśmy masochistami...
- Napić? Godzinę temu byłeś bardzo podejrzliwy co do mnie, a teraz chcesz mnie zaprosić do swojego domu? Proponujesz mi romans, drinka, czy liczysz na przetarcie kurzu na meblach? - Wsunęłam sprawnie dłonie do kieszeni płaszcza, by uspokoić przestrzeń między nami i dać możliwość mężczyźnie na swobodne wybrnięcie z oferty, która mogła być wyłącznie automatycznym wyrazem uprzejmości.
- Nic się nie zmieniło we wstępnych ustaleniach. Nadal chcę się dowiedzieć więcej o firmie i liczę, że możesz być dobrym źródłem.
- Jasno stawiasz sprawy... - Spuściłam wzrok na moment, licząc że czubki moich wysokich czarnych szpilek odkryją przede mną idealny sposób na reakcję, ale nic poza zadumą nie przychodziło do głowy. Po raz pierwszy nie wiedziałam, co odpowiedzieć.
- W porządku... To było zbyt dosadne i mało uprzejme. Porozmawiamy w takim razie o biznesach. Przekonasz mnie, że CafePuszkin powinno być twoje. - Lekkie uśmiech rozluźnienia odpuścił nieco dzielący nas dystans.
- Szojgu dobrze zrobił wspominając o twojej awersji do kobiet. Nikt z nas nie musi się starać i nie ma obaw przed namiętnością. Tym bardziej nie dotyczy nas opcja "obrażenia się". Sądzę jednak, że za wcześnie na drinka, a każdy ma wciąż swoje plany. O biznesach rozmawiam wyłącznie przy kolacji... - Wyciagnelam z wewnętrznej kieszeni swoją białą wizytówkę i z serdecznym gestem ponownie moja dłoń powędrowała w kierunku Rosjanina. Przejął ją bez entuzjazmu, bo i bez niej szybko by mnie namierzył, ale ja niekoniecznie chciałam okazać wiedzę o tym, że znam jego możliwości. I jeszcze jedno... Jeśli mam mu się bez podejrzeń dobrać do kieszeni, to on musi zainicjować sytuację. Dlatego też ten nagly zwrot moich pragnień zadecydował o nagłym przerwaniu spotkania. - Czekam na konkretne propozycje, jeśli uda ci się znaleźć dla mnie czas, lub na prośby, jeśli będziesz potrzebował zwyczajnej pomocy. Gdyby to jednak był ostatni raz kiedy się widzimy, to dodam, że świetnie prowadzisz, cudownie grasz na pianinie, ale słabo udajesz, że rosyjska zima nadal cię nie rusza. - Spojrzałam na zmrożone dłonie Sergieja pozbawione z nieuwagi rękawiczek, które jeszcze przed momentem rozgrzewał, ocierajac jedną o drugą.
- Rozumiem... - Jestem tu do końca tygodnia, może się zdarzyć, że przedłuże nieco pobyt... Dam znać. - Uniósł wizytówkę na moment i również schował dłonie w kieszeniach płaszcza. Coś go spłoszyło? Nienaturalnie odpuścił... Nie potrafiliśmy się czytać. Chaotycznie ocenialiśmy swoje reakcje i drażniąco nie układały nam się dialogi. Obco... Okrutnie obco...

DZIEWCZYNA Z PLACU CZERWONEGOOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz