Więdniesz!

210 23 8
                                    

Weszli do środka ciepłego, wynajmowanego domu. Nie był zbyt duży, wręcz idealny dla dwóch ludzi. Przestrzenna, dość nowoczesna kuchnia nie odbierała klimatu kominkowi, w którym iskierki tańczyły ze sobą, chichocząc i tym samym wydając swój charakterystyczny dźwięk. Biała walizka z malutkim podpisem z boku opadła na ciemną, drewnianą podłogę. 

-Ale zimno, w końcu jesteśmy na miejscu...- Odparł szatyn z lekko różowym nosem. Wyglądał, jak namalowany. Artysta musiał mieć piękny odcień różu, bo pięknie komponował się z jasnymi piegami chłopaka, opatulonego szalem ze schowka czarnowłosego. 

-Będziemy musieć wyjść później jeszcze na zakupy- Podłączył niewielką lodówkę do kontaktu i schował tam napoje. To jedyne, co wziął ze sobą w podróż. Przecież sklepy są w pobliżu i pozostają otwarte przez cały dzień. Nie było sensu powiększać sobie bagażu zbędnym na tamten moment jedzeniem, skoro wszystko mogą kupić na miejscu. 

-Dzisiaj jesteś w stanie tylko po to mnie wyciągnąć. Może kupimy mleko i gorącą czekoladę na wieczór? Albo pianki! Myślisz, że damy radę je upiec w kominku? - Zaczął rozmyślać nad tym, co jeszcze mogliby zjeść wieczorem. 

-Pomyśl może o czymś bardziej sytym. Kolacje też wypadałoby zjeść, wiesz? I nad jutrzejszym obiadem, na co masz ochotę? Na śniadanie jajka chyba wystarczą.

-Nie lubię jajek- Wtrącił się Eren, padając na kanapę w salonie. -Zjedzmy kanapki z szynką, pomidorem i sałatą! Mam na nie taką wielką ochotę.

-Jak można nie lubić jajek? Nie lubisz ich w żadnej postaci?- Zaczął czyścić blat obrzydzony, kiedy zauważył znikomą ilość kurzu. 

-Jajecznica może przejdzie, ale nastawiłem się na kanapki- Uśmiechnął się zadowolony, sięgając niezdarnie po telefon. Włączając wyświetlacz, który zaatakował boleśnie jego oczy, odwrócił głowę. 
-Levi! Długo jeszcze Ci się zejdzie? Bo ja bym się polenił... 

-A ja poszedłbym nad morze, zamiast się lenił- Podszedł do niego i kucnął przy kanapie. -Nie chcesz się pierw rozpakować? Dopiero weszliśmy, a Ty już chcesz leżeć. Nie chcesz zobaczyć reszty pomieszczeń?

-Nieee, póki mam gdzie spać, jeść i sikać jest dobrze- Pociągnął go do siebie. -Poleż ze mną, musimy odpocząć przecież, prawda?- Obdarował go wesołym uśmiechem, któremu było ciężko zaprzeczyć. -Rozchmurz się i rozluźnij, ważniak- Pogłaskał go po twarzy. 

-Czy Ty mnie porównujesz do jakiegoś pierdolonego smerfa?- Zmarszczył brwi, odsuwając jego dłoń.

-A co? Zabronisz mi ważniak?- Wyszczerzył zęby. -Albo włóczykij... on był hot...

-Eren, to bajka dla dzieci, które noszą śliniak, bo im ślina z mordy kapie. Jesteś poważny?- Oparł głowę o jego ramię załamany, a ten zaczął się śmiać.

-No dobra, ten argument trochę wpływa na moją opinię, JEDNAKŻE bardzo ładnie narysowana bajka z fajnymi postaciami. Może być?

-O wiele lepiej idioto. Obejrzyjmy kompilację słodkich kotów, czy czego tam chcesz, ale później od razu wychodzę na zakupy do nocnego. 

-W porządku, włączę godzinną wersję!- Popatrzył na niego przebiegle. -Nie wypuszczę Cię tak łatwo.




.................

Wszystkie światła były praktycznie zgaszone, poza kolorowymi lampkami, które dodawały klimatu przy czytaniu książki o chorobach psychicznych przez młodego praktykanta. Poza interesowaniem się przez Jeagera medycyną i pomocy ludzkiemu ciału chłopak zaczął poszerzać swoją wiedzę o psychice ludzkiej. Na razie pozostawała jako wiedza książkowa, lecz miał nadzieję, że niedługo będzie mógł ją zaczerpnąć od doświadczonych psychologów. 

Płomień w kominku zaczął powoli gasnąć, co zaniepokoiło chłopaka. Zerknął na numer strony i zauważył liczbę 40. Druk nie był duży, czcionka zajmowała mało miejsca. Levi wychodził, jak płomień był jeszcze podsycony. Powiedział, że przejdzie się na pieszo do osiedlowego sklepu, dlatego nie powinno mu to aż tak długo zająć. Listę miał w telefonie, wszystko zapisane, nie musiał myśleć nad tym, co kupić, ani nie mógł zgubić kartki, bo jej nie było. 

Zielonooki założył swoje zimowe buty, kurtkę, oraz szal, które szczelnie opatulił jego szyję. Nie mógł znaleźć swojej ciemnej czapki, dlatego wyszedł bez niej, starając się nie tracić czasu. Po wyszukaniu na mapach najbliższego sklepu zaczął iść w jego stronę i dzwonić do mężczyzny. Może wraca i pomoże mu nieść siatki z zakupami? Niestety pomimo sygnału, nikt po drugiej stronie nie raczył przesunąć zielonej słuchawki w górę. 

Latarnie i księżyc oświetlały kostkę, po której szedł. Najszybsza droga prowadziła przez park, więc założył, że to właśnie tędy udał się niebieskooki. Zauważył coś czarnego, leżącego przy jednej z ławek. Serce podeszło mu do gardła, co jeśli to ktoś pijany i zechce go zaatakować? Starał się jak najciszej przejść obok, jednak zatrzymał się, kiedy zobaczył, że to znajomy płaszcz. 

Kiedy podszedł bliżej, nie mógł uwierzyć własnym oczom. Leżał tam nieprzytomny Levi, cały blady od panującego zimna. Szybko padł na kolana przed ciałem i potrząsnął nim lekko. -Levi? Co się stało?- serce tłukło, jak szalone. 
-Leviś?- Przewrócił go na bok i ujął jego białą twarz w dłonie. Z przerażeniem zauważył, że z jego nosa cieknie czerwona ciecz. Automatycznie łzy zebrały się w jego oczach, a linię krwi rozmazał kciukiem. 
-Pomocy!- Krzyknął, przytulając głowę i głaszcząc włosy, ale nikogo nie było w pobliżu. Powoli zaczął się bujać, jakby chciał uspokoić dziecko w swoich ramionach, jednak uspokajał tym samego siebie. Resztkami sił sięgnął po telefon 

-Numer alarmowy, słucham? 

-Pomocy... dlaczego tak szybko więdniesz konwalio?- Tylko tyle zdołał z siebie wyrzucić, tuląc ukochanego i opatulając go swoim szalem.



(Konwalia=piękno)

Euforia |Riren|Where stories live. Discover now