Rozdział 20

277 36 24
                                    



Tułałam się po pustych ulicach, wsiadając do jednego metra, aby za chwile przesiąść się do drugiego w całkowicie w innym kierunku. Nie wiedziałam, gdzie jest Łukasz i działałam całkowicie po omacku. Były same niewiadome: które lotnisko wybrał, gdzie już jest, jak mnie znalazł. Wiedziałam za to jedno, że nie chce go spotkać i na pewno chce mi zrobić krzywdę. Nigdzie nie zatrzymywałam się na dłużej niż na pięć minut, co chwilę oglądałam się niespokojnie przez ramię. Wsiadałam do kolejnego autobusu, chociaż wiedziałam, że taką komunikacją nie oddalę się wystarczająco daleko. Lotnisko także mogło być obserwowane. Jednym słowem byłam w czarnej dupie i zaczęłam panikować. Gorączkowo myślałam, co zrobić jednak nic sensownego nie przychodziło mi do głowy. Weszłam do restauracji, ale tylko po to, żeby dołożyć kolejną warstwę ubrań w toalecie i zamówić gorącą kawę. Na podłogę wypadła karteczka of funkcjonariuszki Agaty. Obróciłam ją w palcach, z jednej strony miałam dosyć już tułania się po zimnych ulicach, z drugiej zaś nikomu nie ufałam. Przełożyłam ją do portfela i stwierdziłam, że na razie nie będę wykonywać tego numeru. Chociaż mimowolnie cały czas o niej myślałam i ciążyła mi w torebce. Miło byłoby móc poczuć się, choć chwilę bezpiecznie. Przemyślałam wszystkie za i przeciw, dochodząc do wniosku, że nie po to straciła za mnie życie, aby wpakować mnie w niebezpieczeństwo.

Jesień w Anglii była bardzo zimna i po kolejnych godzinach, zaczynałam się trząść z zimna i tylko adrenalina i chęć życia napędzała mnie do stawiania kolejnych kroków. Byłam zziębnięta, miałam już wszystkiego dość, nogi bolały mnie niemiłosiernie i marzyłam o ciepłej kąpieli i posiłku. Byłam w beznadziejnej sytuacji, gdy kupiłam nową kartę do telefonu i włączyłam nawigację GPS, okazało się, że jestem bardzo daleko od najbliższego lotniska, jednak musiałam się tam dostać. Po tylu godzinach miałam duże szanse na wydostanie się z tego kraju. Nie tracąc więcej czasu, zaczęłam szukać połączeń na lotnisko Luton.

Spędziłam wiele godzin w podróży, a raczej na ucieczce przed Łukaszem i w końcu dotarłam na lotnisko. Zachowywałam sto procent czujności, chociaż byłam zmęczona jak diabli. Już miałam szukać kasy biletowej, gdy zauważyłam dwóch wielkich mężczyzn. Nie wyróżniali się jakoś specjalnie, ale zauważyłam, że milczeli, nie mieli żadnego bagażu i czujnie się rozglądali. To wzbudziło moją czujność, nie było szans na podejście tam niezauważoną. Mogłam się w sumie spodziewać, że ustawi swoich ludzi nawet na cały dzień. Dyskretnie wycofałam się, a gdy wyszłam z lotniska szybko, oddalałam się byle dalej. Poza terenem zaczęłam biec ostatkiem sił na oślep. Dopiero w ciemnej alejce, osunęłam się po ścianie, dysząc ciężko. Gorące łzy spłynęły po moich policzkach. Byłam w beznadziejnej sytuacji, bez wyjścia. Nie mam siły dalej uciekać. Usłyszałam szmer i zerwałam się na równe nogi. Nie mogę zostawać w miejscu. Powtarzałam sobie w myślach. Wyjęłam telefon, maszerując i przepisałam numer z kartki. Cztery razy musiałam wpisywać numer, gdy trzęsącymi dłońmi z zimna wybierałam złe liczby. Wahałam się, w końcu miałam nieznajomemu powierzyć swoje życie. W końcu nacisnęłam zieloną słuchawkę. Czekałam jeden długi sygnał, drugi, trzeci. Traciłam już nadzieję, że ten ktoś po drugiej stronie odbierze. Odsuwałam telefon od ucha, gdy nagle usłyszałam:

– Halo? – To był męski głos, przyłożyłam aparat do ucha i nasłuchiwałam, lecz była cisza po drugiej stronie. – Halo? – powtórzył męski głos, a ja nie wiedziałam, czy powinnam się odezwać. Jednak był moją ostatnią deską ratunku w tej beznadziejnej sytuacji. Miałam już dość uciekania, byłam potwornie zmęczona, a ucieczka z kraju została mi odcięta.

– Dostałam numer od Agaty – powiedziałam, szczękając zębami. Usłyszałam ruch fotela w tle i stukanie palcami w klawisze.

– Karolina to ty? – dopytywał, a ja nie chciałam podawać mu takich informacji na razie.

– Potrzebuje pomocy. Agata mówiła, że mi pomożesz – wyszeptałam słabym głosem.

– Żebym ci pomógł, muszę wiedzieć, gdzie jesteś. – Kolejne stukanie w klawisze. – Mogę namierzyć twój telefon, ale zdecydowanie łatwiej będzie, jak mi powiesz po prostu.

– Nie dam ci dokładnego adresu, bo sama go nie znam – blefowałam. Dokładnie wiedziałam, gdzie jestem, dzięki tabliczce z nazwą ulicy.

– Miasto? Kraj? – dopytywał, szeleszcząc papierami.

– Anglia – odpowiedziałam, maszerując i oglądając się za siebie. Westchną, co zaniepokoiło mnie strasznie.

– Jestem w Szkocji, dwie godziny i będę u ciebie – odpowiedział, jego fotel zatrzeszczał i usłyszałam kroki. – Jaka część, muszę wiedzieć takie rzeczy Karola – powiedział opanowanym głosem. – Nie będę śmigłowcem latał nad całą Anglią. – Zasłonił słuchawkę, lecz i tak słyszałam, że nakazuje komuś szykować śmigłowiec.

– Przemieszczam się cały czas – powiedziałam zgodnie z prawdą. – Jestem niedaleko lotniska Luton, możesz namierzyć mój telefon?

– Tak, to zawęża mi bardzo działania. Odnajdę cię, parę mil dalej jest park, dasz radę dojść do niego bezpiecznie?

– Nie wiem. Nie znam tych rejonów, głównie poruszam się z GPS-em. – Zatrzymałam się i rozejrzałam dookoła. Nigdzie nie widziałam, żadnego parku ani nic podobnego. – Jak cię poznam? – zapytałam, przykucnęłam, po czym wyjęłam mapę. Nie chciałam z nim się rozłączać, a to była alternatywa.

– Ja cię poznam, to wystarczy. – Usłyszałam w słuchawce.

– Skąd niby? – dopytywałam podejrzliwie.

– Nie tylko Łukasz ciebie szuka – odpowiedział tajemniczo. – Muszę teraz się rozłączyć, a ty idź, tam, gdzie ci powiedziałem. Niedługo będę, uważaj na siebie.

Usłyszałam charakterystyczny dźwięk, który świadczył o zakończeniu połączenia. Wyszukałam park na telefonie, łatwiej było się poruszać, gdy nawigacja od razu korygowała moje położenie. Nie chciałam od razy się pokazywać, na wszelki wypadek, więc ukryłam się w krzakach, gdy tylko dotarłam na miejsce. Z daleka widziałam, latający nad parkiem śmigłowiec. Skuliłam się, patrząc przez prześwity w krzakach. Trzech mężczyzn chodziło po parku i się rozglądało, gdy zbliżali się w moim kierunku, ponownie się skuliłam. Niebyli na tyle blisko, abym rozpoznała ich twarze. Utrudniały też kaptury naciągnięte na ich głowy. Nie wiedziałam, czy to ludzie Łukasza, czy mojego tajemniczego wybawcy. Telefon zawibrował w mojej dłoni. Był to ten sam numer, na który wcześniej zadzwoniłam. Przesunęłam palcem, aby odebrać połączenie.

– Wyjdź z ukrycia. Jesteśmy na miejscu – Usłyszałam ten sam męski głos.

Podniosłam ostrożnie głowę i zobaczyłam, że jeden z nich chowa chyba telefon w spodniach w tym samym czasie, gdy na moim aparacie skończyło się połączenie. Wstałam z klęczek. Zachwiałam się na zdrętwiałych nogach, nasze spojrzenia w tym samym momencie się skrzyżowały. Mężczyzna podbiegł do mnie i wtedy go rozpoznałam.

– To ty! – warknęłam. Chciałam zawinąć się na pięcie, lecz to przewidział i mnie przetrzymał. Spojrzał porozumiewawczo na drugiego mężczyznę, który wyciągnął coś z kieszeni.

– To dla twojego dobra – powiedział mężczyzna, dając znak głową drugiemu. Trzymał mnie mocno, po czym poczułam ukłucie igły, a moje ciało stało się momentalnie wiotkie i osunęło się w ciemność.

ZABÓJCZA MIŁOŚĆ  - zakończoneWhere stories live. Discover now