35

23 2 4
                                    

Nastał ranek. Wskazówki zegara znajdującego się w pokoju pokazywały właśnie godzinę 8 rano. Jak na Charlesa to było bardzo wcześnie, szczególnie, że dziś mógł sobie pozwolić na dłuższy sen, wcale nie musiał wstawać wcześnie. Widocznie jego podświadomość chciała mu przekazać coś ważnego i dlatego jego organizm postanowił wybudzić się wcześniej.

Nawet nie otworzył oczu, a już był prawie pewny, że Willa nie ma obok. Nie słyszał jego oddechu, chłopak nie był przytulony do niego. Uchylił powieki i spojrzał w bok. Miał rację. Był sam. Tak bardzo chciał obudzić się obok Williama, chciał go pocałować na powitanie, ale on jak zwykle miał inne plany, które trochę się rozmijały z celami Charlesa. Trochę go to zabolało. Przecież mu obiecał, że tym razem nie ucieknie...

Wstał i wziął z podłogi dolne części swojej garderoby. Był na tyle mądry, żeby wziąć ze sobą dodatkowe ubrania na jeden dzień, ale walizkę zostawił w salonie. Tak czy inaczej musiał najpierw wyjść z pokoju, a chodzenie tutaj nago nie wchodziło w grę, nie był u siebie.

Wyszedł z sypialni na korytarz. Na jednym jego końcu znajdowały się drzwi wyjściowe, w drugim był salon. Naprzeciwko sypialni były drzwi do drugiego pokoju, obok nich znajdowało się kolejne wejście, tylko tu był sam łuk drzwiowy. Obok drzwi do pomieszczenia, w którym spali były następne drzwi, tym razem do łazienki.

Zatrzymał się na korytarzu i spojrzał w stronę salonu. Tam na pewno nie było Willa. Spodziewał się, że chłopak mógł znajdować się już gdzieś poza tym budynkiem, być może już nawet w jakiejś innej kryjówce, może nawet gdzieś daleko. Postanowił pójść do kuchni i coś zjeść, a dopiero potem znaleźć Moore'a. Był dziwnie spokojny i wierzył, że jego kochankowi nic nie jest. Kochankowi? Czy tylko? Jak inaczej nazwać ich relacje? Will był jego... chłopakiem? Partnerem? Chwila. Doznał szoku. Uświadomił sobie, że teraz byli razem. Byli razem! Nie wierzył. W końcu się udało! Chyba los choć trochę się do niego uśmiechnął i dał mu odrobinę szczęścia.

Chwilę mu to zajęło zanim się uspokoił i ruszył z miejsca. Nie wiedział, że zaraz dozna kolejnego szoku. Poszedł spokojnie w stronę kuchni. Stanął w progu i zobaczył pewną osobę siedzącą przy stole. Nie musiał się do niego odwracać, Charles poznał go od tyłu. Poznał te ciemne włosy, które tak kochał. Uśmiechnął się zobaczywszy go tam.

Podszedł do niego powoli i po cichu. William siedział skulony z brodą opartą o kolana, obejmując rękoma swoje nogi, wzrok miał utkwiony w okno. Znajdował się gdzieś w swoim świecie, wśród swoich myśli, które właśnie w ogromnej ilości prześladowały jego umysł i nie dawały spokoju. Charles stanął za nim i objął go od tyłu. W pierwszej chwili chłopak przestraszył się i drygnął, gdy ramiona Vasillasa owinęły się wokół niego, ale gdy już zdał sobie sprawę kto to był, odchylił głowę do góry i spojrzał mu w oczy. Brunet nachylił się i ucałował go w czoło.

- Na początku podejrzewałem, że uciekłeś. - wyznał detektyw.

- Przecież obiecałem. - uśmiechnął się lekko do niego. - Jesteś głodny? Zrobić ci coś?

- Nie jesteś moją żoną, nie musisz mi robić posiłków. Sam też dam radę.

- Sądząc po tym, że jesteś arystokratą, masz swój pałacyk i służbę... - zażartował - Nie jestem pewien czy dasz radę.

- William... - spojrzał na niego gniewnie - Umiem o siebie zadbać i zrobić sobie kanapki.

Moore przez chwilę dusił w sobie śmiech. Trząsł się tylko próbując nie wydawać z siebie żadnych dźwięków. W końcu nie wytrzymał i zaczął śmiać się głośno. Charles nie skomentował tego, jedynie podziwiał jego twarz z bliska, cieszył go widok śmiejącego się chłopaka i takiego właśnie chciał go widzieć cały czas. Chłopak uspokoił się po chwili i znów odchylił głowę, żeby spojrzeć na Vasillasa. Patrzył na niego z lekkim uśmieszkiem.

- Chcesz czy nie? - zapytał już całkiem poważnie.

- Lepiej idź i odpoczywaj. Niedługo do ciebie dołączę.

- Nic mi nie jest. Nie jestem dzieckiem.

- Wiem, ale i tak uważam, że po tym wszystkim powinieneś choć trochę odpocząć. Jesteśmy daleko, więc możemy chociaż na chwilę zapomnieć o tych wszystkich problemach. Będę o ciebie dbał teraz.

- Koniec gadania. Ja tu rządzę. Ty idź umyć się i ubrać, zrobię ci śniadanie.

- Nie podoba ci się jak jestem ubrany? - udawał smutek.

- Chyba raczej jak jesteś NIE ubrany. - sprostował swoim złośliwym głosem. - Nie narzekam na widoki, ale są one przeznaczone tylko dla mnie. Ktoś mógłby tu przyjść, a ja nie zamierzam się z nikim dzielić. No chyba, że chcesz mieć kolejnego trupa...

- Jaki ty zaborczy...

- Coś ci się nie podoba? - powaga w jego głosie była trochę przerażająca, szczególnie w połączeniu z chłodnym spojrzeniem i złośliwym uśmieszkiem.

- Skądże, kochanie. Już idę.

Morderca Where stories live. Discover now