55

16 2 1
                                    

Najpierw musieli dostać się do pobliskiej budki z telefonem i zadzwonić na policję. Charles załatwiał tę sprawę. Zadzwonił do swojego znajomego z pracy i powiadomił go o znalezieniu zabójcy bez wdawania się w szczegóły. Od razu powiadomił również Juliana, żeby przyjechał po nich. Nie zamierzał zostawać tutaj zbyt długo, chciał jak najszybciej zabrać stąd Willa.

Później siedzieli obaj na ławce przed budynkiem i czekali na przybycie policji. Ustalali jeszcze oficjalną wersję wydarzeń, którą mieli przedstawić jako zeznania. Nie poruszyli ani przez chwilę tematu ich związku ani nic z tym związanego, na to jeszcze miała przyjść pora, ale na razie obaj nie do końca byli w stanie o tym rozmawiać.

Kiedy na miejscu pojawiła się policja, Charles zeznał im, co się stało, a raczej przedstawił im tą lekko zmienioną wersją, żeby chronić Willa, który potem wszystko potwierdził. Następnego dnia mieli złożyć oficjalne wyjaśnienia na komisariacie i dostarczyć dowody, bo teraz, jak twierdził Vasillas, Moore musiał dojść do siebie po tych wydarzeniach, ale on sam mógł zostać i wyjaśnić wszystko ze szczegółami. Jego znajomy, jako że chciał ich obu do zeznań, a zauważył też, iż on jest ranny, kazał mu od razu jechać do pobliskiego szpitala, żeby opatrzyli mu ranę i zajęli się nim, jednak Charles chciał zostać i zakończyć sprawę jak najszybciej, ale ten stwierdził, że na pewno nie pozwoli mu prowadzić sprawy w takim stanie i miał się tym zająć sam. Doszło do lekkiej wymiany zdań, która zakończyła się słowami Charlesa:

- Niech będzie. Ja odchodzę z policji. Miałem jedynie rozwiązać sprawę zabójstw, a to już zrobione. Niedługo pewnie wyjdę z miasta. Żegnam.

Po tym jakże ciekawym i wprowadzającym wszystkich w osłupienie pożegnaniu, po prostu odszedł zostawiając ich bez żadnych więcej wyjaśnień. Najbardziej zszokowany był tym wszystkich chyba Will i najbardziej uderzającymi w niego słowami, były te o wyjeździe. Czy on naprawdę chciał zostawić to wszystko i odejść? Zabolały go te słowa, a przez jakiś czas miał już nadzieję na odbudowę ich relacji.

Niewiele myśląc, szybkim krokiem ruszył za nim. Nie chciał tu zostawać z policją sam, a poza tym chciał porozmawiać z Charlesem i to jak najszybciej. Musiał z nim wszystko wyjaśnić, bo inaczej ta kwestia nie da mu spokoju.

Przed budynkiem już czekał na nich zmartwiony Julian. Chłopakowi bardziej przeszkadzało to, że Charles wpakował się w jakieś kłopoty i wciągnął w to Willa, a przynajmniej w jego mniemaniu, niż to, że musiał po nich przyjeżdżać w nocy.

- Jedziemy do szpitala. - oznajmił Will otwierając drzwi i przepuszczając Charlesa.

Vasillas zawahał się. Spojrzał zaskoczony na Moore'a. Dlaczego to on decydował? Przecież nic mu nie było, mógł po prostu wrócić do domu, nie trzeba się było o niego martwić, a poza tym, miał teraz pilniejszą sprawę.

- Nie. - zaprotestował - Jedziemy do domu.

- Do szpitala. - upierał się młodszy. Musiał dopilnować, żeby Charles był cały, bo inaczej nie mógłby spać spokojnie, po prostu musiał mieć całkowitą pewność, że zajęto się nim odpowiednio i nic mu nie będzie.

- Will... - starał się być stanowczy i jakoś wpłynąć na decyzję tamtego.

- Zamknij się i wsiadaj.

Nie chcąc dalej spierać się o cel ich podróży, po prosto posłusznie wsiadł do środka. Skoro Will tego chciał, niech tak będzie. Sądził, że ten bez powodu by tak o to nie zabiegał, a skoro miałoby to w jakiś sposób go uspokoić, dla niego wszystko. Nie zamierzał też znów się z nim kłócić, zdecydowanie nie był to ani trochę odpowiedni czas na to.

Moore podążył za nim i zamknął drzwi do powozu. Usiadł po drugiej stronie. Ruszyli.

Było trochę niezręcznie. Siedzieli naprzeciwko siebie i nie wiedzieli co zrobić, nie potrafili nawet zacząć rozmowy. Po ostatniej kłótni ich związek był jednym wielkim znakiem zapytania, a żaden z nich nie wiedział czy drugi chce o tym teraz rozmawiać i czy jest w stanie po tym, co się właśnie stało. Dość dużo się zdarzyło tej nocy, to było dla nich obu męczące. Vasillas nie chciał dokładać mu więcej stresu ani nerwów, uważał, że teraz należy mu się spokój i odpoczynek od problemów. Zaś sam Moore nie zamierzał na razie poruszać tego ze względu na fakt, iż detektyw był ranny, najpierw chciał zająć się tym. Zdawał sobie sprawę, że rana oznaczała ból, więc poważna rozmowa aktualnie nie była chyba zbyt dobrym pomysłem.

- William? - zaczął detektyw, przerywając w końcu niezręczną ciszę między nimi - Chcę, żebyś wiedział, że nie złoszczę się na ciebie ani nic takiego. Ta kłótnia była niepotrzebna i bezsensowna. Nie powinienem był tak reagować, ale byłem zazdrosny.

- Sam nie zachowałem się lepiej.

- Czyli zgoda?

- Tak.

- Wiesz, że cię nadal kocham?

- A wiesz, że ja ciebie niestety... - uśmiechnął się lekko - też?

Morderca Where stories live. Discover now