3. Ludzie to potwory.

57 5 1
                                    

Zbudził mnie dźwięk alarmu w telefonie, pieprzony poniedziałek i lekcje. Przetarłam oczy, podnosząc się do siadu. Dochodziła szósta, godzina kiedy zazwyczaj wstaję w dni robocze. Odrzuciłam kołdrę na bok i wstałam z łóżka, zakładając kapcie na gołe stopy. Wyszłam na balkon, wdychając rześkie powietrze. Wracając chwyciłam pustą paczkę fajek ze stoliczka, po czym wrzuciłam ją do śmietnika pod biurkiem. Wzięłam szlafrok i poszłam do toalety wziąć prysznic, rano to zawsze działa. Zdjęłam z siebie wszystko, wkładając piżamę do kosza na pranie. Odkręciłam kurek z ciepłą wodą i stanęłam w brodziku. Krople spływały po moich plecach, klatce piersiowej i brzuchu. Przyjemne uczucie zebrało się w moim gardle, co skutkowało zamknięciem oczu. Lubiłam brać szybkie kąpiele we ,,wrzątku", bo właśnie taką temperaturę kochałam. Najlepiej się myśli, niestety rankiem nie mam zbyt wiele czasu na to. Tak było też dzisiaj. Ocknęłam się i wyskoczyłam na kafelki, owinęłam ciało ręcznikiem, zamykając za sobą drzwi od łazienki. Skierowałam się do garderoby, tam spędziłam kolejne piętnaście minut na wybieraniu ubrania, a dopiero po upływie tego czasu zorientowałam się, że przecież nosimy mundurki. Uderzyłam z otwartej ręki w czoło i zgarnęłam z wieszaka biała koszulę, szarą spódnicę i tego samego koloru marynarkę. Wszystkie z tych rzeczy miały naszyte logo liceum, oczywiście prywatne, tylko dla arystokratów.

Wysunęłam szufladę, zaraz po tym gdy nałożyłam ubranie, po to by wziąć białe skarpety do kolan i czarny pasek. Wyciągnęłam spod półki czarne lakierkowane półbuty, nakładając je na stopy i zapinając na klamrę. Następnym punktem była toaletka, w szkole zabraniali mocnego makijażu, ale na rzęsy i cień Donbasu mogę sobie pozwolić. Od początku mojego pobytu tutaj przestałam używać pudru, korektora i fluidu, dzięki czemu moja cera wyglada znacznie lepiej. Spięłam włosy w luźnego koka i ruszyłam do jadalni.

W każdy poniedziałek służby jest najwiecej właśnie o tej porze dnia, nigdy się nie zastanawiałam dlaczego. W Santa Ana dniem, w którym ochrona zbierała się w jednym pomieszczeniu był czwartek. Głównie chodziło wtedy o zaostrzenie obrony, albo nowe grafiki. Tu co chwila ktoś pytał o moje samopoczucie, a bieganina nikomu nie przeszkadzała, chociaż nieraz jest to uciążliwe.

Minęłam drzwi do długiego pomieszczenia i zasiadłam przy stole, wszyscy już czekali. Nie byłam ostatnia, bo Noemi jeszcze nie ma. Dopóki wszyscy się nie zbiorą, nie zaczniemy jeść. Nie żeby mi to przeszkadzało.

Dwie minuty później byliśmy w komplecie, dziewczyna miała na sobie dokładnie ten sam strój co ja. Natomiast Conor miał proste spodnie, bluzkę polo, luźny krawat nawet nie zawiązany i marynarkę. Wszystko miało taki sam kolor jak nasze. Herb szkoły to dwa lwy, stojące do siebie przodem i podające łapę, za nimi jest metalowa brama. Są złote, co świadczy o gracji liceum, od ich środka bije światło, co w znaczeniu ma dać zgodę między każdym uczniem. Oczywiście nie jest tak, ale rzadko się zdarza jakiś konflikt, najczęściej między dziewczynami.

Dyrektorem jest bliski przyjaciel króla Malthego, starszy siwy człowiek z wielką wiedzą. Na pozór wydaje się gburowaty, ale w rzeczywistości jest bardzo miły i potrafi się pośmiać. Jako jedyny nie traktuje nas, jak przyszłych władców.

- Życzę wam miłego dnia, dzieciaki. Pamiętajcie, co by nie było trzymacie się razem. - powiedział król i wstał od stołu. - Powodzenia.

Podążyłam za nim wzrokiem, dopóki nie opuścił jadalni. Często nam mówi motywujące słowa, chyba że nie ma go na miejscu. Wtedy przysyła wiadomość i śmiesznego mema. Królowa Valeria codziennie robi nam śniadania do szkoły, są one przyrządzane w bardzo matczyny sposób. Plastikowy pojemnik, kanapki w folii i coś na osłodę. Daje butelki wody i też jakieś miłe rady.

- Zaczynamy chemią, później zajęcia artystyczne i włoski. - westchnęła przeciągle dziewczyna i upiła łyk soku.

- Czy ten dzień może być gorszy? Lekcje do dupy, pogoda wygląda na taką, która ma zaraz się zjebać, a na domiar tego wszystkiego, jakiś bezpański kot nasrał mi do butów od uniformu. - burknął sucho książę, a ja parsknęłam śmiechem. Posłał mi ostrzegawcze spojrzenie, uciszyłam się, ale dalej z rudą mrugałyśmy do siebie.

(no) QueenWhere stories live. Discover now