12. Chodźmy w bardziej ustronne miejsce.

57 1 0
                                    

Ten rozdział jest ważny

Mam nadzieję, że wam się spodoba

Do następnego x

========

23 lipca, 09:12

Dwa dni.

Tyle trwały przygotowania do tego całego gówna. Błagałam dekoratorów, żeby to nie wyglądało jak u jakiejś arystokracji. Mam nadzieję, że mnie posłuchali, bo jeśli za siedem godzin zobaczę salę  w kolorach beżu, to przysięgam, że ich wymorduje.

Szłam korytarzem prosto do kuchni, kilka minut temu dostałam wiadomość od pani Jodie, że muszę spróbować tortu. Nie wiem po jakiego grzyba, skoro dokładnie jej powiedziałam jaki ma być. Miętowy z truskawkami.

Popchnęłam drzwi, które zaskrzypiały. Jak na zawołanie wszyscy w kuchni stanęli na baczność, kłaniając się mi.

- Mówiłam, że nie musicie tego robić. - ganiam ich łagodnym tonem, wciąż stali w tych samych miejscach, lecz z dużo większą konsternacją. - Gdzie ten tort?

Odwróciłam się i go zobaczyłam. O mój słodki Jezu. Sześciowarstwowy, oblany sosem truskawkowym, przyozdobiony listkami mięty i ze świeczkami ,,18". Zza niego wyłoniła się Jodie, miała w dłoniach kawałek ciasta, ktoś podał jej widelczyk, a ona przekazała talerzyk mnie.

Patrzyłam chwilę na to, później zanurzyłam widelec w mięciutkim cieście. Wsadziłam go sobie do ust i się rozpłynęłam. Smakuje wyśmienicie, jest słodki, ale mięta wszystko równoważy, dało się wyczuć cytrynę, która również niweluje smak.

- Obłędny. - wymruczałam z pełną buzią, przymykając powieki. - Cholera, Jodie masz złote dłonie. - mrugnęłam do niej i dokończyłam kawałek.

- To nie tylko moja zasługa, reszta również pomagała. - wskazała na pozostałych pracowników.

- W takim razie, za ten tort należy wam się odpoczynek. Czy wszystkie dania są gotowe?

- Tak panienko, wystarczy je tylko podgrzać.

- Skoro tak, macie wolne do jutra. - powiedziałam, ku mojemu zaskoczeniu nikt nawet się nie uśmiechnął. - Na co czekacie? Nie żartowałam. Jesteście zwolnieni do jutra. - wciąż niepewnie każde z nich ściągnęło swój fartuszek, po czym odłożyli je na swoje miejsce i pojedynczo wyszli. Odetchnęłam z ulgą, poszukując resztek tortu, może gdzieś jeszcze zostało zbędne ciasto?

Podeszłam do jednej z lodówek i ją otworzyłam, uderzył we mnie chłód i mnóstwo zapachów, ale nigdzie nie ma tego czego szukam. Żachnęłam się i założyłam ręce na biodra. Już miałam się odwrócić i iść po Jodie, ale nie zrobiłam nawet kroku nim dotarł do mnie ten głos.

- Witaj, Camillo.

Momentalnie zabrakło mi powietrza, nie sądziłam, że się pojawi. Byłam wręcz pewna, że odrzuci zaproszenie. Ale tu jest!

- Robert! - pisnęłam i rzuciłam się w jego ramiona. Ze śmiechem przytulił mnie do siebie, całkiem mocno. - Jesteś!

- Oczywiście, że tak. Osiemnaste urodziny ma się tylko raz, prawda? - uśmiechnął się łobuzersko i cmoknął mnie w skroń.

Mając chwilę przyjrzałam się mu. Zdecydowanie wyprzystojniał, ma szersze barki i nieco dłuższe włosy, które wciąż się kręcą. Ma na sobie biały podkoszulek na szerokich ramiączkach i zielone szorty. Patrzył na mnie przenikliwie, ewidentnie się nad czymś zastanawiał, bo przechylił głowę w lewo.

- Schudłaś, czy mi się wydaje?

Liczyłam na inne słowa, jednak gdy zwrócił mi uwagę, faktycznie mogłam zrzucić na wadze. Ostatnio kupiłam sukienkę w rozmiarze xs, gdzie normalnie nosiłam m.

(no) QueenWhere stories live. Discover now