| Początek | Felinette

535 67 18
                                    

Każde zakończenie stanowi początek nowej historii. To właśnie tymi słowy pocieszałem się, przyjeżdżając do Paryża, by pozostać w nim tym razem przynajmniej do czasu, kiedy zdobędę pełne wykształcenie. Po śmierci ojca nasza fortuna zaczęła kurczyć się w zastraszającym tempie, zwłaszcza gdy na jaw wyszło, że osoba, którą ceniłem najbardziej na świecie oszukiwała nas przez całe życie, zatajając przed nami, że był hazardzistą i to nam przyszło w końcu spłacać jego długi, aż w końcu doszło do tego, czego moja matka chciała uniknąć za wszelką cenę. Musieliśmy sprzedać nasz dom, spakować resztę tego, co pozostało z naszego dobytku i udać się w łaski do wuja Gabriela, osoby, którą darzyłem szczerą pogardą.

Nie uśmiechało mi się również przebywanie w towarzystwie Adriena. Owszem, wiedziałem, że jego beztroskie zachowanie było wyłącznie fasadą, za którą krył się bezgraniczny smutek po stracie matki i nie to denerwowało mnie w nim najbardziej, a fakt, jak bardzo dawał sobie wejść na głowę Gabrielowi. Irytowało mnie, jak bardzo przytakiwał mu w każdej kwestii oraz to, że spełniał każdą jego fanaberię bez mrugnięcia okiem, nawet jeżeli kolidowało to z jego własnymi planami.

Jakby tego wszystkiego było mało, trzeciego dnia naszej obecności w rezydencji wuja, matka bezceremonialnie oznajmiła mi, że zapisała mnie do szkoły. Tej samej szkoły, do której chodził Adrien.

— Kochanie, nie możesz przez całe życie korzystać z nauczania domowego. Chłopcy w twoim wieku powinni zawierać nowe znajomości, mieć hobby, sympatię!

W tamtym momencie zakrztusiłem się sokiem pomarańczowym, obdarzając matkę pełnym niezrozumienia spojrzeniem.

— Nauka najlepiej przychodzi mi w ciszy i spokoju. Obecność innych drażni mnie, nie mogę się wtedy skupić. Poza tym ja już mam hobby. Czytam książki i nie uważam, żeby jakiekolwiek inne zainteresowanie byłoby w stanie przynieść mi równie wymierne korzyści, mamo. A co do sympatii... Nie jestem nikim zainteresowany.

— No właśnie! — zaklaskała w dłonie z entuzjazmem. — To dlatego, że nigdzie nie wychodzisz, mon Cheri! W Paryżu jest tyle ślicznych dziewcząt! Adrien na pewno cię z jakąś zapozna, prawda Minou? — dopytywała, odłamując niewielki kawałek croissanta. — Macie tu wyborne wypieki.

Adrien pokiwał głową, sięgając po naczynie z niskosłodzoną konfiturą.

— To pieczywo z piekarni, której właścicielami są rodzice mojej koleżanki z klasy, Marinette. Jest naprawdę wspaniała!

— Piekarnia, czy Marinette? — zapytałem kąśliwie, nie mogąc się powstrzymać, żeby nie dopiec kuzynowi.

— Jedno i drugie? — odpowiedział po chwili, a na jego twarzy malowało się wyraźne zmieszanie.

Jego reakcja była dla mnie niczym zaproszenie do gry. Być może pobyt w Paryżu nie będzie aż taki nudny?

— Przedstawisz mnie? Tej dziewczynie, Marinette — doprecyzowałem.

— Och... Tak, oczywiście. Jak tylko dołączysz do nas na zajęciach, natychmiast cię przedstawię. Jest wspaniała, na pewno dojdziecie do porozumienia — dodał, choć jego mina nie wyrażała większego entuzjazmu.

***

Nasze pierwsze spotkanie nie wyglądało tak, jak projektowałem to w mojej głowie. Marinette okazała się twardą zawodniczką, ale nie miałem w zwyczaju uciekać z pola bitwy, wymachując białą flagą. Jeżeli chciałem zmusić kuzyna, żeby przyznał się przed sobą, że był zauroczony córką piekarza, musiałem wykrzesać z siebie to, co najlepsze, tak, żeby dziewczyna nie mogła oprzeć się mojemu urokowi. Być może wtedy Adrien przejrzy na oczy i domyśli się, że jest dla niego kimś więcej niż tylko przyjaciółką.

Niestety, Marinette Dupain-Cheng z niewiadomej dla mnie przyczyny, jako jedyna osoba w klasie nie przepadała za mną. I mówiąc "nie przepadała", mam na myśli to, że szczerze mnie nienawidziła.

— Może mógłbym ci pomóc? Ta torba wygląda na ciężką — zainicjowałem chęć pomocy, kiedy wychodziła z klasy na przerwę.

— Dziękuję, poradzę sobie — odburknęła, ignorując mnie całkowicie.

Kolejna próba zaskarbienia sobie jej sympatii nadarzyła się całkowicie przez przypadek, kiedy znalazłem jej szkicownik, porzucony na schodach wejściowych do szkoły.

— Marinette! — zawołałem, wyciągając w jej kierunku różowy notes w białe kropki. — To chyba twoje, prawda?

Jej niebieskie oczy omiotły pośpiesznie okładkę, jakby upewniając się, czy nie ma na niej żadnych widocznych uszczerbków, po czym wysyczała:

— Zabrałeś go z mojej torby, zgadza się?

Muszę przyznać, że zbiła mnie z pantałyku.

— Co, proszę?

— Wyjąłeś mój szkicownik z mojej torby, kiedy nie patrzyłam! A teraz na pewno nabazgrałeś w nim, niszcząc moje projekty albo zrobiłeś im zdjęcia i rozesłałeś w internecie, żeby wystawić mnie na pośmiewisko, tak? — krzyczała, a w jej oczach nie było widać krztyny sympatii.

— Dlaczego miałbym to zrobić? — zapytałem szczerze zdumiony jej postawą.

Z furią malującą się na twarzy wbiła swój palec wskazujący w moją pierś i oznajmiła dobitnie:

— Nie lubię cię, Felixie Graham de Vanily. Nie wiem co knujesz ani czego ode mnie chcesz. Spodziewałam się, że będziesz chciał mnie zaszantażować, bo widziałeś moje żałosne nagranie, które kierowałam do Adriena, ale nie! Ty wolisz prześladować mnie i naruszać moją przestrzeń osobistą w każdy możliwy sposób, przy każdej okazji!

Z każdym wypowiadanym przez nią słowem czułem, jak w moim sercu rośnie poczucie winy. Miała rację. Byłem nikim i doskonale zdawałem sobie z tego sprawę, chociaż starałem się to ukryć, dokładnie tak, jak robił to Adrien, tyle że moja maska wyglądała zupełnie inaczej niż jego. Podczas gdy on dzięki swojej perfekcji, ciepłu i wesołemu usposobieniu zyskał sobie pokaźne grono przyjaciół, ja zamknąłem się w czterech ścianach pokoju, biorąc za najlepszych przyjaciół książki. One nie mogły mnie opuścić. Nie mogły zranić, tak jak raniły jej słowa.

Bo podczas gdy na początku moim celem było wyłącznie zagranie kuzynowi na nosie i wzbudzenie w nim zazdrości, jedyną osobą, której los sprawił psikusa byłem ja. Nie wiedząc, kiedy ani dlaczego, zacząłem podziwiać ją z daleka. Jej zaspane oczy, kiedy przychodziła spóźniona i niewyspana. Jej śmiech, kiedy żartowała z przyjaciółkami podczas przerwy na lunch. Pełne beznadziejnej miłości spojrzenia, kierowane do mojego kuzyna, których tylko on sam nie dostrzegał.

Zostałem ofiarą własnej intrygi. Na początku, zastanawiałem się, czy może istnieć na tym świecie coś bardziej żałosnego niż osoba zakochana w kimś, kto nie wie o jej istnieniu. Dziś już wiem, owszem. Kochać kogoś, kto darzy mnie nienawiścią jest moim osobistą pokutą.

Ale przecież, jak już wspominałem, każde zakończenie stanowi początek nowej historii, a moja historia z Marinette Dupain-Cheng dopiero się zaczyna.

one-shots | chocoxstarOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz