| Dzieło sztuki | Adrienette

684 99 25
                                    

Adrien nieczęsto miewał okazję, by spędzać czas w sali plastycznej. Bywał w niej sporadycznie, kiedy któryś z nauczycieli rozchorował się i dyrektor kierował uczniów właśnie tam, żeby zaczekali na kolejną lekcję, spędzając czas na robieniu czegoś pożytecznego, zamiast włóczenia się po korytarzach bez celu. Zresztą, nie widział większego sensu, żeby tam zaglądać. Nie był uzdolniony w rysowaniu jak Nathanael, nie robił graffiti jak Alix, ani nie pisał zapierających dech w piersi opowiadań, jak Marc. Jedynym jego atutem była gra na pianinie, ale w oczach jego ojca nawet w tym nie był wystarczająco dobry. Mimo to sztuka potrafiła go zafascynować. Uwielbiał niektóre okazy, które znajdowały się w ich rezydencji. Oczywiście, jego ulubionym był portret matki, wzorowany na dziele Gustava Klimta. Być może, gdyby nie napięty do granic możliwości grafik, udałoby mu się wygospodarować czasami parę chwil na to, by odwiedzić Luwr i pokontemplować piękno dzieł sztuki.

Tego poranka przyjechał do szkoły zbyt wcześnie. Okazało się, że pani Bustier musiała udać się na okresowe badania. Odkąd ich wychowawczyni oznajmiła, że spodziewa się dziecka, coraz częściej zdarzało się, że opuszczała lekcje. Niemniej jednak, wyraźnie zaznaczyła, że tak długo, jak długo będzie się czuła na siłach, na pewno będzie pełnić swoje obowiązki wychowawcy, za co cała klasa była jej niezwykle wdzięczna. Niestety, wiadomość o nieobecności nauczycielki nie dotarła do Adriena. Dowiedział się o tym dopiero od Nino, do którego zadzwonił po tym, jak spędził kilkanaście minut w pustej sali do francuskiego.

Na początku rozważał udanie się do bufetu i zjedzenie porządnego śniadania, jednak idąc korytarzem, jego wzrok przykuły uchylone drzwi, nad którymi widniała tabliczka z napisem "sala numer 33". Rozglądając się dookoła, jakby obawiał się, że robi coś niewłaściwego, wślizgnął się niepostrzeżenie do środka. Jego wzrok natychmiast zatrzymał się na sporej sztaludze, stojącej dokładnie na środku sali, a obraz, który spoczywał spokojnie na stabilnej, drewnianej konstrukcji, dosłownie wbił go w ziemię.

Miejsce, jakie przedstawiał, wyglądało jak postapokaliptyczny Paryż. Kolorystyka, w jakiej był utrzymywany tak zimna, z przewagą białych i błękitnych tonów, przysparzała go o gęsią skórę. Nieregularne linie powalonych drapaczy chmur, doszczętnie zniszczona Wieża Eiffla, ulice tonące w wodzie i księżyc. Księżyc, który wyglądał, jakby został przecięty na dwie, symetryczne połowy. Patrząc na ten krajobraz, Adrien poczuł, jak uczucie samotności, które towarzyszyło mu na co dzień, przybiera na sile. I wtedy dostrzegł mały szczegół, który wzbudził w nim jeszcze większy niepokój. Niewielka, mikroskopijna wręcz, w porównaniu do powalonych budynków postać, siedząca samotnie na brzegu dachu jednego z ostatnich ocalałych wieżowców. Na pierwszy rzut oka wyglądał jak zwyczajny, młody mężczyzna, jednak po dłuższym studiowaniu konturów wyraźnie zaznaczonych cienkim pędzlem, stało się dla niego jasne, że owa postać nie była przypadkowym młodzieńcem. To był on, w postaci Czarnego Kota. Jego fryzura, kostium, ogon, a nawet postawione na sztorc uszy, wszystko składało się w spójną całość. Wszystko, prócz kolorów.

Jak wszystko dookoła, Czarny Kot również był namalowany w białych tonacjach. W nieprzytomnym geście Adrien wyciągnął dłoń przed siebie, jak gdyby poprzez dotyk miał lepiej zrozumieć, co autor tego dzieła miał na myśli, malując go w ten sposób, kiedy z przeciwległego końca sali usłyszał cichy szloch.

Rozejrzał się uważnie, przeczesując wzrokiem każdy zakątek pomieszczenia, aż w końcu jego spojrzenie spoczęło na skulonej w kącie, drobnej postaci.

— Marinette? — zapytał cicho, nie chcąc jeszcze bardziej jej przestraszyć.

Kiedy dziewczyna podniosła do góry zapłakaną twarz, ośmielił się ruszyć przed siebie nieco pewniej. Uklęknął naprzeciwko, przyglądając się jej z niepokojem. W jednej dłoni ściskała kurczowo nadal mokry pędzel, a drugą ręką ocierała nieporadnie twarz, na której łzy rozmywały resztki białej farby.

— To ty... — szepnął, powracając wzrokiem do obrazu. — Ty go namalowałaś?

Marinette kiwnęła głową w potakującym geście.

— Dlaczego płaczesz? Co się stało? Ktoś cię skrzywdził? — dopytywał, siadając bliżej i otaczając ją swoim ramieniem.

Mimo to, szloch nie ustawał, a z jej ust nie padły żadne słowa wyjaśnienia.

— Marinette, spokojnie... — szeptał do jej ucha, starając się za wszelką cenę uspokoić roztrzęsioną przyjaciółkę. — Ciii... Jestem tu. Jestem i nigdy cię nie zostawię.

Jej sylwetka zastygła na moment. Podniosła ku niemu wzrok spod mokrych od łez rzęs i drżącym głosem zapytała:

— Obiecujesz?

— Oczywiście, że obiecuję! — przysiągł, składając na czubku jej głowy przelotny pocałunek. — Nigdy, przenigdy nie zostawię cię samej.

— Mam... Mam nadzieję, że to prawda — wymamrotała, wycierając twarz zaoferowaną przez niego chusteczką.

Po chwili jej wzrok przeniósł się z jego twarzy na sztalugę, stojącą na wprost nich. Jej oczy nie wyrażały nic, prócz bolesnej pustki, kiedy wpatrywała się w swoje dzieło.

— Opowiesz mi o tym obrazie? — zapytał, podążając za jej wzrokiem.

— On... On przedstawia moje największe lęki.

— Lęki? — powtórzył, zastanawiając się nad jej słowami.

— Po prostu obiecaj mi raz jeszcze, że nigdy mnie nie zostawisz — odparła, opadając głową na jego klatkę piersiową. — Mów mi to każdego dnia, proszę.

— Obiecuję — oznajmił cicho, układając swój policzek na czubku jej głowy. — Nigdy cię nie opuszczę, Księżniczko.

one-shots | chocoxstarOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz