Pewien pomysł

447 17 0
                                    

Rok to mnóstwo czasu. Lepkiego, trudnego zjawiska, które rozumie się wcale lub trochę, przy ogromie szczęścia. Dla poszczególnych jednostek pewien odcinek czasu może mieć zupełnie inny charakter. Miesiąc po urodzeniu dziecka nie równa się temu, w którym się je straciło. Czas to pojęcie śliskie i nieuchwytne, ukochane profesora Dumbledore'a. Znikając w odmętach pamięci i układając starannie swoje wspomnienia, dyrektor znajdował spokój i zorganizowanie, które pomagały mu przez całe życie. Znając swoją przeszłość mógł spodziewać się tego, co nastąpi i zachowywać odpowiedni dystans od rzeczywistości, w której dla wielu sam pozostawał reliktem zamierzchłych czasów. Od regularnego przeglądania swoich myśli, od projektowania przeszłości, uczył się również spoglądać na innych ludzi. Obserwował ich uważnie w swoim Pałacu Pamięci. Znał powszechną potrzebę ludzkości do opłakiwania siebie i innych tak samo, jak ponadludzkie pragnienie celebracji ważnych wydarzeń. W stanie głębokiego zamyślenia spojrzał w lustro w swoich komnatach. Przez chwilę czuł pewien dyskomfort, dziwne uczucie wałęsające się w okolicach żołądka. Przesunął palcami po bliźnie ciągnącej się przez cały policzek i przecinającej jego dolną wargę. Teraz była biała, czas przewrócił jej zaognienie i ból w coś, co wyglądało na twarzy starego dyrektora jak kolejna zmarszczka. Prawdopodobnie dlatego, że Albus lubił ten dziwny znak i uważał go za zapowiedź czegoś dobrego. Nie rzucała się w oczy, kiedy się z nim rozmawiało, może z powodu światła uśmiechu, które roztaczało ciepło na całą jego pogodną, przystojną twarz. Czas wciąż sprawnie działał nawet dla takich starych natrętów trzymających się życia wszystkimi rękami.

Albus Dumbledore uśmiechnął się do swojego odbicia i mrugnął zawadiacko, jakby mówił sam sobie: „nadal coś w sobie masz".

Przeszedł po tym do swojego gabinetu i przywitał się z Faweksem. Jego pióra gładko przesuwały się pomiędzy palcami staruszka. Ptak podniósł łebek, kiedy do gabinetu weszła smukła kobieta o surowym wyglądzie.

-Pan wzywał, dyrektorze? – zapytała spokojnie, splatając ręce przed sobą w idealnym geście czekania.

-Tak, Minerwo. Myślę że zorganizujemy bal.

-Bal?

Minerwa McGonagall, kobieta nawykła do dziwactw dyrektora, przechyliła głowę jak zaciekawiony kot. Spod okularów połówek błysnęły zielone, mądre oczy.

-Tak, Minerwo, jesienny bal. Potrzebuję twojej pomocy. Miętówkę?

Albus otworzył przed nią metalowe pudełeczko zawierające białe cukierki i objął ją nagle jednym ramieniem. Minerwa spojrzała mu w oczy, które widziały niezliczenie wiele rzeczy i, przestudiowawszy je uważnie, uśmiechnęła się chłodno.

-Bal.

PsikusWhere stories live. Discover now