Przygotowania

323 14 1
                                    

W Wielkiej Sali dało się słyszeć cichą muzykę, delikatną i wolną. Każdy bal musi się jakoś zacząć. Ten zaczął się jeszcze przed rozwarciem się monstrualnych wrót. Po pomieszczeniu w zniecierpliwieniu krzątali się nauczyciele, przejęci swoją rolą. Z racji laickiego charakteru przyjęcia Hagrid popijał sobie z piersiówki obitej jakimś włochatym materiałem. McGonagall, w ciemnoczerwonych, ciepłych szatach, ze złotym paskiem zawiązanym w wąskiej, dobrze wykrojonej talii i odświętnym kapeluszu, spoglądała na niego ze zdecydowanym lekceważeniem, układając jednocześnie kwiaty w wazonach. Łodygi uparcie nie chciały stać w równych odstępach. Kobieta czuła się podenerwowana szczególną uwagę poświęcała temu, by nie odbiegać wzrokiem na Severusa Snape'a. Ten bowiem zaskoczył ją tego wieczoru bardziej niż kiedykolwiek, bardziej niż w momencie, kiedy dowiedziała się, że odszedł na stronę Śmierciożerców, bardziej niż w momencie, kiedy okazało się, że jest podwójnym agentem, bardziej niż w momencie, kiedy zabił Albusa Dumbledore'a, bardziej niż w momencie, kiedy odkryła, że śmierć dyrektora to magiczna mistyfikacja. Severus Snape się wystroił. Pod gwiaździstym niebem Wielkiej Sali wirowały różnokolorowe liście, a Severus Snape w nich błyszczał. Nie rzucał złośliwych spojrzeń, nie mamrotał skarg na głupie pomysły dyrektora. Nadzorował spokojnie ostatnie skrzaty donoszące jedzenie na szwedzkie stoły ustawione w jednym kącie sali, stał prosto, pachniał i błyszczał.

Minerwa zakończyła pracę z kwiatami. W zniecierpliwieniu rzuciła na bukiety szybkie zaklęcie. Goździki zmieszane z geranium, gałązkami lipy i wysoką trawą zaczęły świecić jasnym blaskiem, jakby pyliły brokatem. Roztaczały wokół siebie mgiełkę, która tworzyła swoistą latarnię. McGonagall zrezygnowała więc z pochodni i przygasiła je znacznie. Nadgarstek bolał ją od tych wszystkich zaklęć, nie dlatego, że były męczące, ale dlatego, że były bezsensowne, prawie bezmyślne. Robiła to jednak dla Albusa, który aktualnie rozmawiał z zespołami mającymi grać na przyjęciu. Muzyka, o której wspomniano na początku, pochodziła od profesora Flitwicka, który raczej nudził się przygotowaniami i jedną ręką rzucał zaklęcia na stojące w pobliżu podwyższenia sceny harfy, a resztę uwagi poświęcał na rozmowę z Hagridem. Bardzo był rad, że jego kolega miał ze sobą swoją piersiówkę, gdyż szkolny poncz nie zaspokajał jego kubków smakowych. Minerwa McGonagall masowała sobie chwilę skronie. Robiła to mocno, jakby chciała zapomnieć o wszystkich wydarzeniach tego wieczoru. Przez chwilę wyliczała w głowie, co jeszcze jest do załatwienia. Nauczyła Gryfonów tańczyć. Z trudem. Wybrała przekąski. Wszystko jedno, ta suknia i tak jest za ciasna, by cokolwiek jeść. Załatwiła wolne Remusowi. Nie uwierzy, jak usłyszy, co się stało Severusowi. Poleciła dyrektorowi kapele, o których słyszała od uczniów. Co gorsze, Pink Wand czy Deep Scar, nie wiedziała. Ułożyła kwiaty.

Usłyszała nad sobą tubalny głos.

-Pani psor, może łyczka?

Podniosła głowę powoli, metodycznie, jakby chciała opóźnić termin spotkania spojrzenia Hagrida, czerwonego na owłosionej, zdrowej twarzy. W żółtym garniturze wyglądał komicznie i miał włosy zaczesane na czymś w rodzaju żelu albo śluzu ślimaków. Być może w jakichś kręgach uznawano to za elegancję. Usta czarownicy, pomalowane na bordowo, wykrzywiły się w wymuszonym uśmiechu, w sumie nie wiadomo po co i dla kogo ten uśmiech.

-Dziękuję, Hagridzie.

Myślała, że powiedziała to na tyle kategorycznie, żeby jasno dać do zrozumienia mężczyźnie o swojej chwilowej potrzebie samotności. Ten jednak podreptał chwilę w miejscu i zaśmiał się sam do siebie.

-Pani psor musi przyznać, że ten nasz psor Snape dziwnie dziś wygląda.

McGonagall spojrzała prosto w ciemne oczy Hagrida. Mogła się z kimś podzielić swoim nieszczęściem i skrajnym zdezorientowaniem. Traktowała Severusa jak syna, ale ten syn nigdy nie nosił czarnych smokingów i granatowych lakierków z czegoś, co wyglądało na wysokiej próby smoczą skórę.

-Tak, muszę przyznać, że wygląda niecodziennie.

-Taki jakiś cały jest, ten, no, błyszczący. Taki, hm, czarujący.

-Czarujący?

McGonagall uśmiechnęła się do siebie. Z jednej strony niespotykanym byłoby sądzić, że jeden ze zdolniejszych czarnoksiężników w Wielkiej Brytanii nie będzie czarującym, z drugiej – sądzić, że Severus Snape może być czarujący.

Hagrid pociągnął łyczek ze swojej włochatej piersiówki i otarł usta rękawem marynarki. W tej chwili zbliżył się do nich Albus Dumbledore, rozpromieniony i świeży. Założył tej nocy ostro fioletowy smoking i długą pelerynę. W eleganckich spodniach w pionowe paseczki wyglądał młodziej. Strój zdradzał szczupłość i żylastość jego ciała. Złote spiczaste buty kontrastowały z kolorowymi gumeczkami poupychanymi w brodę.

-Świetnie ustawiłaś te wazony, Minerwo. Hagridzie, znakomita robota z tymi pniami drewna.

Oboje podziękowali grzecznie.

-To będzie dobra zabawa też dla nas, nie zapominajmy o tym. Pytałem tych miłych młodych ludzi z zespołu czy znają jakiś dobry kawałek jazzowy, powiedzieli, że mogą coś zaimprowizować.

McGonagall bez namysłu wyrwała piersiówkę z wielkiej ręki Hagrida i upiła dokładnie trzy łyki. Wykrzywiła się po tym znacznie, ale ciepło rozeszło się po jej gardle i spłynęło w dół, jak obietnica, że przetrwa ten wieczór. Oczy Dumbledore'a zalśniły za okularami.

-I właśnie o takie nastawienie mi chodzi. Czy wszyscy jesteśmy gotowi? – rozłożył ręce jakby chciał kogoś przytulić.

-Nie, nie jesteśmy. Severus wygląda skandalicznie. – wypaliła McGonagall, bo zachowanie profesora eliksirów nie mieściło jej się w żadnym planie dotyczącym Balu Jesienego. Jakiegokolwiek balu. W każdej wizji dotyczącej jakiegokolwiek przyjęcia Severus Snape zajmował miejsce w kącie świadomości, ciemne i ponure, jak on sam. I nawet ponczu nie pił, bo wiadomo, że on pije tylko krew.

-Ależ Minerwo, Severus wygląda znakomicie. Chowa się w tych powłóczystych szatach na co dzień, a przecież jest niczego sobie mężczyzną. – Albus uśmiechnął się promiennie.

Nauczycielka spojrzała na niego bezradnie i właściwie całe napięcie z niej uleciało. Zaśmiała się szczerze i łyknęła jeszcze raz z piersiówki. Dyrektor wydał jej się rozbrajający. Z brokatowym, niebieskim cieniem na powiekach, z pierścieniami na długich palcach, z zapachem świeżego prania i miłością do mężczyzn, której prawie nie było widać, gdyż czysto ludzką sympatię okazywał każdemu, kto na to zasługiwał, bez względu na płeć czy pochodzenie – z tym wszystkim wydał jej się rozbrajający. Bardziej niż zwykle pomyślała o tym jak bardzo kocha i szanuje tego człowieka, wielkiego czarodzieja opakowanego w jaskrawe sreberko – jak cukierek. Gdyby jednak kontynuować to porównanie, Dumbledore byłby dropsem z pieprzem, nie ze względu na jego flirciarski rys charakteru, ale na zdolności, które sprawnie ukrywał pod spiczastym kapeluszem.

-Masz rację, Albusie, powinniśmy się bawić. – rzekła i sięgnęła ręką do włosów, by poluzować uczesanie. – Też zasługujemy na odpoczynek. Zaczynajmy to. 

PsikusWhere stories live. Discover now