6.Nasze sekrety.

5.4K 201 703
                                    

Większość historii miłosnych zaczyna się podobnie. Niewinna, młoda dziewczyna pada ofiarą groźnego i niegrzecznego chłopca, który przy niej wcale nie jest taki jakim widzą go inni. Chłopak zaczyna się przed nią otwierać, coraz bardziej odsłaniając swój blask tlący się w sercu. Zbliżają się do siebie. Przywiązują. Ich umysły splatają się ze sobą trwale, jak korzenie dwóch silnych drzew. I zwykle, gdy myślimy, że nic nie jest w stanie ich poróżnić, zdarza się coś, co całkowicie wyniszcza ich relację. Ale tylko na pewien czas. Bo miłość przecież zawsze wszystko wybacza, prawda? Szczere, niemalże magiczne i przereklamowane uczucie... Całość opowieści pary kończy się ich ślubem, szczęśliwym życiem z czwórką dzieci i psem w ogromnym, pięknym domu z ogródkiem. I czasami, ale tylko czasami było mi przykro...

Bo ta nasza nigdy nie była jedną z tych historii.

***

Mocno zacisnęłam szczękę, słysząc kroki na korytarzu, które zbliżały się do drzwi mojego pokoju. Uporczywie wypalałam wzrokiem żarzące się dziury w płycie drewna i rozgrzewałam do czerwoności metal klamki. Cały pokój wokół mnie płonął. Wszystko płonęło, jakby chciało mnie pocieszyć, że nie tylko ja musiałam cierpieć. Czułam płomienie muskające moje ciało, ale mimo to nie czułam bólu. Czułam wściekłość. Tak potężną, że byłam w stanie zniszczyć cały stan, jedynie pojedynczym mrugnięciem.

Mocno wbiłam paznokcie w skórę swoich ud, siedząc ze skrzyżowanymi nogami na swoim łóżku. Skłamałabym, gdybym powiedziała, że poczułam ulgę, gdy maleńka strużka krwi spływająca leniwie po mojej skórze, przyniosła mi jakieś ukojenie. Bo nie przyniosła i chyba nic nie byłoby w stanie tego obecnie zrobić.

Był ktoś, kto by mógł. Ale; cóż za nowość... Nie było go obok i tym razem.

Klamka drzwi opadła w dół, a ściszone, zdenerwowane głosy szeptały coś między sobą, spiskując jak to już miały w swoim fałszywym, piekielnym zwyczaju. Zęby dolnej szczęki, starły się i pokruszyły o te górne, sprawiając mi dyskomfort, ale mimo to nawet nie mrugnęłam. Byłam pewna, że nawet gdyby ktoś mi je spiłował pilnikiem do metali, nie skrzywiłabym się choćby razu. Paznokcie szarpały brutalnie moją skórę, rozdrapując ją i próbując odnaleźć kość udową, aby poobrywać ją z nerwów i mięśni. Ból mnie tylko nakręcał. Był jak paliwo rakietowe dla mojej wciąż rosnącej furii.

— Będzie dobrze, nie martw się...— usłyszałam szept, który należał do blondynki.

To zabawne jak bardzo musiała być głupia, aby wierzyć, że cokolwiek "będzie dobrze". Bo nic nigdy nie było, nie jest i do cholery takie nie będzie. Obserwowałam uważnie dwie postacie wchodzące do pomieszczenia, a gdy ich zielone i niebieskie tęczówki tylko mnie dostrzegły, ich płuca przestały pracować. Nie wiem ile czasu wbijały we mnie wystraszone i załzawione spojrzenie. Nie wiem, bo patrzyłam tylko na to jak zieleń gryzie się z brązem, coraz bardziej pokrywając warstwą wilgoci. I wtedy nagle spłonęłam, a języki ognia zaczęły przyzywać moje ciało, gdy usta rudowłosej się rozchyliły, a spomiędzy nich drżąco wypłynęło moje imię.

— Aurora...

Bez zastanowienia postawiłam obie nagie stopy na chłodnych panelach, chociaż według mnie, właśnie mogłam stąpać po rozżarzonym do czerwoności węglu. Znalazłam się w kilku krokach naprzeciwko dziewczyny, nie odwracając od niej spojrzenia na choćby sekundę. Stałam z nią twarzą w twarz. W końcu; po takim czasie nie jako ktoś słabszy, czy równy. Bo byłam teraz o wiele potężniejsza.

Bez zastanowienia szeroko otworzyłam dłoń i gwałtownie się zamachnęłam, uderzając dziewczynę z impetem w policzek. Madison intensywnie wciągnęła powietrze, a jej głowa odleciała w bok, zakrywając twarz potarganymi włosami.

Fire in the Silence Where stories live. Discover now