14

6.3K 256 15
                                    


Wysoko na niebie jaśniało słońce, co Gwen uważała za dobry omen, lecz ja nie potrafiłem się uspokoić. Niczym wicher wpadłem do domu, nie zważając na zaciekawione spojrzenia członków watahy. Przystanąłem tylko na chwilę, by wśród różnych ścieżek woni wyłapać tą należącą do Castorpa. 

Siedział w salonie. Pachniał wiatrem i drzewami - musiał dopiero wrócić z wycieczki po lesie. Przez rozmowę z wczorajszego dnia nie miał najlepszego humoru, ale teraz nie mogłem zwracać na to uwagi. Gwen czekała na mnie na ulicy, w miejscu dalekim od cienia budynków, ale kto mógł przewidzieć kiedy nadejdą chmury? Wolałem nie rozstawać się z nią na długo, więc w kilku susach pokonałem schody i dopadłem brata. 

- Muszę odwiedzić rodziców - rzuciłem na powitanie. 

Castorp siedział na kanapie, trzymając w rękach jakiś świstek papieru. Gdy na mnie spojrzał, z oczu dopiero schodziła mu dziwna mgła roztargnienia. 

- Chciałem tylko cię uprzedzić, żebyś na chwilę zajął się watahą. Będziesz osobą decyzyjną. 

- Nie powinieneś tego robić, Robin - Castorp wstał z kanapy, kładąc trzymany przez siebie papier na stolik kawowy. Nie starał się go schować, więc dojrzałem zdjęcie uśmiechniętej kobiety z pyzatymi policzkami. Lila. - To stado zasługuje na więcej uwagi z twojej strony. 

- Gwen też zasługuje na więcej uwagi.

- Rozeznałem się trochę w sytuacji i miałem o tym z tobą porozmawiać... 

- Nie teraz, Cas - przerwałem niecierpliwie. Podszedłem do szafki pod telewizorem i zacząłem niezgrabnie przeszukiwać jej zawartość. 

- Jesteś tu od miesiąca, Robin, ale wataha nie jest wcale ustabilizowana. Trochę ci odwaliło przez szukanie Gwen. To nie powinno tak być. Mate nie powinna być na pierwszym miejscu, ale powinna być podporą w opiekowaniu się stadem.

- Trochę to trudne, gdy goni cię starożytny potwór - prychnąłem. Znalazłem w końcu kluczyki i z ulgą skierowałem się do wyjścia. - Słuchaj, pogadamy jak wrócę. 

- Poczekaj. 

Castorp zagrodził mi drogę i chwycił za ramiona. 

- Zaopiekuję się stadem. Mam nadzieję, że przynajmniej dowiesz się czegoś przydatnego, ale po powrocie, Gwen musi zejść na drugie miejsce. Tutaj jest wiele osób, które na ciebie liczą. 

Powaga w oczach brata zatrzymała mnie na moment. On rzeczywiście martwił się o tych ludzi. Jego wataha liczyła dwa razy więcej wilkołaków, lecz zarządzał nią sprawnie, tworzył z nimi wielką rodzinę, której był ojcem, a Lil matką. Wyglądali zupełnie inaczej niż my, jakby zamrożeni jesienną pogodą. Ja nawet nie znałem imion większości moich podopiecznych. 

- Nigdy nie opiekowałem się całym stadem - przyznałem niepewnie. 

- Po to tu jestem, głąbie! - Warknął Castorp, pchając mnie jednak w stronę wyjścia. - Jak wrócisz, zarządzę ci takie szkolenie, że będziesz miał mnie dość. 

~***~

Celem podróży, jak się okazało, miała być niewielka osada w hrabstwie Garfield, niedaleko Jordan. Choć wyciągnęłam to od Robina dopiero po pierwszej godzinie podróży (która miała trwać całe cztery). W ogóle mężczyzna wydawał się nieco rozkojarzony odkąd wyjechaliśmy. Może myślał w jaki sposób przedstawić mnie rodzinie? W końcu przywitanie z jego bratem całkowicie oblałam. 

Czasami nie potrafiłam się zachować. Nie należałam do osób dobrze wychowanych... albo w ogóle wychowanych. I wcale nie ręczyłam za siebie, jeśli ktokolwiek z jego bliskich spróbowałby robić mi wyrzuty. Robin musiał się o to martwić. Trzeba było znaleźć rozwiązanie, bo ciężko przebywać w, co prawda nie małej, ale mimo wszystko ograniczonej przestrzeni samochodu z Alfą, który roztaczał wokół siebie dziwne emocje niepewności i niepokoju. Nie chciałam, żeby się martwił. 

MateWhere stories live. Discover now