5

8.9K 376 33
                                    


To była prawdziwa tortura - cała ta rozmowa, siedzenie w pomieszczeniu wypełnionym zapachem, o którym śniłem nocami od tygodnia, a także patrzenie jak marnie moja Mate musiała mieszkać przez ostatnie lata. 

Gwen Adams. 

Imię idealnie pasowało do jej rudo-złocistych kosmyków i pięknej, piegowatej twarzy. Gdy tylko otworzyła drzwi i pierwszy raz ją zobaczyłem, myślałem że oszaleję z wściekłości. Zwodziła mnie cały, cholerny tydzień. Czułem się jak ostatni idiota, ganiając po wiosce w poszukiwaniu dziewczyny, która po prostu ukrywała się w domu. Bo się mnie bała. Bo myślała, że chcę ją wyrzucić na zbity pysk.

- Skąd wiesz? - Wykrztusiła wreszcie, po pięciu minutach pustego wgapiania się we mnie. Miała duże orzechowe oczy poplamione jasną zielenią. Były hipnotyzujące. 

- Ty tego nie czujesz? Mój zapach na ciebie nie działa? Nie masz wrażenia słabości, przekonania, że musisz być przy mnie?

Odsunąłem się, uświadamiając sobie, że wciąż zaciskam dłonie na jej kruchych ramionach. Była wychudzona, sweter wisiał na niej jak na wieszaku. Bałem się pofolgować własnym emocjom w obawie, by nie zrobić jej krzywdy - tak nie powinno być. Wilk powinien być silny. 

- Cóż, to wcale nie jest...

- Gdy spotykasz Mate, doskonale zdajesz sobie z tego sprawę. 

Gwen spuściła wzrok na podłogę skleconą z kilku różnych paneli. Ten dom nie nadawał się nawet na składzik, a co dopiero mieszkanie. Trzeba będzie go zburzyć. Nie chciałem, by ktokolwiek nawet pomyślał, że pozwalałem własnej partnerce mieszkać w takiej ruderze!

Dziewczyna odsunęła się ode mnie jeszcze o kilka kroków. Ciężko usiadła na kanapie, którą wcześniej to ja miałem nieprzyjemność zajmować i objęła się ramionami. Dlaczego wydawała się przy tym taka załamana?

W końcu ku mojemu wielkiemu zdziwieniu parsknęła krótkim, trochę histerycznym śmiechem.

Parsknęła śmiechem!

- Bardzo ci współczuję - rzuciła. 

- Proszę?

Spojrzała na mnie z uśmiechem, którego chyba nie potrafiła powstrzymać i wzruszyła kościstymi ramionami. 

- Ty chyba naprawdę nie wiesz kim jestem - powiedziała z trochę większą pewnością. - W takim razie jak mnie znalazłeś? Harry cię przyprowadził, ale... jak?

Nie chciała mnie teraz obok siebie - jakiekolwiek nie były teraz jej emocje, potrzebowała poradzić sobie z nimi sama. Dlatego, chociaż pragnąłem usiąść jak najbliżej, żeby napawać się świeżo odzyskanym zapachem mięty i papieru, pokornie zająłem miejsce na rozklekotanej skrzynce. Nie byłem nawet pewien, czy się pode mną nie załamie. 

- Harry, tak? - Harry, Ben, czy nawet sam Donald Trump, nigdy więcej ma się nie zbliżać do Gwen - Ten facet przyszedł do mnie prosić o wypuszczenie z wioski, ale wyczułem twój zapach na nim. Muszę przyznać, że trochę się zdenerwowałem. Pomyślałem parę różnych rzeczy i kazałem mu się zaprowadzić do ciebie. 

- Wyczułeś mój zapach? - Wymamrotała zza dłoni, w których ukryła twarz - Skąd znałeś mój zapach?

- Byłaś na uczcie powitalnej. Doszedł do mnie w pewnym momencie, chociaż cię nie widziałem. Nie zdążyłem cię znaleźć, zanim uciekłaś, Kopciuszku. 

- Nie jestem kopciuszkiem! - Wykrzyknęła Gwen z mocą, gwałtownie podnosząc na mnie wzrok. Była zdeterminowana i smutna jednocześnie. Bolał mnie ten widok, zwłaszcza że we własnych wyobrażeniach Mate rysowałem jako niezidentyfikowaną, beztroską piękność, która dzieliłaby się ze mną swoją codzienną radością. W zamian znalazłem jeszcze piękniejszą Gwen, o rozdzierająco smutnych oczach, która sama potrzebowała mojej pomocy.

- Nie jestem Kopciuszkiem, wręcz odwrotnie - rozwinęła swoją myśl - Jestem złą siostrą Kopciuszka. Radzę posłuchać swojej watahy, Alfo. 

- Dla ciebie jestem po prostu Robinem - upomniałem ją łagodnie, walcząc z potrzebą przybliżenia się i pogłaskania jej skóry, przekonania się jaka jest w dotyku. 

- Nie, wcale nie. 

Gwen wstała i ruszyła do sypialni. Zatrzymała się na jej progu i spojrzała na mnie ponaglająco. Jestem facetem, przebaczcie mi, ale od razu wymyśliłem sobie kilka ciekawych scenariuszy. Podszedłem do niej jednak niepewnie, bo jej mina wcale nie współgrała z moją wyobraźnią. 

- Widzisz tę sypialnię? - Spytała. Węszyłem podstęp. - Zasłonięte okna, bordowe zasłony, ciemne ściany, kajdanki przy łóżku, w ogóle paskudne mieszkanie? Naprawdę nie słyszałeś o dziwce Gwen? Dziwce, Robin! Jestem dziwką, dziwka nie może być Mate Alfy. Musiałeś się pomylić. Jestem cholerną dziwką. 

Muszę przyznać, że nie dotarły do mnie jej słowa w pierwszej chwili. Zapatrzyłem się na jej gniewną, zarumienioną twarz i dopiero kiedy sam zobaczyłem rzeczone kajdanki, niesfornie przerzucone przez ramę łóżka, poczułem, jak cała krew zatrzymuje się w moich żyłach. 

Dziwka?

~***~

Powiedziałam to. Znał prawdę. 

Teraz  jednak straszliwie się bałam. Patrzyłam na Robina za zasłoną gniewu, który już dawno ze mnie wyparował i przyglądałam się, jak jego twarz powoli staje się pusta. Cóż, właśnie kogoś rozczarowałam - chociaż go wcale nie znałam. Ty to jesteś świetna Gwen. Właśnie dlatego nadajesz się tylko na dziwkę. 

- Skoro już mamy okazję, proszę o pozwolenie na opuszczenie watahy - kułam żelazo póki gorące. 

Oczywiście, bycie Mate samego Alfy brzmiało jak nierealne marzenie - dopóki nie powiedział, że się spełniło. Dopiero wtedy poczułam cały strach, jaki wiązał się z tą relacją. Moim jedynym przyjacielem był Harry, chociaż i dla niego wcale nie byłam najważniejsza, miał Magdalenę. Bycie dla kogoś numerem jeden oznaczało zbyt wielką odpowiedzialność. Nie umiałabym troszczyć się o drugą osobę, zapominać o sobie. Ja jestem tą, po której nikt się niczego dobrego nie spodziewa i tak jest lepiej. Nikogo nie zawodzę, nikt na mnie nie patrzy takim zranionym wzrokiem jak właśnie w tym momencie Robin. 

- Jestem świadoma, że prostytutki są raczej niemile widziane w takich sytuacjach. Już się spakowałam, nie potrzebuję zresztą żadnej podwózki, nikogo nie będę męczyć. Miasteczko jest całkiem niedaleko i...

- Nie - przerwał mi mocnym głosem. Spojrzałam na jego poważną minę, która chowała gdzieś w cieniu tę pogodną twarz duszy towarzystwa. - Nigdzie nie idziesz. Nie jesteś dziwką. 

- Owszem jestem! - Zawołałam oburzona. Naprawdę o to chciał się ze mną kłócić? - Z tego się utrzymuję, więc według wszelkiej definicji...

- Nie jesteś dziwką. Od teraz nie jesteś żadną, cholerną dziwką! 

- Nie jestem też twoją Mate, więc co ci za różnica?

- Dziwką nie jesteś, moją Mate - owszem.

- Słuchaj, na uczcie było wiele samic, zapewne pomyliłeś mnie z kimś innym - zaproponowałam wyjaśnienie wracając do salonu. Robin nie poszedł za mną, chyba go wmurowało. Chwyciłam torbę, by dodać sobie animuszu i sprowokować mężczyznę do decyzji - Już jakiś czas planowałam wyjazd, to moje marzenie. Jeszcze raz proszę o zgodę.

Robin cały czas był przerażająco poważny. Powoli ruszył w moją stronę i wyciągnął mi bagaż z rąk, pomimo protestów. Rozpiął zamek, wysypał zawartość na kanapę, ale torbę zatrzymał w zaciśniętej do białości pięści. Cała odwaga mnie opuściła w konfrontacji z tym stoickim spokojem. 

- Nigdzie nie jedziesz - oświadczył dobitnie, patrząc mi prosto w oczy i bez dalszych dyskusji wyminął mnie i wyszedł z mieszkania. 



MateWhere stories live. Discover now