Rozdział 4

76 1 0
                                    

Mieszkając w Henderson miałam taką dosyć głupią tradycję, aby co sobotę wychodzić z moimi najbliższymi do kawiarni albo lodziarni - co w gruncie rzeczy zależało od pogody. Popołudniu, około godziny czternastej, wychodziliśmy na miasto, kupowaliśmy muffinki lub lody i przechadzaliśmy się po parku, zazwyczaj głośno się przy tym śmiejąc. Zawsze oczekiwałam tego dnia, ponieważ był on moją kotwicą. Zawsze łapałam się tej soboty, kiedy w tygodniu nie czułam się dobrze. Była moja odskocznią, moim wybawieniem.

Kiedy tata postanowił odejść ode mnie i Crystal, tym samym bez słowa wyjaśnienia nas zostawiajac samym sobie, coś we mnie pękło. Te piekielnie miłe soboty, w których uśmiechałam się niczym pięciolatek oraz śmiałam tak głośno, przez co później bolało mnie gardło, stały się dla mnie niczym. Zamieniłam je na imprezy z dużą liczbą znajomych i nieznajomych oraz z potężną ilością alkoholu. Zatraciłam się w życiu, które kiedyś było dla mnie tak bardzo odległe, że myślałam, iż nie istnieje.

W tamtym okresie mama bardzo chciała mi pomóc, ale to ja nie chciałam jej do siebie dopuścić. Odpychałam ją, zamykając się w sobie i tworząc gruby mur wątpliwości, którym się okryłam. Świat dla mnie przestał istnieć, ponieważ odeszła tak ważna dla mnie osoba.

Sobotnie wypady do kawiarni zamieniły się w nocne kluby, gdzie spotykałam przypadkowych facetów, z którymi spędzałam połowę wieczoru, obściskując się. Można śmiało powiedzieć, że wtedy upadłam na samo dno, z którego trudno było mi się wybić. Trwało to trochę czasu, ale ostatecznie wytrwałam.

Przez ten czasu, który spędziłam w szpitalu, co sobotę chodziłam do bufetu, w którym kupowałam jakieś ciastko i herbatę. Potrafiłam siedzieć tam całkowicie sama przez co najmniej trzy godziny. Wtedy pokochałam samotność.

Dlatego też nie mogłam sobie odpuścić i dzisiejszej soboty. Udałam się do uniwersyteckiej kawiarni, która była najbliżej. Może nie była wytworna i nie serwowała czekoladowych rogalików, które były moimi ulubionymi w miejskiej kawiarni, Henderson Caffe, ale wydawała mi się równie przytulna. Usiadłam w loży na samym końcu pomieszczenia. Wyjęłam z torebki laptopa, z którego od razu po włączeniu, zaczęła grać muzyka informująca, że dzwoni do mnie mama. Odebrałam niemal od razu.

- Cześć, kochanie - przywitała się, uśmiechając się szeroko - Co tam u ciebie słychać? Masz już jakiś znajomych?

- Zaprzyjaźniłam się z Daphne, poznałam jej brata i jego znajomych. Wydają się naprawdę w porządku - odpowiedziałam, omijając fakt, że zapoznałam się z nimi na imprezie. Nie chce, aby mama była na mnie zła i się o mnie martwiła, przez to, że mogłabym wrócić do tego co było. Chociaż nigdy nie wrócę, lampka z tyłu głowy zawsze będzie zapalona i nie da o sobie zapomnieć.

- To dobrze, że się dogadujecie. Spędzicie ze sobą jeszcze trzy lata, więc to jest istotne - powiedziała tym swoim tonem, który zawsze używała do swoich młodszych pacjentów.

Nigdy tego w niej nie lubiłam. Crystal nie potrafi pogodzić życia zawodowego od tego prywatnego. Będąc w domu posługuje się językiem, który ona tylko rozumie, a ja czasami zastanawiam się, czy moja matka przez przypadek nie rzuca jakimiś wulgaryzmami albo co gorsza, zaklęciami. Traktuje mnie jak swojego pacjenta, a nie jak osiemnastoletnią córkę, która obecnie jest na studiach daleko poza domem.

- A jak u ciebie? - zagadnęłam, chcąc zmienić temat. Czułam, że jeśli tego nie zrobię, mogę żałować takiej decyzji do końca swojego życia.

- A u mnie w porządku - pokiwała głową - dzisiaj było mało pacjentów, bo tylko pięciu, więc miałam dłuższą chwilę wytchnienia. Rzadko się takie dni zdarzają, dlatego korzystałam z tego pełnymi garściami.

Stay with me [WSTRZYMANE]Where stories live. Discover now