Rozdział 6

57 2 0
                                    

Kolejny tydzień minął jak w oka mgnieniu. Zanim się obejrzałam była już sobota. Te siedem dni były... intensywne, ale w tym pozytywnym sensie. Chodziłam na wykłady, spotykałam się z ekipą Nate'a, albo spędzałam czas z Daphne w naszym pokoju akademickim wygłupiając się i rozmawiając.. Było tak zwyczajnie, tak idealnie.

Jak co każdą sobotę udałam się do akademickiej kawiarni. Siedziałam przy odosobnionym stoliku z przepyszną waniliową latte oraz laptopem, przez którego zaraz mam skontaktować się z mamą. Z niecierpliwością wpatrywałam się w ekran swojego telefonu, chcąc ocenić, która jest godzina.

Postukałam paznokciami o blat stolika i kolejny raz spojrzałam na wyświetlacz. Minęło pięć minut, a mama jeszcze nie zadzwoniłam. Ze względu na jej prace, w której ma dużo pacjentów, zawsze jest kilka minut przed rozpoczęcia wizyty. Ona nigdy się nie spóźnia.

Odblokowałam komórkę i wybrałam numer rodzicielki. Po czterech sygnałach odebrała.

- Chels?

- Mamo, nic ci nie jest? - zapytałam słysząc jej przygaszony głos.

Pociągnęła kilka razy nosem i cicho załkała. Zmarszczyłam brwi w konsternacji, a moje ręce zaczęły się lekko trząść. Chcąc ukryć ich drżenie schowałam je do kieszeni swojej za dużej, granatowej bluzy.

- Wszystko w porządku, kochanie - kolejny raz pociągnęła nosem. Byłam pewna, że kłamała - Mam katar i jestem zmęczona. Zadzwonię później.

Nie czekając na mój sprzeciw po prostu zakończyła połączenie. Z niedowierzaniem wpatrywałam się w stos serwetek znajdujących się na moim stoliku. W przypływie żalu oraz gniewu, spakowałam swoje rzeczy i wstałam z zamiarem wyjścia z kawiarni. Za nim całkowicie stanęłam na nogach wpadłam na kogoś, przez co się zachwiałam i z powrotem usiadłam na krześle. Podniosłam wzrok i wtedy ujrzałam czarne oczy Booker'a.

- Przepuść mnie - warknęłam w jego stronę.

- A gdzie jakieś dzień dobry, miło cię widzieć? - zapytał, nie przejmując się nawet z tonu mojego głosu.

- Tylko, że mi serio nie jest miło ciebie widzieć - odwarknęłam.

Zawinęłam niesforny kosmyk włosów, który wypadł mi z koka. Ponowiłam próbę wstania, ale na marne. Chłopak widząc moje poczynania uśmiechnął się diabelsko, a mi to chyba para z uszu wylatywała.

- Arogancki dupek z ciebie, wiesz?

Brunet przekrzywił głowę i uważnie przyglądał się mojej twarzy. Ewidentnie czegoś na niej szukał, a ja nawet nie mogłam wymyśleć, o co do cholery mu chodzi. Odwróciłam głowę nie mogąc dłużej utrzymać kontaktu wzrokowego z chłopakiem.

- Możesz mnie przepuścić, proszę?

Mój głos zdecydowanie stracił na sile. Czuje się już całkowicie bezsilna. Chyba to wszystko mnie przerosło, a moje uczucia wybrały sobie właśnie taki punkt kulminacyjny. Mimo, iż mi się on nie podoba, z głośnym westchnięciem zsunęłam się niżej na krześle.

- Wszystko w porządku, Martin?

Pokręciłam głową i schowałam twarz w dłoniach. Za chwilę usłyszałam szarpnięcie krzesłem i poczułam obecność Morgan'a tuż obok mnie. Pomimo tego, że chłopak się na mnie patrzył, ja nie miałam takiej odwagi.

- Chcesz o tym porozmawiać?

Kolejny raz pokręciłam głową.

- Chcę to ja wyjść, ale ty swoim wielkim dupskiem mi to uniemożliwiasz.

Słysząc jego śmiech całkowicie zdezorientowana podniosłam głowę, by na niego spojrzeć. Chłopak oparł jedną dłoń na kolanie, a drugą na stoliku i lekko pochylił się do przodu. Czy on naprawdę śmieje się z tego, że skomentowałam jego wygląd? I to na dodatek ten mój komentarz nawet nie był trafny?!

Stay with me [WSTRZYMANE]Where stories live. Discover now