15. Wizażanki z nektarynką (2z2)

12 2 0
                                    

- Cokolwiek?

- Cokolwiek! – Zawtórował pisarz.

- Nie rozumiem – oponował Strzeliński.

- Dobrze zapłacę.

- Ile? – Opór szybko przemienił się w zainteresowanie.

I tak też kolejnego dnia na króciutkiej ul. Dżordżinii Pasty, Viorel odsłonił kakaowe firany, wpuszczając do pracowni wątłe światło popołudnia. Wybrał najlepsze płótno i zabrał się za przygotowanie farb, których zwyczajowo miał niewielki wybór. Będą musiały wystarczyć, postanowił. Uśmiechnął się na myśl o pieniądzach, które zaproponował pisarz Daniel Darek, po czym rozpoczął pracę.

Literat nakreślił bardzo ogólne ramy tematyczne obrazów. Powieść miała być przedłużeniem, lecz także uporządkowaniem krótkich opowiadań, których akcja działa się w ponurym lesie. Jakkolwiek pojmować słowo ponury, Viorel przedstawił je przy użyciu koloru białego – królowej wśród palety barw. Nie był to kaprys, czy zabieg celowy, lecz konieczność. Bo cóż począć, gdy wyschnięte lub puste są pojemniki z pigmentami.

Nie zważając na przeciwności losu, Viorel rozpoczął nanoszenie farb na płótno. Przed sztalugą stał teraz mistrz sztuki malarskiej Viorel Strzeliński. Nie pseudo malarz, paproch sztuki pędzlarskiej, czy byle farbokreślarz. Linie, kontury, cienie i łuki pojawiały się w nieznanym dotąd Strzelińskiemu tempie. Każdy ruch chirurgicznie wymierzony trafiał w punkt z diabelską precyzją. Nie było przestojów, korekt ani żadnego zawahania. Odcienie szarości przeplatały się przyjaźnie z bielą i czernią, dopełniając się bezgraniczną wzajemnością. Prowadzona wszystkimi czakrami świata, ręka malarza, chlastała płótno nieodkrytymi jeszcze technikami tworzenia. Sam zaś proces twórczy w całej swej doskonałości nie trwał dłużej niż dwie godziny. W końcu uniesiona do góry ręka opadła, upuszczając ubrudzony pędzel na prawy but. Viorel oklapł na starej, zapadającej się pufie i z niedowierzaniem, odzyskując czucie w mózgu, wbił wzrok w obraz.

Oniemiał na dłuższą chwilę, nie rozumiejąc, jak mógł dopuścić się tak wytwornego dzieła. Na jego bezinteligentnej twarzy malował się szeroki uśmiech. O to skojarzył fakty, których wynik finansowy był, skromnie mówiąc zadowalający. Pisarz za dzieło dosyć dobrze zapłaci, zgodnie z umową, lecz on przecież potrzebuje fotografii obrazu, nie zaś obrazu w fizycznej formie. To też uda się Viorel do fotografa, gdzie uwieczni swój malunek, który będzie mógł następnie sprzedać w galerii. A jeżeli szczęście dalej będzie mu sprzyjać, jak przecież zakłada umowa słowno-telefoniczna, zawarta z niejakim Panem Szczupakiem, suma otrzymana ze sprzedaży będzie więcej niż atrakcyjna.

Romuald Ettker prowadził zakład fotograficzny, do którego mało, kto zdawał się przychodzić. Przypadłość, trzeba przyznać, wielu przedsiębiorstw, które ku powszechnemu zdziwieniu wciąż jednak funkcjonowały, pozwalając właścicielom związać koniec z końcem. Gdy w sprawiającym wrażenie zapomnianego przez świat, oszklonym parterze starej kamienicy, zjawił się mężczyzna z obrazem, krępy Romuald wystrzelił zza lady jak z armaty. Zamknął drzwi za przybyszem i od progu zasypywał potencjalnego klienta pytaniami. A do czego? A jakie? Czy cała seria, a jaki format? Sesja? Plener czy studio? Czy odbiór na jutro? A chce Pan się przebrać?

Viorel pogubił się już przy drugim pytaniu, więc niezawodnym sposobem przeczekał nawałnice treści, po której wtrącił nieśmiało, że chciałby sfotografować obraz. Łysawy Ettker ani na chwilę nie dał po sobie poznać, jak bardzo zaskoczyła go prośba gościa, ale skoro facet chce uwieczniać, coś, co uwiecznione już jest – niech tylko zapłaci. Chwilę później, mężczyźni wspólnie uzgodnili (inicjatywa tej myśli była po stronie przedsiębiorcy), że fotografowanie obrazu jest sztuką wybitnie trudną, lecz tak się szczęśliwie składa, że Romuald Ettker, jako jeden z niewielu fachowców w Europie, jest w stanie tego dokonać. Rzecz jasna, by akcja miała szanse powodzenia, należy wykonać od szesnastu do dwudziestu dwóch fotografii, piętnaście funtów każda. Strzeliński na układ taki przystał. Fotograf wykona zdjęć dwie dziesiątki, z czego ostatnią darmowo. Viorel serdecznie podziękował, niezwykle rad, że trafił do tak dobrodusznego mistrza aparatu.

Do kolejnego poranku obraz został w zakładzie, gdzie czekała go intensywna i niełatwa sesja. Wcześnie z rana, tuż przed południem Strzeliński zjawił się ponownie w oszklonej pracowni. Umęczony Romuald wyglądał straszniej niż strasznie. Lichym głosem objawił, że nigdy więcej takich horrorów! Na szczęście się udało. W innych okolicznościach nie wziąłby ani funta, ale sam Pan rozumie. Dokładnie odliczone w domu czterysta pięć funtów, Viorel przekazał fotografowi, który dobrym zwyczajem zaufania, pod ladą, poza wzrokiem malarza, przeliczył pieniądze. Pod koniec liczenia ściągnął nagle brwi, by w końcu zawyrokować:

- Co do funta. – Uśmiechnął się, niezwykle szerokimi ustami.

Pan Szczupak: FokszanaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz